środa, 29 lipca 2020

"Człowiek słoń", czyli wejście do strefy ukrytej


Człowiek słoń

Już w najbliższy piątek DCF zaprasza na pokaz filmu Człowiek słoń. Historia Josepha Merricka prędzej czy później musiała zostać przeniesiona na ekran. Szczęśliwy traf sprawił, że jej realizacji podjął się młody i mało wówczas znany reżyser David Lynch.

Joseph Merrick był żyjącym w drugiej połowie XIX wieku Anglikiem, którego dotknęła niezdiagnozowana jednoznacznie choroba, powodująca deformację ciała. Gdy miał trzy lata, jego korpus zaczęły pokrywać małe guzki. Zniekształcenia stopniowo obejmowały inne partie organizmu, do tego stopnia, że gdy Merrick dorósł, nienaruszone pozostały tylko jego lewa ręka oraz genitalia. Nazwany człowiekiem-słoniem z uwagi na rodzaj deformacji, zarabiał na życie, występując w specjalnych pokazach cyrkowych tzw. sideshows, które miały na celu demonstrowanie ludzkich wynaturzeń. Na jednym z takich przedstawień Merricka zauważył lekarz Frederick Treves.

Właściwą akcję swojego drugiego filmu pt. Człowiek słoń David Lynch rozpoczyna w momencie, gdy zdeterminowany, by zobaczyć Merricka, Treves pokonuje serię przejść oznakowanych napisem Nie wchodzić. Reżyser wprowadza nas do przestrzeni oficjalnie niefunkcjonującej, ukrywanej przed publicznym spojrzeniem. Jednym z charakterystycznych dla niej elementów jest nienormalne połączenie –jedność dwóch pierwiastków, które nie powinny się wiązać. Wymiar sprzeczności decyduje o tym, że odmieniec jest dziwny mniej lub bardziej. W filmie Lyncha mamy możliwość obserwacji kilku takich niecodziennych splotów – widzimy kobietę z brodą czy psa wyglądającego jak świnię, jednak człowiek-słoń jest najbardziej ekscentryczny, gdyż zrodził się w wyniku skrzyżowania porządków 
– ludzkiego i zwierzęcego. Stąd powstają wszelkie niejasności w próbach określenia go. Zarówno Treves, jak i pozostali bohaterowie początkowo wyrażają się o Merricku w kategoriach przedmiot/zwierzę, mówiąc o nim TO. Można by krótko uciąć próby analizy filmu Lyncha, stwierdzając, że jest to ubrana w melodramatyczny kostium historia o tym, jak w Merricku słoniu zaczyna się wreszcie dostrzegać Merricka człowieka, jednak to zdecydowanie zuboży znaczenie tego dzieła.

Dzieje Josepha Merrica są nierozerwalnie związane z określonym kontekstem historycznym. Lynch poświęcił dużo uwagi, aby precyzyjnie nakreślić atmosferę wiktoriańskiej Anglii. Rozpoczyna się właśnie rewolucja przemysłowa, Wielka Brytania jest potęgą kolonialną, sfera obyczajowa została wetknięta w sztywne ramy konwenansów społecznych, sztuka – choć pojmowana klasycystycznie –dobrze się rozwija. Panuje dobrobyt i stabilizacja, których gwarantem jest sprawująca rządy królowa Wiktoria. W Człowieku słoniu możemy przyjrzeć się nie tylko Merrickowi. Napawająca nas strachem pierwsza scena, gdy po raz pierwszy widzimy go dokładnie, pokazuje nam potwora, który się boi. Uformowany na kształt lustra dla widza, taką samą funkcję pełni dla bohaterów filmu, którzy przyglądając się jemu, określają stosunek do siebie samych. W zależności od ich przynależności klasowej ten punkt widzenia zmienia się, dając nam szansę przekrojowego i bardzo dokładnego wglądu w ówczesne społeczeństwo angielskie.

Społeczeństwo to przywiązywało wielkie znaczenie do melodramatu, filtrując wydarzenia codzienne przez pryzmat teatralnych konwencji. Lynch wprowadza ten pierwiastek na dwóch poziomach. Po pierwsze, czyniąc z Merricka bezbronnego bohatera melodramatycznego, który 
– pomimo wszelkich przeszkód – pozostaje istotą czystą i w końcu nagrodzoną. Po drugie, nanosząc element gry na spotkania człowieka słonia z przedstawicielami londyńskich elit, którzy obcując z nim, mają szansę sprawdzić, jak dobrymi są aktorami. Niektórym z nich nie udaje się ukryć odrazy.

Reżyser przekonuje nas, że fizyczność człowieka-słonia można potraktować w kategoriach maski. Pod koniec filmu widz przestaje zwracać uwagę na powłokę Merricka, dostrzegając już tylko ludzki i ukryty wymiar jego egzystencji. Jest to drugi w obrazie Lyncha poziom wędrówki do przestrzeni poza oficjalnym spojrzeniem, pozwalający nam na wejrzenie do zakamarków duszy bohatera.

Człowiek słoń jest dziełem znakomicie zagranym, serwującym pierwszorzędny popis umiejętności aktorów angielskich starej szkoły. Drugi film Lyncha jest również niezbitym dowodem ogromnego talentu reżysera, który potrafił zbudować wielowymiarowe dzieło i każdy z tych wymiarów uczynić zajmującym.

Kalina Cybulska

poniedziałek, 27 lipca 2020

Książka na ekranie: "Solaris"

Stanisław Lem
Stanisław Lem

Stanisław Lem to postać absolutnie specjalna w gronie polskich pisarzy. Choć nie dostał Nagrody Nobla jest niewątpliwie najbardziej znanym i najpoczytniejszym na świecie polskim autorem, a jego powieść „Solaris” najsłynniejszą polską książką, która zdetronizowała na tej pozycji „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. Profesor Stanisław Bereś, mieszkający we Wrocławiu lemolog, autor obszernych rozmów z pisarzem, opublikowanych w tomie „Tako rzecze Lem”, podkreśla, że twórczość Lema znana jest nie tylko wśród elit, miłośników literatury czy fantastyki, ale łączy intelektualistów i zwykłych pożeraczy fabuł.

Urodził się w 1921 roku, podobnie jak Krzysztof Kamil Baczyński czy Tadeusz Różewicz (choć rzadko myśli się o Lemie jako reprezentancie pokolenia Kolumbów), w zasymilowanej żydowskiej rodzinie we Lwowie. Rozpoczął studia na wydziale lekarskim, kiedy miasto było pod okupacją sowiecką. Piekło rozpętało się po inwazji Niemiec na Sowietów, Lwów znalazł się w rękach faszystów, a rodzina Lemów, zagrożona eksterminacją, w getcie. Stanisław na fałszywych papierach pracował w niemieckiej firmie naprawiającej sprzęt wojskowy jako mechanik samochodowy i spawacz. Współpracował z ruchem oporu, dostarczał AK środki wybuchowe i wymontowane części sprzętu wojskowego. Dzięki inteligencji i zaradności wydobył swoich rodziców z getta. Jak wspomina Bereś, ciężko było skłonić pisarza do wspomnień z tego czasu, jednak jedno z nich pojawiło się i można je też wytropić w prozie Lema. To opowieść o masowej egzekucji w więzieniu w Brygidkach, kiedy cudem uniknął śmierci. Po wojnie ocaleni Lemowie przeprowadzili się do Krakowa, a Stanisław kontynuował studia medyczne, z pełnym przekonaniem, że to nie jego droga. Zaczął je we Lwowie głównie dlatego, by uniknąć poboru do Armii Czerwonej, potem z podobnego powodu, by nie iść w kamasze w stalinowskiej Polsce, przeciągał studia w nieskończoność i nigdy nie zrobił dyplomu. Mimo tego zaczął pracę w szpitalu, podobno odebrał dwadzieścia porodów i zrobił jedną cesarkę. Nieźle jak na pisarza. 

A zaczął nim być już około 1946 roku, debiutując opowiadaniami w prasie. I właściwie z miejsca rozpoczął błyskotliwą karierę pisarską, by w latach 60-tych i 70-tych zdobyć pozycję lidera w światowej science fiction. Wtedy powstały jego najpoważniejsze dzieła, które przyniosły mu międzynarodową sławę: Solaris 1961, Summa technologiae 1964, Głos Pana 1968, Filozofia przypadku 1968, Fantastyka i futurologia 1970, Kongres futurologiczny 1973. 

Fascynujące w jego biografii jest to, jakim szacunkiem i zainteresowaniem darzyli go naukowcy. Już w latach 60-tych Lem stał się cenionym w kręgach uniwersyteckich i politechnicznych znawcą najpoważniejszych problemów w zakresie m.in. antropologii, astronomii, astrofizyki, biologii, biochemii, chemii, cybernetyki, etnologii, filozofii, fizyki, genetyki, logiki, matematyki, planetologii, kosmologii, psychologii, teorii ewolucji, teorii informacji. Jako jeden z niewielu ludzi w kraju, nawet w skali środowisk naukowych, był doskonale zorientowany, co się w tych dziedzinach dzieje. 

To imponujący aspekt twórczości i biografii Lema. Erudycja sprawiła, że jego hipotezy literackie stawały się przedmiotem zainteresowania ośrodków naukowych, najpierw w Polsce, a potem na świecie. Debatowano o nich dwukrotnie na kongresach Polskiej Akademii Nauk, w roku 1964 na temat Summa technologiae i o Filozofii przypadku w 1970. Dyskutowano w ośrodkach naukowych za granicą, jak choćby na pierwszej amerykańsko-radzieckiej konferencji na temat łączności kosmicznej w armeńskim obserwatorium astronomicznym w Biurakanie w 1971 lub na Freie Universität w zachodniej części wtedy jeszcze podzielonego Berlina, podczas workshopu poświęconego jego twórczości. Kolegował się też blisko z twórcą radzieckiego programu kosmicznego Sergiuszem Korolewem oraz dwoma laureatami nagrody Nobla w zakresie fizyki: Piotrem Leonidowiczem Kapicą i Frankiem Wilczkiem. W 1979 roku, co ma wymiar symboliczny, astronomowie nadali nowo odkrytej planetoidzie z tzw. pasa głównego (pomiędzy Marsem a Jowiszem) nazwę 3836 Lem. Swoją planetoidę o numerze 343000 ma też Ijon Tichy, jeden z bohaterów powieści Lema. Inny, Pirx, dał imię kraterowi na powierzchni Charona (księżyc Plutona). Lem to też imię drugiego polskiego sztucznego satelity (zintegrowanego w Polsce). Można do tego dorzucić jeszcze 5 doktoratów honoris causa – znów nieźle, nawet jak na pisarza. 

Zabawna i pokazująca, jak frapująca to była postać dla czytelników i rywali literackich, jest anegdota związana z Philipem K. Dickiem, którego Lem bardzo cenił. Polski pisarz doprowadził do wydania, w ramach pechowej serii „Lem poleca”, powieści „Ubik”. Dickowi chciano zapłacić za prawa do polskiego wydania w złotówkach i zaproponowano, by przyjechał nad Wisłę na spotkania z czytelnikami i po odbiór honorarium w tej niezwykłej z punktu widzenia Dicka gotówce. Był to zły czas w życiu autora literackiego pierwowzoru „Łowcy Androidów” („Czy androidy marzą o elektrycznych owcach”), dręczyły go paranoje i omamy. Wszystko poszło źle i w konsekwencji PKD uznał, że chciano zwabić go w pułapkę, a Stanisław Lem tak naprawdę nie istnieje, tylko jest komunistyczną komórką szpiegowską, mającą na celu zniszczenie amerykańskiego SF i przejęcia kontroli nad opinią publiczną. Napisał wtedy słynny już, surrealistyczny list – donos do FBI na Lema, nazywając go „pozbawioną twarzy grupą »Kraków. Poland«, najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie pojedynczym osobnikiem, gdyż pisze wieloma stylami i raz zna niektóre obce języki, a raz nie (…)". Federalne Biuro Śledcze nie podjęło jednak tematu. 

Twórczość Lema, obejmująca 61 pozycji, doczekała się ponad 900 wydań w 41 językach. Jest unikalnym w skali światowej przypadkiem uczynienia z literatury narzędzia penetracji nauki, najpoważniejszych zagadnień dotyczących cywilizacji i wyzwań przyszłości. Znamienne, że to samo można by napisać o wspomnianym wyżej anegdotycznie Philipie K. Dicku.


W związku z tym, że pisarstwo Lema miało tak silną podstawę naukową, jego książki pełne są absolutnie spełnionych wizji. Choćby słynny cytat z „Powrotu z Gwiazd” idealny do przypomnienia w cyklu „Książka na ekranie”: 

„Książki to były takie kryształki, z utrwaloną treścią, czytać je można było za pomocą optonu, był nawet podobny do książki, ale o jednej jedynej stronicy między okładkami, za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne strony tekstu” – to rok 1961. 

Jest tego więcej: Internet, tablety i komórki w „Obłoku Magellana” (1955), gdzie Lem opisuje świat, którego mieszkańcy mają możliwość dostępu do ogromnej bazy danych (mózgu), a w domach posiadają malutkie telewizorki, które są odbiornikami i dają dostęp do tej bazy. Znajome prawda? Nanotechnologia, androidy, zastosowanie kwarcu, biblioteka trionowa, transplantacje narządów. Lem czasami nadawał tym opowieściom ton poważny, czasem groteskowy, ale zawsze miało to solidne zaplecze w nauce. 

Był to bardzo temperamentny człowiek, niezwykle inteligentny, zabawny, ale też złośliwiec, nienawidzący głupoty. Bereś opowiadał mi, że podczas jednego ze spotkań, zastał Lema z furią, kopniakami wyrzucającego ze swojego domu ekipę telewizyjną, której redaktor zirytował go niemądrymi pytaniami. 

Solaris, reż. Andriej Tarkowski

Andriej Tarkowski i jego adaptacja „Solaris” też go rozzłościły. Uznał, że film jest zły, a Tarkowski zrobił z jego książki pseudo „Zbrodnie i karę”, nieuprawnioną niczym „dostojewszczyznę”, a nie o odkupienie w jego powieści chodziło. Zirytowały go zmiany, wprowadzenie nowych postaci, przesłanie. Podobno doszło do ostrej wymiany zdań, w której Lem nazwał Tarkowskiego „durakiem”. Tarkowski zachowywał się w stosunku do Lema taktownie, nie rozumiał jego zarzutów, nie uważał, żeby Lem miał powody do rozczarowania, o czym mówił m.in. w wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego. Napięcia między wybitnymi osobowościami i różnice w ocenie dzieł sztuki to przecież nie rzadkość, ot Tarkowski miał na przykład problem z „Odyseją Kosmiczną” – konkurencyjnym dla „Solaris” arcydziełem Stanleya Kubricka, nazywając je blagą.

Solaris, Steven Soderbergh

Druga adaptacja „Solaris” w reżyserii Stevena Soderbergha, ta z George’em Clooneyem w roli Kelvina, też niezbyt się Lemowi podobała. Nie zachwycało go, że Soderbergh ograniczył fabułę do romansu, ale uznał, że to film „nie pozbawiony ambicji, smaku i klimatu” i dał reżyserowi swoje błogosławieństwo. 

Optymalne stężenie guilty pleasures uzyskuje się w następujący sposób: najpierw lektura powieści Stanisława Lema, potem seans z adaptacją Tarkowskiego, następnie Soderbergha i wreszcie powtórna lektura powieści. To wszystko najlepiej longiem z przerwami na posiłki, spacery i sen. I taką, sprawdzoną na własnej skórze, przygodę, idealną na czas pandemii, z przekonaniem polecam. 

Katarzyna Majewska