poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Czym jest życie? Szaleństwem? Czym życie? Iluzji tłem. Czyli o serialu „Otwórz oczy”

 Zdjęcie: Netflix

Mózg to wielka tajemnica. Gra z naszą świadomością, sprawiając, że możemy wierzyć w rzeczy, które nie zawsze są prawdziwe. Czasami jednak są one realne, lecz umysł sprawia, iż myślimy, że tak nie jest. Bardzo cienka granica między rzeczywistością a halucynacją jest podstawą thrillera science fiction z naszego rodzimego podwórka.

Kurtyna w górę i otwórzmy oczy. Produkcja jest oparta na powieści młodzieżowej „Druga Szansa” autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk i została nakręcona przez Annę Jadowską („Ultraviolet”) oraz Adriana Panka („Kod genetyczny”). Według MediaBrigade, jednej z firm produkcyjnych związanych z projektem, „Otwórz oczy” jest pierwszym Netflix Original wyprodukowanym we Wrocławiu. Na ekranie zobaczymy przede wszystkim aktorów młodego pokolenia: Marię Wawreniuk i Ignacego Lissa. W serialu również występują: Marcin Czarnik, Wojciech Dolatowski, Zuza Galewicz, Sara Celler-Jezierska, Klaudia Koścista, Marta Nieradkiewicz i Michał Sikorski.

Widz zanurza się w mroczną opowieść o losach nastoletniej Julii (Maria Wawreniuk), która po tragicznym wypadku trafia do ośrodka Druga Szansa zajmującego się prekursorskimi metodami leczenia zaburzeń pamięci. Kiedy Julka zaczyna mieć dziwne majaki, które wydają jej się aż nazbyt realne, a granica pomiędzy snem a jawą powoli się zatraca, zastanawia się, czy miejsce, w którym się znajduje, może nazywać azylem. Zaczyna analizować, czy opiekunowie nie mają jakiegoś ukrytego motywu. Z czasem nasza bohaterka czuje się osaczona, co popycha ją do desperackiego poszukiwania prawdy.

Już od samego początku twórcy sugerują widzom szemrany spisek. Niby są harce, niby jest śmiech i beztroska. Jednak sam ośrodek, mimo że po remoncie, wygląda po prostu sterylnie, sztucznie, jak z tekstury ze snów. Nowoczesne klamki w starych, masywnych drzwiach nie są fancy i retro. Są podejrzane. Tak samo podejrzane jak muzyka oraz wszechobecne kruki, które podświadomie budują napięcie. Stresują nas inni pacjenci, którzy zachowują się w sposób dziwny, niebezpieczny i dla nas niezrozumiały, a wiadomo, że najbardziej obawiamy się tego, co jest nam obce.

Zdjęcie: Netflix

Każdy, kto widział niejedną serię Netflixa, podczas seansu „Otwórz oczy” dostanie sporo déjà vu. Styl serwisu streamingowego, który najwyraźniej udziela się także twórcom międzynarodowych produkcji własnych, jest tu tak wyraźnie zastosowany, że wizualnie można by pomylić serial z wieloma innymi Netflix Originals, zwłaszcza pod względem oświetlenia. To, co podejrzewa się od początku, sprawdza się oczywiście pod koniec openingu, kiedy okazuje się, że tożsamość i historia Julii jest nieprawdziwa, że opiekunowie i lekarze niekoniecznie mają dobre plany wobec podopiecznych, a na dodatek dostajemy wgląd w złowrogie machinacje dr Zofii. Ale czym byłaby pełna przygód historia młodzieżowa Young Adult bez dorosłych, którzy są antagonistami? Tym, co przede wszystkim sprawia, że serial odnajduje się tytułach YA, jest gra aktorska młodej obsady i zabawna, ale jednocześnie sztampowa interakcja przedstawianych bohaterów. Między wszystkimi postaciami panuje równowaga. Każdy ma swój własny cel. Oczywiście w tym serialu mamy bohatera i antagonistę, a wszystkie inne postacie są tylko bonusem, aby wszystko było tak autentyczne, jak jest nam ukazane. Można mieć dziwne wrażenie, że niektóre postacie są trochę płytkie, ale w rzeczywistości czego by się spodziewać po bohaterach z co najmniej ciężką amnezją? Nie może też oczywiście zabraknąć obiektu miłosnego zainteresowania głównej bohaterki, którym okazuje się zbuntowany i tajemniczy Adam (Ignacy Liss).

Na szczęście jego postać spełnia ważniejszą funkcję w historii, jak i w życiu Julii. Chłopak motywuje dziewczynę, by ta kwestionowała wszystko i zrozumiała, jak łatwym celem do manipulacji są pacjenci: odcięci od świata, w skomputeryzowanym ośrodku, gdzie ściany mają uszy, bez pamięci i z dawkowanymi informacjami o swojej przeszłości. Julia jest głosem naszego pokolenia, które nie będzie siedzieć cicho i grzecznie podążać za odgórnymi i nie zawsze prawidłowymi nakazami. Będzie zadawać pytania, kwestionować, szukać własnej drogi, ewoluować. W przeciwieństwie do niej, Iza „bądź grzeczna, Tobie też to się opłaci” prezentuje podejście świadomej bierności, mimo wszechogarniającego zła, przyzwalając na nie w imię własnego bezpieczeństwa i wygody. Nie przeszkadza jej bycie kontrolowanym trybikiem w systemie.

Produkcja rozkręca się zbyt wolno jak na historię dla młodzieży. Może to zniechęcić potencjalnego widza już na początku, a jego dalsze zaangażowanie stanie pod znakiem zapytania. Zwłaszcza, że od początku wiadomo, iż w tym podejrzanym ośrodku coś jest nie do końca w porządku. Emocjonalny związek z bohaterami z placówki jest całościowo zbudowany prawidłowo, lecz to jest tylko sześć odcinków, gdzie te bardziej ekscytujące punkty fabuły thriller powinien drastycznie zwiększyć od drugiego odcinka najpóźniej, inaczej oczy mogą odwrócić się od ekranu. Z drugiej strony rozumiem, że produkcja ukazuje nam świat przedstawiony z perspektywy głównej bohaterki, która wymaga czasu, by wpuścić nas jako publiczność. Jednak kiedy już serial oferuje widzowi napięcie i punkt kulminacyjny, sprawia, że coraz ciężej jest się oderwać od ekranu, a zwroty akcji są naprawdę rzetelnie wprowadzone. Z dwojga złego zdecydowanie skłaniam się ku cierpliwemu eksplorowaniu historii aniżeli pośpieszaniu wątków po to, by faszerować i przekupywać widza wyłącznie emocjonującymi scenami akcji.

Zdjęcie: Netflix

Po tym jak Julce zagwarantowano, że musi mieć jakiś talent, ta odkrywa, że jest cudowną pianistką. W placówce dziewczyna nawiązuje relacje z innymi pacjentami nie tylko o podobnych przeżyciach i traumach, lecz również obdarowanych różnorakimi zdolnościami. Szymon (Wojciech Dolatowski) jest tancerzem. Paweł (Michał Sikorski) interesuje się komputerami, hackerstwem i inną elektroniką. Iza (Klaudia Koścista) jest artystką. Milena zaś zdolną szachistką i matematyczką. Wszyscy otrzymują konkretny lek, który wydaje się pomagać im w utrzymaniu zdolności poznawczych. Jest też starsza pacjentka o imieniu Magda (Sara Celler-Jezierska), której talentem podobno jest śpiew, jednak cierpi na schizofrenię paranoidalną. Pierwsza informacja, jaką Julia codziennie słyszy po pobudce od elektronicznej kostki, to: imię, jej umiejętność gry na pianinie i że SPRAWIA JEJ TO PRZYJEMNOŚĆ. Od samego początku słyszymy, że talent stanowi niejako tożsamość oraz kartę przetargową pacjentów na wyjście z ośrodka i wyzdrowienie.

Druga Szansa, mimo głoszonej przez siebie postępowości i nowoczesnych metod, powiedzmy sobie szczerze, zmusza podopiecznych do jak najbardziej wnikliwego pogłębiania swego daru. Ośrodek, zgodnie ze swoją tożsamością, powinien wiedzieć, że czym innym jest motywowanie i zachęta, a jeszcze innym przymus i presja. Obserwujemy archaiczną metodę kija i marchewki: marchewką jest wizja wyjścia z ośrodka, a kijem zaś… tego oczywiście nie wiemy dokładnie, ale na pewno nic dobrego.


Zdjęcie: Netflix

Lekarz, prawnik, muzyk klasyczny, najlepszy. Rodzice meblują życie swoim dzieciom, czyniąc z nich inwestycję. Ten problem jest jednym z najważniejszych, lecz jak na razie dyskretnie wprowadzanych wątków w serialu. Mam nadzieję, że jeśli twórcy uraczą nas kontynuacją historii, to będzie on odważniej przedstawiany widzom. Podczas seansu widzimy kilka razy flashbacki/sny/majaki przedstawiające małą Julkę, która mimo sprzeciwu jest zmuszana przez pełną amoku matkę do grania na pianinie. Również podczas spotkania z sąsiadką ta wspominała, jak Julia jeszcze z mlekiem pod nosem uciekała mamie, byle nie grać. Dziewczynka krzyczała, że nienawidzi nut i nie będzie ćwiczyć. Podczas pobytu w Drugiej Szansie dr Zofia również zmusza nastolatkę do koncertu, za wszelką wręcz cenę. Wątek ten pokazuje mroczną stronę nawet najbardziej oddanego, ciepłego i pełnego miłości rodzicielstwa. Gdzie jest granica między opiekuńczym motywowaniem do rozwoju a wywieraniem niezdrowej presji? Niektórzy rodzice uważają swoje dzieci za przedłużenie siebie, a nie za odrębne istoty z własnymi aspiracjami i potrzebami. W nieświadomy sposób posługują się pociechami do realizacji własnych marzeń, których sami wcześniej nie spełnili. Pasja powinna wynikać z serca i być kojąca dla człowieka, nawet ta najbardziej wymagająca. „Otwórz oczy” w pierwszym sezonie rozpoczyna swe ostrzeżenie przed tą pułapką.

Jeśli chodzi o finał sezonu, to w pierwszej chwili można odczuć pozorne rozczarowanie, gdy okazuje się, że Julia budzi się w szpitalu. Dowiaduje się, że miała wypadek samochodowy i kilka ostatnich tygodni spędziła w śpiączce. W tym czasie jej umysł przebywał w Drugiej Szansie. Tutaj łatwo jest wrzucić wszystkie wydarzenia w klinice do klasycznej szufladki „to wszystko było snem”, ale to by było zbyt proste. Taki zabieg nie jest niesamowitym plot twistem. Jest to pójście na łatwiznę i wymierzenia policzka dla widza. Całe szczęście twórcy nie obrali tej drogi. Główną intrygą okazuje się Chance. Jest to program symulacyjny, w którym bogaci i zamożni kupowali talenty dla swoich dzieci. Dlatego dr Zofia konsekwentnie kładła nacisk na odkrywanie umiejętności oraz błyskawicznie aranżowała podopiecznym koncerty oraz występy. Za pomocą neuroprzekaźnika Zofia przekazywała talenty pacjentów dzieciom zamożnych rodziców, którzy te umiejętności kupili. W ramach programu talent Julii został przeniesiony na syna Piotra, Adama/Ksawerego. Dlaczego? Bo bogatych stać na kupowanie, a biedni są zawsze tymi, którzy są uciskani? To chyba najbardziej realistyczny motyw w całej serii. W końcu tak właśnie działają pieniądze i wpływy.


Zdjęcie: Netflix

„Otwórz oczy” na koniec pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi. Nie jest również jasne, czy mamy do czynienia z wypaczonymi snami połączonymi z rzeczywistością, alternatywnymi liniami czasu czy tylko jedną oszałamiającą podróżą z losową sekwencją snów. Maszyna w piwnicy i jej przeznaczenie są niewiarygodnie niejasne, a cała ta fabuła wydaje się na ten moment niedopracowana w pełnych 100%. Jednak optymistycznie czekam, aż twórcy nabiorą wiatru w żagle w kolejnym sezonie, jeśli takowy powstanie. Serial posiada potencjał, tym bardziej, że polski rynek filmowy czy serialowy nie ma szerokiego repertuaru dla nastoletniego widza. Pokazuje, że młodzi, przyszli filmowcy mogą tworzyć coś innego niż komedie romantyczne z Karolakiem czy kryminały z wytartymi tropami, które ciężko jest od siebie odróżnić. Dodatkowo miło będzie być kojarzonym za granicą z rzetelnie wykonaną produkcją YA, a nie tylko ekranizacjami erotyków.

Czy polecam ten serial? Nie pamiętam.

Milena Debrovner

piątek, 20 sierpnia 2021

Czy dożyjemy kolejnej części „Avatara”?

 „Avatar

Nieustanne przekładanie premiery kolejnej części „Avatara” powoduje w fanach produkcji wiele skrajnych emocji. Zastanówmy się, czym tym razem zaskoczy James Cameron. Dlaczego film, którego premiera zapowiadana była na rok 2014 jeszcze nie ujrzał światła dziennego? Minęło już ponad 10 lat od pierwszego „Avatara”, a kolejnej części wciąż brak. Mimo to reżyser już zapowiedział, że na drugiej części film się nie skończy. To sprawia, że niektórzy zaczęli zadawać sobie następujące pytanie: Czy dożyjemy kolejnej części „Avatara”?

Według reżysera filmu, Jamesa Camerona, dożyjemy, bo premiera drugiej części aktualnie zapowiadana jest na rok 2022. Można wierzyć lub nie w kolejne obietnice reżysera, ale na pewno któregoś dnia „Avatara” zobaczymy w kinie. Co spowodowało aż takie opóźnienie premiery kolejnej części? Z pewnością nie tylko pandemia COVID-19, bo Cameron przekładał premiery filmu, zanim nastały czasy, kiedy to było konieczne. Prace na planie „Avatara 2” i „Avatara 3” rozpoczęły się dopiero w 2017 roku. Przez dwa lata kręcono zdjęcia za pomocą technologii motion capture (technologia, która umożliwia przechwycenie ruchów aktorów i przeniesienie ich do przestrzeni 3D). Od 2019 roku realizowano zdjęcia tradycyjne, a w marcu 2020 roku produkcję filmu wstrzymało to samo przekleństwo co cały rynek filmowy, czyli pandemia COVID-19. Pomimo pandemii załoga „Avatara” całkiem nieźle z tego wybrnęła, bo Nowa Zelandia dość szybko uporała się z koronawirusem, co umożliwiło ekipie powrót na plan już w czerwcu. Około rok temu James Cameron pochwalił się, że nakręcił już 100% materiału do „Avatara 2”. Może w końcu do premiery filmu bliżej niż dalej. 

Czy wiadomo coś jeszcze na temat kolejnych części „Avatara”? Producenci na Twitterze zdradzili małą tajemnicę odnośnie tego, czego można się spodziewać w kolejnej części. „W sequelu nie tylko powrócicie na Pandorę, ale i zwiedzicie kolejne rejony świata” – gwarantują. Dowodem na to są zdjęcia, które od pewnego czasu krążą po sieci. Krajobrazy z filmu zapierają dech w piersiach. Ostatnio na premierze „Nie oddychaj 2” Stephen Lang, wcielający się w rolę pułkownika Milesa Quaritcha w „Avatarze”, udzielił wywiadu, wypowiadając się przy tym na temat kontynuacji hitu Jamesa Camerona. Aktor przeczytał już scenariusz do wszystkich części filmu. Zdradza, że scenariusz piątej i ostatniej części „Avatara” poruszył go do łez. Stephen Lang zapewnia, że film nie zawiedzie i złapie za serce każdego widza. 

 „Avatar 2”

A co z obsadą w „Avatarach”? Będzie trochę nowych twarzy, ale także pozostanie sporo aktorów z pierwszej części. Zobaczymy ponownie Sama Worthingtona, Sigourney Weaver czy Stephena Langa. Jeśli chodzi o nowe twarze, to największe zaskoczenie z pewnością budzi Kate Winslet. Aktorka miała okazję wcześniej współpracować z reżyserem podczas kręcenia „Titanica”. Niesamowicie mnie ciekawi, jakie zadanie czeka na nią w kinie science fiction Jamesa Camerona. Prawdopodobnie do obsady dołączy Vin Diesel doskonale znany ze słynnej serii „Szybcy i wściekli”. Aktor nie potwierdził jeszcze oficjalnie swojego udziału w filmie, ale na jego profilu w 2019 roku pojawił się filmik z Jamesem Cameronem z hasztagiem #avatar. Poza tym Vin Diesel od zawsze wspominał, że marzy mu się współpraca z Jamesem Cameronem oraz że jest wielkim fanem „Avatara”. Na pytania odnośnie udziału w produkcji odpowiada niejednoznacznie. Być może zobaczymy Vina Diesela dopiero w późniejszych częściach, dlatego na razie nie może potwierdzić swojego udziału w filmie albo producenci po prostu starają się trzymać fanów w ciągłym napięciu. 

Na ten moment premiera filmu przewidywana jest na grudzień 2022 roku, a kolejne części mają następować rok bądź dwa po premierze poprzedniej. Za wiele informacji o kolejnych „Avatarach” nie ma, ale jednego jestem pewna. Film, którego produkcja trwa tyle czasu i do którego podchodzi się z taką precyzją, musi zaskoczyć. Reżyser jest poddany dużej presji, bo zapewne jest świadom, że fani, czekając tyle czasu, liczą na spektakularne widowisko. Myślicie, że tym razem możemy zaufać Jamesowi Cameronowi i w końcu „Avatar” doczeka się swojej premiery?

Michaela Kunda

czwartek, 19 sierpnia 2021

Sport i kino – dwie wielkie namiętności

Zdjęcie: expressvpn.com

Co prawda Igrzyska Olimpijskie w Tokio niedawno się zakończyły, lecz ich echo nadal wybrzmiewa. Podczas nich towarzyszyły nam skrajne emocje, od satysfakcji i euforii, po sceptycyzm czy oburzenie, kiedy obserwowaliśmy dziejące się skandale. Sport, tak samo jak kino, funduje widzowi przeżycia. Nie powinno nas więc dziwić, że twórcy filmowi postanowili te dwa elementy połączyć, karmiąc widzów niezwykłymi obrazami krwi, potu i łez wraz z wielkimi zwycięstwami oraz dotkliwymi porażkami.

Filmy sportowe powstają od czasów kina niemego, jak np. „The Champion” z 1915 roku z Charliem Chaplinem w roli głównej. Scenarzysta i uczony, Eric R. Williams, określił je jako jeden z jedenastu „supergatunków” filmowych. Mogą to być zarówno dokumenty biograficzne, jak i produkcje, które w melodramatycznym albo rozrywkowym klimacie wprowadzają widzów w sportową atmosferę oraz wewnętrzne rozterki zawodników.

Powszechna struktura narracyjna w filmach przedstawiających historie oparte na sporcie obejmuje zdobywanie, a czasem również i utratę szacunku. Sukces kojarzy się nie tyle ze zwycięstwem sportowym, ile z pozyskiwaniem respektu innych. Produkcje te są zakorzenione w ideologii konkurencyjnego indywidualizmu, który jest odrębnym produktem kapitalizmu, ale nie o tym teraz mowa. Tylko tam, gdzie koncepcja szacunku i jego związku z wynikami sportowymi są kwestionowane lub podważane, filmy sportowe mają tendencję do stawiania głębszych pytań o jednostkę w społeczeństwie.

W filmie sportowym rywalizacja i zawody odgrywają kluczową rolę w definiowaniu głównych bohaterów. W szczególności hollywoodzki film sportowy ma dwie ważne konwencje. Pierwsza to utopijne spojrzenie na świat, które zakłada, że ​​każdy, kto ciężko pracuje, jest zdeterminowany i gra fair play, odniesie sukces. Druga jest potrzebą wiarygodności, która jest oparta na podobieństwie do rzeczywistego świata sportu. Dzięki temu powyższa utopijna perspektywa może mieć jakiekolwiek odniesienie do naszego społeczeństwa, które jest przecież tak zawiłe i zróżnicowane. Mówiąc prościej, w swoich próbach przedstawiania wiarygodnych sportowców i wydarzeń sportowych, aby przyciągnąć widzów, filmy hollywoodzkie często dodają własny, oryginalny element komplikujący ich fabułę.

Nie wszystkie dyscypliny sportu cieszą się popularnością wśród filmowców. Ewidentnie preferują oni obszary brutalne lub takie, gdzie dochodzi do bezpośrednich konfrontacji przeciwników. To pozwala wykreować znakomity efekt dramatyczny. Z kolei sporty strategiczne, pozbawione bezpośredniej rywalizacji, będące grą zespołową, zdecydowanie rzadziej trafiają na ekrany. Twórcy oraz widzowie definitywnie wolą jednego bohatera, indywidualistę, który samodzielnie dochodzi na szczyt, bądź z niego spada. Które filmy najlepiej zobrazowały kulisy sukcesów, spektrum wyzwań, przed jakimi stają sportowcy, a także piękno i okrucieństwo ich profesji? Oto cała gama pozycji wartych uwagi.

„Niepokonany Seabiscuit” (2003)

„Niepokonany Seabiscuit”

Film jest luźno oparty na życiu i karierze wyścigowej Seabiscuita, drobnego i niedocenianego konia wyścigowego, którego niespodziewane sukcesy uczyniły go niezwykle popularną sensacją medialną oraz podnosiły na duchu nie tylko stojący za nim zespół, lecz także cały naród Stanów Zjednoczonych w czasach Wielkiego Kryzysu. Opiekę nad zwierzęciem sprawuje trzech mężczyzn: Charles Howard (Jeff Bridges) – zbankrutowany milioner, Tom Smith (Chris Cooper) – cierpiący na artretyzm kowboj i Johnny „Red” Pollard (Tobey Maguire) – dżokej, nie dość, że ciężki, to niewidzący na jedno oko. Łączą swe siły nie tylko po to, by zyskać prestiż poprzez zwycięstwa i spełnić swój osobisty cel, lecz przede wszystkim, aby odzyskać szacunek do samych siebie. „Seabiscuit” otrzymał siedem nominacji do Oscara, w tym za najlepszy film.

„Za wszelką cenę” (2004)

„Za wszelką cenę”

Film Clinta Eastwooda opowiada historię starzejącego się trenera boksu, Frankiego Dunna (Clint Eastwood), i dziewczyny z prowincji – Margaret „Maggie” Fitzgerald (Hilary Swank), która wierzy, że mimo ograniczeń z amatorki może stać się zawodową bokserką. Maggie nie tylko okazuje się być bokserką, jaką Frankie zawsze chciał mieć pod swoimi skrzydłami, lecz również przyjaciółką, która wypełnia wielką pustkę, jaką miał w swoim życiu. Jest to produkcja prosta, głęboka i prawdziwa. Film otrzymał siedem nominacji do Oscara i zdobył cztery statuetki.

„Wielki Mike. The Blind Side” (2009)

„Wielki Mike. The Blind Side”

Michael Oher (Quinton Aaron), bezdomny młody Afroamerykanin z rozbitego domu, zostaje przygarnięty przez Touhysów – zamożną rodzinę, która pomaga mu zrealizować jego potencjał. Jednocześnie obecność Ohera w życiu Touhysów prowadzi do ich własnych, wnikliwych samoanaliz. Jako sportowiec i uczeń chłopak ciężko pracuje i z pomocą oddanego mu trenera oraz nowej, adoptowanej rodziny wyrasta na gwiazdę amerykańskiego futbolu.

„Moneyball” (2011)

„Moneyball”

W 2001 roku klub baseballowy Oakland Athletics przegrywa mecz z drużyną Yankees. Menadżer upadającego klubu, Billy Beane (Brad Pitt), pragnie zrekrutować drużynę przeważającą nad konkurencją i zdolną do zdobycia zwycięstwa w World Series, mimo że pensje zawodników Oakland Athletics wynoszą mniej niż jedna trzecia wynagrodzenia innych, bogatszych drużyn. Ku konsternacji swoich podopiecznych, Beane zatrudnia Petera Branda (Jonah Hill), świeżo upieczonego absolwenta Yale, który selekcjonuje zawodników, używając analizy komputerowej i zaczyna odnosić sukcesy… a przy okazji na zawsze zmienia sposób rozgrywania meczów.

„Wyścig” (2013)

„Wyścig”

Tłem akcji filmu jest seksowny, czarujący złoty wiek wyścigów Formuły 1 w latach 70. Produkcja jest oparta na prawdziwej historii wielkiej sportowej rywalizacji pomiędzy przystojnym angielskim playboyem Jamesem Huntem (Chris Hemsworth) a jego metodycznym, błyskotliwym przeciwnikiem, austriackim kierowcą Nikim Laudą (Daniel Brühl). Obserwujemy ich wyraźnie odmienne osobowości na torze i poza nim, ich miłości oraz zdumiewający sezon 1976, w którym obaj kierowcy byli gotowi zaryzykować wszystko, by zostać mistrzami świata w sporcie, który nie wybacza pomyłek: jeśli popełnisz błąd, możesz przypłacić to życiem.

„Jestem najlepsza. Ja, Tonya” (2017)

„Jestem najlepsza. Ja, Tonya”

Uwielbiana przez ulotną chwilę, potem znienawidzona przez społeczeństwo i media na resztę swego życia. Tonya Harding (Margot Robbie) nigdy nie została w pełni zaakceptowana przez społeczność łyżwiarstwa figurowego, ponieważ nie była z natury symbolem wdzięku, prestiżu i przywilejów, które grupa ta pragnęła reprezentować, mimo że dziewczyna była technicznie uzdolniona i wybitna w tym sporcie. Film ukazuje, że chociaż ostatecznie odniosła pewien sukces w swej dziedzinie, będąc mistrzynią kraju, medalistką mistrzostw świata, olimpijką i pierwszą Amerykanką, która skoczyła potrójnego axla na zawodach, godność i dziedzictwo Harding będą nadszarpnięte, gdyż na zawsze będzie ona kojarzona z jednym z największych skandali w historii sportu, a mianowicie napaścią na główną rywalkę – Nancy Kerrigan.

„Najlepszy” (2017)

„Najlepszy”

Obraz z naszego rodzimego podwórka. Jest to pełna morderczego wysiłku, wzlotów i upadków, a także niesłabnącej determinacji historia inspirowana życiem Jerzego Górskiego, chłopaka mającego na swoim koncie konflikty z prawem oraz problemy z narkotykami. Po leczeniu wrócił do codzienności, między innymi zatrudniając się na basenie, gdzie zwrócił na siebie uwagę kierownika ośrodka, który zaczął go trenować. Jurek ukończył bieg śmierci oraz ustanowił rekord świata w triathlonowych mistrzostwach świata, zdobywając tytuł mistrza na dystansie Double Ironman.

„King Richard” (2021)

„King Richard”

Film będziemy mogli dopiero zobaczyć po jego premierze 19 listopada bieżącego roku, lecz warto o nim wspomnieć, gdyż zapowiada się na najciekawszą produkcję sportową w tym sezonie. Będziemy mogli spojrzeć na to, jak supergwiazdy tenisa, Venus i Serena Williams, stały się wybitnymi sportsmenkami wytrenowanymi przez ojca – Richarda Williamsa (Will Smith). Scenariusz znalazł się na Czarnej Liście 2018 – corocznym przeglądzie dobrze przyjętych, niewyprodukowanych scenariuszy. Lista została stworzona na podstawie sugestii ponad 250 ludzi filmu.

Milena Debrovner

czwartek, 12 sierpnia 2021

Idąc tropem alegorii i metafor na ekranie

Zdjęcie: viralscape.com

Tropy filmowe i telewizyjne są wręcz uzależniające. Fascynujące jest to, że głębiej niż język istnieje cały poziom komunikacji. Widzimy na ekranie, jak ktoś kopie pieska i od razu wiemy, że to „ten zły”, który zapewne przy tym mówi po rosyjsku i ma na pierwszej pozycji swojej listy „do zrobienia” misterny plan zniszczenia świata. Przecież nigdzie nie zostało nam to pokazane, napisane, ani powiedziane. Jednak w ciągu sekundy został nam przekazany cały wachlarz informacji, wywołując dane skojarzenie.

W kinie trop jest tym, co książka The Art Direction Handbook for Film & Television definiuje jako „uniwersalnie identyfikowany obraz nasycony kilkoma warstwami kontekstowego znaczenia, tworzący nową wizualną metaforę”. Mówiąc prościej, są to konwencje i motywy fabularne. W pewnym sensie tropy są niczym zupełnie nowy język, stworzony wyłącznie po to, by jako tematyczne narzędzie do opowiadania historii nawiązywał do czegoś, co wykracza poza dosłowne znaczenie przedmiotu, osoby lub działania. Im więcej się ich napotyka, tym więcej się ich dostrzega. Z kolei im więcej się ich dostrzega, tym bardziej się odczuwa potrzebę stworzenia lub posiadania definicji, by wyjaśniać i systematyzować, co po raz kolejny czyni człowieka ciekawskim. Wszystko razem wzięte sprawia, że zauważa się te tropy w życiu codziennym, co pobudza zainteresowanie oraz zaciekawienie. I tak dalej, i tak dalej. Jest to zarówno błędne koło, jak i coś, do czego może odnieść się każda osoba na Ziemi, która kiedykolwiek obcowała z kulturą i popkulturą. Kombinacja, która oczywiście uzależnia. Uzależnia, ponieważ używało się tego języka przez całe życie, ale nie wiedziało się o tym, więc teraz istnieje potrzeba nadrobienia zaległości.

Tropy mają zastosowanie w realnym życiu, a także używane są do tworzenia świata przedstawionego, wątków, postaci, a w szczególności unikania kreowania typowych Mary Sue ­– bohaterów o samych wyidealizowanych, pozytywnych atrybutach. Sposób, w jaki się używa tropu w filmie, decyduje o tym, czy trop zamieni się we frazes. Jednak tropy również odzwierciedlają stereotypy i kształtują powszechne uprzedzenia. Nie owijając w bawełnę, potrafią być krzywdzące i podążają za nami do prawdziwego świata z rzeczywistymi konsekwencjami, podsycając seksizm, rasizm i homofobię, które uniemożliwiają nam osiągnięcie naszego prawdziwego ludzkiego potencjału. Oto kilka przykładów.

Reprezentacja kobiet na ekranie jest sprawiedliwsza i liczniejsza niż kiedykolwiek. Filmy i seriale oferują zróżnicowaną gamę złożonych postaci kobiecych, które odrywają się od tradycyjnych stereotypów starego Hollywood – Dama w Niebezpieczeństwie, Kochająca Matka, „Jednorazowa” Kobieta, która jest niczym więcej niż rekwizytem używanym do napędzania męskiego bohatera. Mimo że być może odeszliśmy od tych konwencjonalnych frazesów, wciąż istnieje wiele krzywdzących czy seksistowskich tropów dla kobiet, obecnych nawet w najbardziej skomplikowanych postaciach.

Kobieca Transformacja

Wszyscy znamy ten trop. Bohaterka nie jest uosobieniem urody zachodniego Hollywood – może mieć nadwagę (zazwyczaj jest to „nadwaga”), mieć duży nos, kręcone włosy, trądzik, okulary, cokolwiek. Zwykle nadal jest atrakcyjna, po prostu nie wygląda jak wyidealizowana supermodelka. Potem przechodzi transformację fizyczną i staje się, według powyższego standardu, oszałamiająca. Zazwyczaj pojawia się makijaż, włosy są prostowane, soczewki do oczu wkładane, aparat z zębów zdejmowany i voilà. Wszyscy mężczyźni jej pragną, wszystkie kobiety chcą nią być, a jej życie znacznie się poprawia. Tego typu uproszczenie rujnuje poczucie własnej wartości dziewcząt oraz kobiet i musi się skończyć. Sednem serialu „Insatiable” jest to, że nastolatka z nadwagą łamie sobie szczękę, traci masę, bo nie może jeść i powraca do szkoły odmieniona. Powstała petycja, w której wzywano Netflix do powstrzymania premiery produkcji. Było w niej napisane, że serial „uprzedmiotawia kobiecie ciała” oraz potwierdza stereotyp, że kobieta, by być szczęśliwą, musi być szczupła, co nie jest zgodne z prawdziwym życiem.

Insatiable. Zdjęcie: Netflix

Toksyczna męskość to szkodliwy pogląd (zakorzeniony w naszym patriarchalnym i heteronormatywnym społeczeństwie), który głosi, że jeśli mężczyzna nie dominuje, to nie jest mężczyzną. Dominacja wszystkich aspektów (od własnych emocji do innych ludzi) jest kluczową trucizną, która sprawia, że męskość staje się toksyczna. PTMT (Problematic Toxic Masculinity Tropes) skupiają się na fałszywych etykietach siły w męskich postaciach, a także na wąskiej, restrykcyjnej i szkodliwej definicji tego, co to znaczy być silnym mężczyzną.

Grow a Pair

Zasadniczo chłopców w bardzo młodym wieku uczy się mężnieć, mieć „jaja”, że chłopaki nie płaczą itp., co oznacza, że ​​zanim staną się mężczyznami, nie są w stanie zdrowo wyrażać emocji, a nawet i w ogóle wykrzesać jakiejkolwiek z nich. Jedi są tego najlepszym przykładem, podobnie jak typowy Shane (postać wywodząca się z filmu „Shane” i książki o tym samy tytule) – często występujący męski bohater westernowy, który wpada do miasta, skopuje tyłki złym facetom i rusza dalej. Męskie postacie uznawane za najlepsze i najbardziej popularne to te, które nie wykazują żadnych emocji i na pewno nie tworzą głębokich więzi emocjonalnych z innymi ludźmi. Ten trop nie jest przykładem tego, jacy są prawdziwi mężczyźni w prawdziwym świecie, a raczej problematyczną ekspresją męskości w postaciach na ekranie i jej wpływem na tych, którzy ją konsumują, podziwiają i próbują naśladować.

Film będący inwersją tropu – „Boys Don't Cry” („Nie czas na łzy”). Zdjęcie: Filmweb

Dodatkowo możemy zaobserwować na ekranie szkodliwe tropy dotyczące tematów prozaicznych, lecz tak głęboko zakorzenionych, że mogą stać się niebezpieczne.

Tonąca osoba chlapie naokoło, wołając o pomoc

Fikcja kończąca się nieszczęściami. Z powodu tego tropu wiele ofiar tonących nie otrzymało pomocy, ponieważ ludzie wokół nie zdawali sobie sprawy, że te osoby toną. Jak podaje Medkursy.pl, poza rzadkimi przypadkami ludzie, którzy toną, fizycznie nie są w stanie wołać o pomoc ani krzyczeć. Również nie potrafią machać rękami. Możemy darować sobie obrazki niczym ten ironicznie przedstawiony w „Rodzinie Addamsów”, gdzie treningowo Wendesday ma ratować „tonącą” Amandę, która teatralnie woła o pomoc i miota się we wszystkich kierunkach. 

Istnieje cała gama uprzedzających tropów dotyczących etniczności. Na naszą percepcję może wpływać przedstawianie Azjatów jako nerdów, czarnych mężczyzn jako niebezpiecznych, a Latynosów jako ognistych. Na dodatek często dochodzi do tego płeć. Gorąca Latina – śmiała, porywcza, seksualnie agresywna kobieta, która istnieje po to, by rządzili nią mężczyźni. Egzotyczna Azjatka – zmysłowa, erotyczna i podległa bohaterka, która została powołana, by dodać szczyptę intrygi postaciom, których historia jest opowiadana. „Sassy” Czarnoskóra Kobieta – ucieleśnienie seksistowskiego, rasistowskiego stereotypu. Jest krągła, odważna i zuchwała, a pojawia się po to, by nas rozśmieszyć.

Zdjęcie: github.com

Cenzura panowała w okresie rozkwitu Hollywood w latach 30. i 40. wraz z motywowanym religijnie Kodeksem Haysa, który zakazywał nagości, sugestywnego tańca, lubieżnych pocałunków i oczywiście przedstawiania „homoseksualizmu” na ekranie. Sprytni filmowcy i scenopisarze znaleźli sposób na obejście całkowitego zakazu używania postaci LGBTQ i opracowali system semiotyki, który przemycałby widzom queerowych bohaterów. Twórcy obchodzili te restrykcje, dopóki w tym procesie na przestrzeni lat ich postacie LGBTQ nie stały się nikczemne, samotne i skazane na zagładę niczym pani Danvers w „Rebecce” Hitchcocka. Chociaż kodeks został zlikwidowany w 1968 roku, jego pozostałości przetrwały w filmie i telewizji do dziś w postaci krzywdzących tropów, takich jak przymusowe zabijanie queerowych postaci, zdeprawowany lub rozwiązły biseksualista, maminsynek i najgorsze ze wszystkich – całkowite wymazanie queerowej egzystencji.

LGBT, ale o tym cisza

Postacie mogą zostać sparowane z kimś tej samej płci, ale nigdy tak naprawdę nie wypowiadają tego na głos, ponieważ byłoby to przekroczeniem granicy w oczach twórców, fikcyjnego wszechświata lub społeczeństwa. Jest to szczególnie widoczne u bohaterów biseksualnych, gdyż ich tożsamość jest często po prostu wymazywana z produkcji. Są uważani za osoby heteroseksualne lub homoseksualne, w zależności od płci partnera w danym momencie, co sprawia, że ​​odbiorcy wierzą, iż osoby biseksualne to tylko homoseksualiści, którzy jeszcze w pełni się nie zobowiązali. Piper z „Orange Is the New Black” jest kobietą w związku heteroseksualnym, która w przeszłości miała relacje z innymi kobietami i ponownie kończy w związku homoseksualnym pod koniec serialu. W całej serii demonstruje pociąg zarówno do mężczyzn, jak i kobiet, ale udaje jej się przejść przez siedem sezonów bez wypowiadania słowa „biseksualna”. Dość agresywną, lecz skuteczną inwersją do tego jest postać Darylla z „Crazy Ex-Girlfriend”. Jest to mężczyzna, który właśnie rozwiódł się z żoną, spotyka geja i dochodzi do wniosku, że jest biseksualny. Ponieważ jest to musical, jego scena „coming outu” jest przedstawiona poprzez numer muzyczny dosłownie nazwany „Gettin' Bi” oraz wykonywany przed ogromną biseksualną flagą. Kiedy twórcy zdecydowali się na ten wątek, podjęli współpracę z wieloma organizacjami LGBT, zyskując świadomość o szkodliwych tropach otaczających osoby biseksualne i mając zamiar każdy z nich przeciwstawić.

Darryl Whitefeather w „Crazy Ex-Girlfriend”. Zdjęcie: IMDb

Wraz z rozwojem naszego społeczeństwa, artefakty z przeszłości stają się coraz bardziej przestarzałe, odzwierciedlając wartości i standardy, które nie są już normą. Sztuka filmu ma już ponad sto lat, pozostawiając nam długą historię i listę produkcji, które w swoim czasie były całkowicie mainstreamowe, lecz dziś wydają się dziwnie nie na miejscu. Ponieważ współcześni widzowie nadal toczą skomplikowane spory dotyczące rodzajów treści, które uważamy za akceptowalne na ekranie, pouczające może być spojrzenie w przeszłość i dostrzeżenie, jak wiele elementów opowiadania i archetypów postaci, które były kiedyś, a nawet jeszcze niedawno powszechne i postrzegane jako normalne, stało się rażące w zestawieniu z obecnymi standardami. Najlepszym sposobem na „zabicie” większości tych tropów jest przede wszystkim większa różnorodność płci i rasy nie tylko w świadomości autorów filmowych i telewizyjnych, lecz również w ich twórczości.

Milena Debrovner

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

„W imię ojca, syna i domu mody Gucci”. Kilka powodów, dla których nie możemy doczekać się premiery „Domu Gucci”

Już w listopadzie odbędzie się najbardziej oczekiwana premiera tej jesieni. Przed nami intrygi, sekrety, wielkie pieniądze i tajemnice mody rodziny Guccich. Na film „Dom Gucci” czekamy z ogromną niecierpliwością, a jest ku temu kilka konkretnych powodów.

Co sprawia, że już po samym zwiastunie wiem, że to jest film, który koniecznie muszę zobaczyć? Oczywiście wymarzona obsada, a film „Dom Gucci” zdecydowanie taką posiada. W głównej roli wystąpi Lady Gaga, jako przebiegła Patrizzia Reggani. Gaga jako aktorka znana jest głównie z debiutu w jednym z sezonów „American Horror Story: Hotel” i filmu „Narodziny gwiazdy”. Zaledwie to wystarczyło, aby świat ją pokochał nie tylko na scenie, ale także na wielkim ekranie. Za rolę w „Narodzinach gwiazdy” otrzymała nominację do Oscara. Chyba ciężko się nie zgodzić, że Lady Gaga posiada niesamowity talent aktorski. Męża Gagi zagra Adam Driver. Według Martina Scorsese’a Adam to najlepszy aktor jego pokolenia. Ostatnio jego wybitny występ mogliśmy zobaczyć w „Historii małżeńskiej”. Dostał za niego nominację do Oscara. Z pewnością nie tylko ja kibicuję, żeby Adam Driver w końcu otrzymał zasłużoną statuetkę. Być może „Dom Gucci” to właśnie film, który się do tego przyczyni. Al Pacino to kolejna ciekawa osobowość, której nie zabraknie w filmie Ridleya Scotta. Gwiazdora „Ojca chrzestnego” zawsze miło zobaczyć na ekranie. Aktor, mimo ogromnej ilości fenomenalnych ról, które ma już na swoim koncie, nie zwalnia tempa. Ostatnio mogliśmy go zobaczyć m.in. w „Irlandczyku” i „Pewnego razu w Hollywood”. Teraz wcieli się w rolę Aldo Gucciego i chociaż do premiery zostało kilka miesięcy, już jestem przekonana, że nikt nie zagrałby tej postaci lepiej niż legendarny Al Pacino. Jared Leto to kolejny aktor, którego zobaczymy w obsadzie „Domu Gucci”. Jego obecność może nie zadowalać każdego, ale chyba wszyscy są ciekawi, jak Jared zinterpretuje swoją postać. Jedno trzeba przyznać. Na plakacie jest nie do poznania i charakteryzacja robi niesamowite wrażenie! W rolę Rodolfo Gucciego wcieli się Jeremy Irons. Jeremy może nie słynie z głośnych produkcji, ale gdy podejmuje się gry aktorskiej, daje z siebie sto procent i zostaje na długo zapamiętany. Na pewno jest jednym z najlepszych aktorów Wielkiej Brytanii, który bezbłędnie wpasuje się w klimaty intryg rodziny Guccich. Oprócz tego na ekranie zobaczymy m.in. Jacka Hustona, Salmę Hayek i Camille Cotin. 

Dom Gucci” - Adam Driver i Lady Gaga

Idąc na film o jednym z najsłynniejszych projektantów mody i jego rodzinie, niewątpliwie spodziewamy się wybitnych kostiumów, a za te w filmie odpowiada Janty Yates. Jej prace możemy kojarzyć m.in. z takich filmów, jak „Gladiator”, „Marsjanin”, „Prometeusz” i „Hannibal”. Zapowiada się dużo futer, ciężkiej biżuterii składającej się z pereł i złota, a także dużo kolorów. Gratka dla fanów stylu lat 80. i 90. Śledząc social media aktorów i wszelkie nowiny na temat filmu, dopatrzyłam się ciekawych kostiumów u każdej z postaci. Stroje w filmie na bank mnie nie zawiodą, ale to żadne odkrycie. W końcu to Gucci.

Historia to przeważnie główny powód, dla którego decydujemy się obejrzeć dany film, a przeżycia rodziny Guccich to idealny materiał na dramat. Nie brakuje w niej intryg, romansów, skandali, ogromnych pieniędzy czy morderstw. Dom mody Gucci został założony przez seniora rodu, Guccia Gucciego. Wszystko wskazywało na to, że projektant jest skazany na sukces. Gucci stało się rodzinną firmą. Gdy synowie Guccia dorośli, zaczęli rozszerzać swoją działalność, otwierając butik w Stanach Zjednoczonych. Firma odniosła olbrzymi sukces i nic nie stało na przeszkodzie, aby dalej się rozwijała. Jednak bracia Gucci nie potrafili poradzić sobie z tak wielką ilością pieniędzy i w rodzinie zaczęły powstawać pierwsze problemy spowodowane narkotykami, hucznymi imprezami i alkoholem. Prawdziwą tragedią rodziny stało się jednak małżeństwo Maurizio Gucciego z Patrizią Reggiani. Para odziedziczyła kolosalny majątek i uwielbiała pławić się w luksusie. Koszmar zaczął się, kiedy Maurizio po 12 latach małżeństwa postanowił rozwieść się z żoną. Patrizia nie potrafiła zaakceptować tej decyzji. W akcie desperacji wynajęła płatnego mordercę, któremu zleciła zabicie Maurizio Gucciego w celu odziedziczenia całego majątku. Jesteście ciekawi, jaki finał miała ta historia? Wszystkiego dowiecie się już 24 listopada w kinie. 

Przypadł wam do gustu „Gladiator”, „Marsjanin”, „Hannibal” czy słynny „Obcy – 8. pasażer Nostromo”? Jeśli tak, to dobrze się składa, bo za reżyserię „Domu Gucci” odpowiada ten sam człowiek. Dzieł Ridleya Scotta nie da się nie kojarzyć. Jest autorem wielu ikonicznych filmów, które na zawsze będą zapamiętane w Hollywood. Reżyser charakteryzuje się m.in. tym, że nie ogranicza się do jednego gatunku. Raz jest autorem dramatu, na którym nie możemy powstrzymać się od łez i wszelkich smutnych emocji, a kolejnym razem tworzy jeden z najważniejszych filmów kina sci-fi, rojący się od obrzydliwych kreatur i niezapomnianych scen akcji. Tym razem bierze się za dramat rodziny Guccich, a ja już nie mogę się doczekać, czym tym razem mnie zaskoczy.

Michaela Kunda

środa, 4 sierpnia 2021

Co wiemy o filmie „Diuna” Denisa Villeneuve’a?

„Diuna”, reż. Denis Villeneuve

3 lata temu usłyszeliśmy pierwsze wzmianki o „Diunie”, którą wyreżyserować ma Denis Villeneuve – twórca filmów „Blade Runner 2049” czy „Sicario”. Villeneuve zapowiedział, że planuje zrobić dwa filmy, co jest jak najbardziej rozsądne, żeby nie zniszczyć i na siłę „nie skracać” większości wątków. Pierwszy film będzie przedstawiać pierwszą połowę książki i będzie trwał 2,5 godziny.


Ujęcia kręcono od marca do lipca 2019 roku na Węgrzech, w Jordanii, Norwegii oraz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Film do kin miał trafić 18 grudnia 2020, ale pandemia pokrzyżowała te plany i premierę zapowiedziano na 15 września w Belgii.

W Polsce doczekamy się premiery miesiąc później, czyli 15 października. Czy przesunięcie premiery negatywnie odbiło się na filmie? Patrząc na to, że kina były w tym czasie pozamykane, apetyt na film wciąż wzrastał. Szczególnie teraz, gdy w świat poszły nowe plakaty reklamujące film, jak i kolejny zwiastun - Dune | Official Main Trailer, co rozbudziło znów internet!

Ale dlaczego tak naprawdę czekamy na „Diunę”?

Ostatnio podjęłam się obejrzenia wersji Lyncha z 1984 roku. Podeszłam do filmu z dystansem, bo przecież efekty specjalne w tym okresie nie były najlepsze, a samej historii tak naprawdę nie znałam. Pomimo że nie miałam wcześniej styczności z książkami Franka Herberta, to po wersji filmowej Lyncha historię skrótowo zrozumiałam, a przede wszystkim się nią zainteresowałam. Pominę fakt tego, że wspomniane wcześniej efekty były czasem komiczne – trening Paula z Gurney’em Halleckem i ich tarczę ochronne, gdzie wyglądali jak postacie z Minecrafta. Wielu ludzi nie jest zadowolonych z tej ekranizacji, szczególnie ci, którzy zagłębili się w książki Herberta, jednak właśnie to ten film zachęcił mnie do zajrzenia w nie, a jeszcze bardziej zainteresował i nakręcił na wersję Denisa Villeneuve’a.

Patrząc również na stale zmieniający się świat, kataklizmy czy problemy, film porusza mocno aktualne tematy, a sama książka ma ekologiczny wydźwięk.

„Bez względu na to, w co wierzycie, Ziemia się zmienia, a my będziemy musieli się do tego dostosować. Moim zdaniem dlatego Diuna została napisana w XX wieku. To był odległy portret rzeczywistości wydobywania ropy naftowej, kapitalizmu i nadmiernego zużywania ziemskich surowców. A obecnie jest tylko gorzej. To nie tylko opowieść o dorastaniu, ale też wezwanie do działania dla młodych ludzi” – powiedział reżyser. [1]

Kogo zobaczymy w obsadzie? Główną rolę, jako Paul Atryda, zagrał Timothée Chalamet („Call me by your name”, „The French Dispatch”), Zendaya, znana z serialu „Euphoria
, wystąpi jako Chani, Rebecca Ferguson jako Lady Jessica, Oscar Isaac jako Książe Leto Atryda, Jason Mamoa jako Duncan Idaho. Każdy tych aktorów, przy swoich poprzednich produkcjach, wyjątkowo mnie zaskoczył i zapadł w pamięci. Zebranie ich wszystkich i obsadzenie w „Diunie” nadało filmowi popularności i rozpędu, a wyczekiwanie na premierę sprawia, że jesteśmy głodni, jesteśmy ciekawi i czekamy z niecierpliwością, by zobaczyć ich wszystkich razem.

Autorem muzyki w „Diunie” jest Hans Zimmer, który miał okazję współpracować już z Denisem Villeneueve’em przy filmie „Blade Runner 2049”. Ostatnio Hans Zimmer udostępnił na swoim profilu na YouTubie jeden z trzech soundtracków, który nosi nazwę Paul's Dream. Polecam założyć słuchawki, zgłośnić na maxa i pooowolnym tempem, wczuwać się w klimat „Diuny”, do czasu aż trafi do kin :)

Jeśli jednak nie będziecie czuć w pełni satysfakcji po premierze filmu… HBO Max zapowiedziało, że w 2022 roku będzie miał premierę serial „Dune: The Sisterhood”, który poprowadzi Diane Ademu-John, producentka, która na swoim koncie ma m.in. „Nawiedzony dwór w Bly” i „Pamiętniki wampirów”. „Dune: The Sisterhood” będzie pokazywać wydarzenia z perspektywy członkiń żeńskiego, nieco tajemniczego zakonu Bene Gesserit.

Jednak na amerykańskich forach nie tylko o tym jest głośno. Możemy przeczytać, że w ciągu najbliższych 10 lat możemy spodziewać się kilku sequeli serii.

Tom Brown, główny scenograf filmu, twierdzi, że Villeneueve stworzył przełomową wersję tej historii – „Skala tego filmu jest przerażająca”. Sam Brown wierzy, że „Diuna” będzie nowym „Władcą Pierścieni”.

A wy co uważacie? Mamy do czynienia z nowym blockbusterem czy zachwyt skończy się po pierwszych 20 minutach filmu? Pomimo że intensywnie odliczam czas do premiery, mam jednak lekkie obawy.

Natalia Pietrzak


[1] https://nofilmschool.com/dune-first-look-denis-villeneuve 

Nadchodzi nowy Chucky. Dlaczego motyw lalki w kinie grozy nigdy się nie znudzi?

Serial „Chucky”

Słynna Laleczka Chucky powraca. Już 12 października na antenie stacji SyFy odbędzie się premiera nowego serialu „Chucky”. Produkcja ma być kontynuacją klasycznego cyklu horrorów o Laleczce Chucky. W sieci możemy już zobaczyć pierwsze zwiastuny nadchodzącej serii. 

Akcja rozgrywa się na amerykańskich przedmieściach. Podczas garażowej wyprzedaży jeden z bohaterów nabywa morderczą lalkę i chyba już sami wiemy, co będzie dalej. Fani pierwotnej wersji horroru powinni szczególnie cieszyć się wraz z nadejściem serialu, ponieważ sam Brad Dourif udzieli głosu tytułowemu bohaterowi. Aktor od ponad 30 lat wciela się w rolę Chucky’ego. Myślicie, że nowoczesne kino grozy godnie zastąpi klimat starego horroru? 

Ale dlaczego lalki? Skąd pomysł na wykorzystanie dziecięcej zabawki w celu wykreowania demonicznej postaci? Początków zaistnienia upiornych lalek w kinie możemy doszukiwać się już w 1929 roku, wraz z ukazaniem się filmu „Wielki Gabbo” w reżyserii Jamesa Cruze’a i Ericha von Stroheima. Co ciekawsze, produkcja nie należy do gatunku horroru, a musicalu i melodramatu. Mimo to marionetka Otto, należąca do głównego bohatera, nie potrafiła nie wzbudzić przerażenia. Tytułowy bohater Gabbo to brzuchomówca, który potrafi mówić za pomocą Otto nawet, gdy je, pije lub pali. Gabbo nie potrafi nawiązać nowych relacji czy powiedzieć miłego słowa bez pomocy marionetki. Być może właśnie „Wielki Gabbo” nieświadomie stał się inspiracją dla serii horrorów, które oglądamy do dnia dzisiejszego.

„Wielki Gabbo”

Po „Wielkim Gabbo” powstawały kolejne czarno-białe filmy, w których można było zaobserwować zjawisko brzuchomówcy z demoniczną, morderczą marionetką. Na przykład „U progu tajemnicy” z 1945 roku czy „Diabelska lalka” z 1964 roku. 

Wraz z kolorem w filmie grozy pojawiły się inne pomysły na wykorzystanie motywu strasznej lalki. W 1972 roku ukazał się „Azyl”, w którym jeden z bohaterów, doktor Byron, twierdzi, że odnalazł sposób na życie wieczne, przenosząc swoją duszę do mechanicznej lalki. Trudno stwierdzić, co jest bardziej przerażające – diaboliczna zabawka, która chce nas zabić, czy wieczne więzienie w ciele marionetki. Kilka lat po „Azylu”, w 1975 roku, premierę miały dwa filmy, które również zawarły motyw strasznej lalki. W „Głębokiej czerwieni” występ laleczki trwa zaledwie parę sekund, natomiast stanowi bardzo charakterystyczny moment dla filmu. Chwilę po ataku marionetki na jednego z bohaterów, profesora Giordani, ten zostaje zamordowany przez inną postać. W przeciwieństwie do „Głębokiej czerwieni” w „Trylogii terroru” mała, afrykańska laleczka plemienna triumfuje na ekranie przez większość seansu, terroryzując kobietę w jej mieszkaniu.

„Azyl”

W 1978 roku wraz z premierą „Magii” brzuchomówca z makabryczną marionetką powrócił. Z pewnością oprócz lalki Fatsy, która próbuje przejąć kontrolę i pragnie zabijać, niezastąpionego klimatu produkcji dodaje jak zawsze wybitny Anthony Hopkins. Filmy grozy z motywem przerażającej laleczki, które powstawały w kolejnych latach, możemy wymieniać w nieskończoność. Laleczka stała się ikoną horrorów u boku takich kreatur, jak wampiry, duchy, klauny czy wilkołaki. Przybrała postać traumy niejednego dziecka, które przypadkiem późną nocą zobaczyło urywek horroru z krwiożerczą marionetką w telewizji. Dała nam unikalne postacie kina, do których powracamy w każde Halloween i nie tylko. Laleczka Chucky, marionetka z „Piły”, Annabelle. To tylko część postaci, które zapadły w pamięci wielbicieli horrorów, a z pewnością będzie ich jeszcze więcej.

„Piła”

Era laleczki nigdy nie przeminie. Co jest powodem? Niewinność? Urok? Fakt, że to zabawka dziecięca? Ciężko stwierdzić, bo na te pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Japoński inżynier i konstruktor robotów, Masahiro Mori, w swoich badaniach analizował odczucia, jakie w badanych wywoływał wygląd robotów. Analiza dowiodła, że im bardziej maszyny sprawiały wrażenie ludzkich, realnych – zarówno w kwestii wyglądu, jak i zachowań –  tym bardziej wywoływały u ludzi poczucie dyskomfortu i niepokoju. Z kolei niemiecki psycholog Ernst Jentsch, badający zjawisko pediofobii (strach przed lalkami), uważał, że przyczyną lęku wywoływanego przez lalki jest brak pewności, czy zabawka jest sztuczna, czy żywa. Być może te badania stanowią odpowiedź. Boicie się upiornych lalek czy raczej uważacie je za tandetne?

Michaela Kunda