wtorek, 27 lipca 2021

Chcę rozwodu… mam kogoś innego. Seriale nowym kinem?

Od kina wszystko się zaczęło. Od kinematografów. Od braci Lumière. Nasze oczy wodzą od śmiertelnie poważnych filmów brylujących na dużym ekranie po netflixowe głupotki wybrzmiewające w domowym zaciszu. Dziś kroczymy w złotej erze seriali, gigantów streamingowych i maratonów – odcinków, nie poszczególnych części sag filmowych.

To seriale sprawiają, że ludzie zarywają nocki przed pracą lub „zmuszają” się do obejrzenia jeszcze tylko jednego odcinka. Pamiętam do tej pory, jak co tydzień w czasie premiery nowych odcinków „Gry o tron” tłumy dzielnie czekały do trzeciej nad ranem, by bezspojlerowo zaspokoić swoją ciekawość nowym epizodem, ale do „Gry o tron” wrócę później. Ta cała atmosfera ekscytacji i oczekiwania prowokuje, by wysnuć tezę, że seriale mogą zastąpić albo już zastępują kino jako centrum kultury rozrywkowej (choć po dogłębnej analizie stałoby się to twierdzeniem naciąganym, gdyż kina dalej są niezagrożone). Trafiłam na wypowiedź użytkownika Reddita: „Seriale, bo nigdy nie mogę zobowiązać się do obejrzenia całego dwugodzinnego filmu na Netflixie, ale jestem w stanie odbębnić 26 odcinków serialu pod rząd bez żadnego problemu”. Takie odczucia ma ogromny odsetek widzów, mimo że wymieniona wyżej forma jest bardziej wymagająca zarówno czasowo, jak i kondycyjnie. Według „The Founder” – magazynu przynależnego do Royal Holloway, University of London, 61% respondentów preferuje seriale, zaś pozostałe 39% pozostaje wierne filmom. Ankieta wykazała, że ​​kolejnym istotnym elementem jest miejsce. Wyniki pokazały, że 58% ankietowanych preferowało oglądanie w domu, zwłaszcza po spopularyzowaniu Netflixa, który sprawił, że przyjemność z oglądania filmów lub seriali w domowym zaciszu stała się bardziej opłacalna. Jednak 42% nadal cieszy się z pójścia do kina i odłączenia się od reszty świata. Dlaczego tak się dzieje?

Wszystko zaczęło się między innymi od „Gry o tron”, która udowodniła, że serial wkroczył w nową erę, gdzie swą jakością może być bliźniaczo podobny do kina. Czy to chodzi o fabułę, skalę rozgłosu, budżet, rzetelną scenografię z kostiumami i efektami specjalnymi, zaawansowane technologicznie ujęcia i rozwiązania realizatorskie czy znakomitą ścieżką dźwiękową. Serial (mowa będzie przede wszystkim o serialu jakościowym) nie kojarzy nam się już z godnymi pożałowania tasiemcowymi telenowelami pokroju „Mody na sukces”. Dodatkowo pandemia koronawirusa dołożyła swoja cegiełkę. Kina były zamknięte, a my mieliśmy więcej czasu, by „jeszczejednoodcinkować” kolejne sezony pod kołdrą. W międzyczasie gdzieś tam przebijają się miniseriale – perełki, które mają wszystkie zalety seriali, lecz przez formę kilku odcinków nie są zobowiązujące. Dla nich też na małych ekranach robi się coraz więcej przestrzeni, a popyt na nie rośnie.

Załóżmy, że jeden sezon z dziesięcioma odcinkami daje nam około osiem godzin więcej, by zagłębić się w historię realizowaną w bardziej realistycznym tempie, świat przedstawiony lub rozwój postaci, a to wpływa na poczucie integracji oraz na zżycie się z daną produkcją. Z kolei przywiązanie może być pielęgnowane latami wraz z emisją kolejnych sezonów, które rozszerzają wyżej wymienione elementy lub wprowadzają coś nowego. Filmy bijące rekordy popularności w dniu premiery to najczęściej produkcje z zamiarem kontynuacji w kolejnych częściach. Przytoczę tutaj chociażby całe uniwersum Marvela. Widownia chce stale oglądać poznanych już bohaterów, przyzwyczajać się do nich, uczyć się ich na pamięć i starać się zrozumieć ich emocje. Czyli robić dokładnie to, do czego przyzwyczaja nas serial.

Zdjęcie: Medium.com

Jedno z najsławniejszych badań z psychologii poznawczej z ubiegłego wieku przeprowadzone przez Blumę Zeigarnik polegało na tym, że dawano uczestnikom eksperymentu zadania do rozwiązania. Niektórzy mieli wystarczająco dużo czasu, by spokojnie móc je dokończyć, innym przerywano rozpoczęte zadanie. Następnie badano, ile z niego pamiętają. Okazało się, że ludzie, którym przerwano, pamiętają o wiele więcej i są też skłonni do zadania powrócić. To eksperymentalnie udowodnione pragnienie domykania zadań nazwano efektem Zeigarnik.

Właśnie to zjawisko wykorzystywane jest w serialach. Zasadnicza intryga odcinka zostaje rozwiązana, lecz na samym końcu pojawia się „zawieszenie”. Serial posiada również inną dynamikę niż kino, do której widz może nieświadomie się przyzwyczaić. Inaczej rozłożona jest trójaktowość historii (a raczej odcinków), ekspozycja, co też pozwala odbiorcom rozkoszować się częstszym występowaniem momentów kulminacyjnych, a to już pogrywa z emocjami.

Nie ulega wątpliwości, że główną wadą wielkich filmów zawsze była ogólna kontrola i kierowanie. Przyznanie franczyzy nowemu reżyserowi spowodowało więcej niż kilka zażartych debat, a kiedy firma wykupuje pomysł, kierunek, który on obiera, często może kolidować z ideą oryginalnych twórców oraz fanów. Chociaż nie zawsze jest to prawdą, seriale są zwykle traktowane nieco inaczej, a twórcy i reżyserzy ściśle ze sobą współpracują. Procentuje to bardziej autentycznymi historiami opowiadanymi w sposób, w jaki zostały pierwotnie wyobrażone i napisane. Tworzenie przekonujących i wiarygodnych treści o mrocznych, seksualnych lub kontrowersyjnych tematach jest wyzwaniem samym w sobie, a ostatnią rzeczą, jakiej chcą twórcy, jest ograniczenie w tym, co mogą, a czego nie mogą pokazać. Wprowadzenie do kin takiej produkcji, która miałaby przy okazji stać się liderem box office’u, może spotkać się z większymi trudnościami. Seriale podlegają mniejszym moralnym restrykcjom niż kino. „Gra o tron”, „Breaking Bad” i wiele innych wykazały doskonałe wykorzystanie mniejszego wyeksponowania na tego typu krytykę, a do tego istnieje wiele nocnych programów z Adult Swim, które przekazały pałeczkę dalej.

Czy można zatem wyciągnąć wniosek, że współczesne seriale są lepsze od współczesnych filmów? Chociaż seriale zyskują coraz większą popularność i dominację nad niektórymi aspektami, nie mogą zastąpić kinowych cudów filmu, które dosięgają wysokiego pułapu rozrywki w dzisiejszym świecie. Bez wątpienia niektóre seriale są lepsze od niektórych filmów i na odwrót. Coraz bardziej zaciera się granica pomiędzy obrazem filmowym a serialami, które są obecnie traktowane na równi z wielkoekranowymi produkcjami. Czasami jednak na język telewizji nie da się przełożyć filmowej opowieści i tak samo działa to w drugą stronę. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł stworzyć adaptację opowieści o Hobbicie w formie wieloodcinkowych sezonów. Ale „Gra o tron” w kinie? To też wydaje się nie do pomyślenia. Daleka jestem od tego, żeby oceniać seriale zbiorowo, stwierdzając, że są niższą lub wyższą formą obcowania z kulturą niż na przykład kino. Ta granica dawno się już zatarła. Z drugiej jednak strony kino wciąż dostarcza wrażeń artystycznych niedostępnych epizodom i to raczej pozostanie niezmienne.

Milena Debrovner

piątek, 23 lipca 2021

Jak seks wśród nastolatków przestał być tematem tabu. Najciekawsze serialowe propozycje.

Śledząc świat seriali, możemy zaobserwować, że w ostatnim czasie na popularności zyskują produkcje skupiające się głównie na seksualności wśród nastolatków. Zważając na brak rzetelnej edukacji seksualnej w Polsce, rosnąca z dnia na dzień popularność tego typu seriali nie powinna być dla nikogo szokiem. Czy seks to dla nastolatków wciąż temat tabu? Co tak naprawdę przyciąga do tych produkcji? Przedstawiamy kilka serialowych propozycji, których głównym tematem jest seks wśród młodzieży.

Może seks to nie temat przewodni „Euforii”, ale zdecydowanie jest na drugim miejscu. „Euforia” to opowieść o grupie nastolatków zmagających się z problemami dotyczącymi m.in. własnej tożsamości, patologicznej rodziny, uzależnienia czy samoakceptacji. Problem niemal każdego z bohaterów zawiera podłoże seksualne. Poznajemy transpłciową Jules (Hunter Schafer), którą pociągają starsi mężczyźni. Nastolatka, mimo doświadczanej przemocy podczas randkowania ze starszymi mężczyznami, wciąż nie potrafi się temu oprzeć. Kat (Barbie Ferreira) żyje w cieniu atrakcyjnych przyjaciółek, więc zostaje gwiazdą internetu i zaczyna nagrywać własne sekstaśmy. Cassie (Sydney Sweeney) przypięto łatkę „puszczalskiej” z powodu rozpowszechnienia jej nagich zdjęć, co wystawia na próbę relacje z chłopakiem, którego darzy uczuciem. Rue (Zendaya) walczy z uzależnieniem i miłością do najlepszej przyjaciółki, którą pociągają tylko mężczyźni. Jesteście ciekawi, co skrywa reszta bohaterów? Oglądajcie „Euforię” na HBO GO.

Czy chłopak, który nigdy nie uprawiał seksu, może udzielać porad seksualnych? Otis (Asa Butterfield) ma mamę, która jest seksuolożką i zbuntowaną przyjaciółkę Meave (Emma Mackey), w której potajemnie się podkochuje. Pomimo tego, że sam jest prawiczkiem, który boi się nawet masturbacji, naśladując swoją mamę, zaczyna udzielać w szkole płatnych porad seksualnych. „Sex Education” to pełen humoru, wzruszeń i dramatów serial, który stał się hitem Netflixa. Brytyjska produkcja swoją historią o nastolatkach z problemami zachwyciła tłumy. Co jest powodem sukcesu serialu? Nie tylko dawka śmiechu, ale przede wszystkim problemy, które są w nim poruszane. Niejeden nastolatek może się utożsamić z serialem i poczuć się zrozumiany. Serial doczekał się już dwóch sezonów, a my z niecierpliwością oczekujemy premiery kolejnego, która ma nastąpić już 17 września na platformie Netflix.

Pochodząca z Indii Devi (Maitreyi Ramakrishnan) mieszka z rodziną w Stanach Zjednoczonych. Próbując podołać amerykańskiej kulturze, pakuje się w mnóstwo kłopotów i niefortunnych sytuacji. „Never Have I Ever” głównie skupia się na kwestiach różnic kulturowych, dorastania i próby wpasowania się w otoczenie. Jakie jeszcze zagadnienie skrywa w sobie młodzieżowy serial? Oczywiście seks. Nastoletnia Devi jest dziewicą, jak na jej indyjską kulturę przystało. Mija się to z amerykańskimi rówieśniczkami, które już dawno mają pierwszy raz za sobą. Devi nie chce odstawać od reszty i pragnie być jak inne nastolatki w szkole. Nie zważając na obawy i stres z tym związany, pragnie pożegnać się z dziewictwem, kiedy tylko pozna odpowiedniego chłopaka. Mimo że seks w serialu nie jest tematem pierwszorzędnym, a raczej pobocznym, z pewnością nie stanowi tematu, który jest rzadko poruszany. Jeśli ciekawią was przygody indyjskiej nastolatki w Stanach Zjednoczonych, oglądajcie Never Have I Ever” na Netflixie.


„Sexify” to propozycja dla nieco starszych widzów, choć niejednokrotnie nazywano ją polską wersją „Sex Education”. Z jednej strony seriale całkowicie się różnią, ale z drugiej główna bohaterka „Sexify” wie o orgazmie tyle, co Ottis z „Sex Education” o masturbacji. Natalia (Aleksandra Skraba) pragnie osiągnąć sukces zarówno na studiach, jak i w życiu. W tym celu planuje stworzyć aplikację o kobiecym orgazmie, chociaż sama nigdy nie uprawiała seksu. O pomoc przy tworzeniu aplikacji prosi swoją przyjaciółkę Paulinę (Maria Sobocińska), która sama ma problemy łóżkowe i Monikę (Sandra Drzymalska) pocieszającą się różnymi partnerami po tym, jak złamano jej serce. Studentki wspólnie prowadzą kluczowe badania mające na celu stworzenie aplikacji, która pomoże kobietom osiągnąć idealny orgazm. Klimat „Sexify” trzeba lubić i rozumieć, bo zdecydowanie nie jest to produkcja dla każdego. Serialowi towarzyszy specyficzne poczucie humoru, wiele erotycznych scen i dość dynamiczne przejścia akcji. Niedawno Netflix oficjalnie potwierdził, że możemy spodziewać się kolejnego sezonu już w 2022 roku. Myślicie, że Polacy sprostali wyzwaniu?

Michaela Kunda

wtorek, 20 lipca 2021

Najgorętsze premiery lata

Z pewnością wszyscy korzystamy w wolnej chwili z uroków upalnego lata, wylegując się na plaży, basenie lub nad jeziorem. Są też tacy, którzy mimo pięknej pogody nie mają czasu wyrwać się z wiru pracy i poświęcić całego dnia na wylegiwaniu się na słońcu. Czas na ochłodę i relaks w kinowym fotelu! Na jakie filmy będziemy mogli się udać podczas wolnego letniego wieczoru? Przedstawiamy kilka tytułów, których premiery niecierpliwie oczekujemy. 

„Żużel”

Szybka jazda, sport i adrenalina to wszystko, na czym mu zależy. Zmagający się z realiami świata wyścigów motocyklowych Lowa (Tomasz Ziętek) poznaje piękną Romę (Jagoda Porębska), która wszystko komplikuje. Próbując przezwyciężyć własne lęki wiążące się z ryzykiem uprawiania sportu ekstremalnego, zastanawia się, czy da radę sprostać życiowym trudnościom poza torem wyścigowym. Czy zakochany w adrenalinie motocyklista będzie w stanie zmienić swoje priorytety w imię miłości? „Żużel” w reżyserii Doroty Kędzierzawskiej w kinach już od 16 lipca.

„Susza”

Kiedy przez cały seans dostajemy więcej pytań niż odpowiedzi, wiemy, że mamy do czynienia z porządnym kryminałem. „Susza” reżyserii Roberta Conolly’ego zdecydowanie skrywa więcej zagadek niż wyjaśnień. Detektyw Aaron Falk (Eric Bana) powraca do rodzinnego miasteczka na pogrzeb swojego dawnego przyjaciela. Śledczy dowiaduje się, że śmierć bliskiego ma związek z szeregiem brutalnych, niewyjaśnionych wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości. Aaron na własną rękę podejmuje się śledztwa, próbując dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się w mieście. 

„Zielony Rycerz. Green Knight”

Rozsławiona przez J.R.R. legenda o Rycerzach Okrągłego Stołu doczekała się swojej własnej ekranizacji. „Zielony Rycerz” w reżyserii Davida Lovery’ego to idealna pozycja wakacyjnego repertuaru dla fanów kina fantasy. Tytułowy Zielony Rycerz (Ralph Inenson) przybywa na zamek Camelot, rzucając wyzwanie królowi Arturowi i jego rycerzom. Siostrzeniec Artura, Sir Gawain (Dev Patel), podejmuje się wyzwania, tocząc upiorną walkę na śmierć i życie. Domyślacie się, jaki będzie finał tej historii? 

„Old” 

Czy M. Night Shyamalan jest w stanie stworzyć jeszcze bardziej sfiksowany film od „Splitu”? Od 30 lipca w kinie będziemy mogli zobaczyć jego najnowszy thriller, którego zwiastun podpowiada nam, że poziom zwariowania tego filmu nie ma granic. „Old” to opowieść o grupie turystów uwięzionych na tajemniczej wyspie, będącej centrum przerażających zdarzeń związanych z upływem czasu. Czy bohaterowie zdołają uciec z koszmarnych wakacji? Z niecierpliwością oczekujemy odpowiedzi na to pytanie!

Legion samobójców: The Suicide Squad

Już 6 sierpnia czeka nas kolejna odsłona „Legionu Samobojców” w reżyserii Jamesa Gunna. Film, którego z niecierpliwością wyczekują wszyscy wielbiciele świata komiksów DC. Na czele z ikoniczną Margot Robbie w roli Harley Quinn, której wizerunek stał się globalnym hitem, ekipa złoczyńców ponownie podejmuje się wypełnienia narzuconej im misji. Wykonując zadanie, muszą sprostać naturze dzikiej dżungli i czyhającym w niej niebezpieczeństwom. Czy oddział podoła tej samobójczej misji? 

„Gunpowder Milkshake”

Kobiety, z którymi nie warto zadzierać, czyli babska wersja John Wicka. Główna bohaterka Sam (Karen Gillian), podążając śladami matki, wyrosła na płatną zabójczynię. Kiedy podczas jednego ze zleceń, uświadamia sobie, że została ofiarą spisku, z pomocą przyjaciółek z dawnych lat planuje zemstę na „Firmie”, która narażała ich życie. „Gunpowder Milkshake” w reżyserii Navota Papushado już od 13 sierpnia w kinach. 

„Reminiscencja”

Hugh Jackman w roli głównej? To musi być mocne! Przenosimy się do świata science fiction, w którym nie ma rzeczy niemożliwych. Nick Bannister (Hugh Jackman) oferuje klientom możliwość odtworzenia ponownie dowolnego wspomnienia. Wraz z poznaniem intrygującej Mae (Rebecca Ferguson) jego spokojne życie w Miami ulega zmianie. „Reminiscencję” w reżyserii Lisy Joy będziemy mogli zobaczyć już od 20 sierpnia. Czy aktor, który wcielił się w postać Wolverine'a, ponownie wbije nas w kinowy fotel? 

„The End”

Zarówno hasło „Film twórców »365 dni«”, jak i sam zarys fabuły raczej nie wróżą nic dobrego. Mimo wszystko jesteśmy ciekawi efektów końcowych. Siedmiu sławnych aktorów zostaje wciągniętych w nieprzewidywalną grę. Otrzymując intratną propozycję, podejmują się wyzwania, nie licząc się z mrocznymi konsekwencjami. Wraz ze zbliżającym się końcem wakacji dowiemy się, czy możemy liczyć na pozytywne zaskoczenie, oglądając „The End” w reżyserii Tomasza Mandesa. 

Michaela Kunda 

czwartek, 15 lipca 2021

Symbole w „Midsommar. W biały dzień”

Kilka dni temu znalazłam czas na obejrzenie już dwuletniego filmu „Midsommar. W biały dzień”. Czy miałam jakieś oczekiwania względem kolejnej produkcji Ariego Astera, twórcy „Dziedzictwo. Hereditary”? Absolutnie nie. Na początku nasunęła mi się myśl, że horror w biały dzień? Iskra ciekawości, która zabłysnęła przy włączeniu filmu, zamieniła się w kilkudniowe rozmyślania i poszukiwania tzw. „głębi”.

Szwedzka wioska, piękne stroje, ludowa muzyka, obrzędy, sielankowy nastrój oraz mitologia nordycka – właśnie to czeka widza w trakcie 140- minutowego seansu. No i symbole, i jeszcze raz SYMBOLE!

Kilkanaście razy musiałam stopować film i szukać informacji w internecie, żeby jak najbardziej wczuć się w klimat sytuacji. 

W pierwszej kolejności skupiłam się na runach, które w filmie występowały na ścianach budynków, strojach czy nawet skałach. Alfabetem runicznym (fuþark) posługiwały się ludy germańskie. Run używano również do obrzędów magicznych. Jednym z momentów, na który poświęciłam najwięcej czasu, był ten w trakcie obrzędu Ättestupa, gdzie dwóch członków ze starszyzny, którzy osiągnęli wiek 72 lat, rzucało się z urwiska, uprzednio obmazując kamień z wyrytymi runami swoją krwią. Raido – symbol podróży i tańca, Tiwaz – poświęcenie własnego życia w celach wyższych, Algiz – ostrożność przed niebezpieczeństwem, które może ściągnąć nas z obranej drogi, krzyże Gebo symbolizują zachowanie równowagi, w tym przypadku śmierć członków starszyzny za poczęcie nowego człowieka. Podobne symbole możemy dostrzec również na ubraniach dwójki z głównych bohaterów – u Dani Raido, a u Christiana Tiwaz, co jest już pewnego rodzaju spojlerem, co stanie się z tymi bohaterami.

Ari Aster chciał mocno podkreślić, jak mocno ludność Hårgi traktuje się jako rodzinę, tworząc stół w kształcie runy Odala, która symbolizuje dziedzictwo, własność przodków.

Po filmie zaczęłam szperać i doszukałam się wątków numerologicznych dotyczących cyfry 9, która w mitologii nordyckiej ma duże znaczenie i oznacza spełnienie, mądrość, całość. W filmie podkreślano, że ceremonia Midsommar odbywa się co 90 lat. Ofiar na stosie na koniec filmu było 9. Okresy życia ludności liczono 2x9. A na upartego, ofiary w trakcie Ättestupa, które miały 72 lata, 7+2=9.

Jeszcze jednym ciekawym aspektem zainteresowałam się na początku filmu, gdy możemy dostrzec mieszkanie Dani i wiszący w nim obraz. Obraz dziewczynki w koronie, która jest zbliżona w przyjaznym geście do niedźwiedzia. Tutaj możemy wywnioskować, że blond dziewczynką w koronie jest Dani, a sama postać niedźwiedzia jest Christianem, który na koniec filmu zostaje poświęcony w ofierze, właśnie w ciele tego zwierzęcia. Niedźwiedź sam w sobie jest symbolem groźnej nieświadomości oraz jest atrybutem człowieka prymitywnego, okrutnego. 

Zatem jeśli znudziły wam się typowe horrory, zaufajcie Ariemu Asterowi i rzućcie się na „Midsommar”!  Przykłady, które przedstawiłam w artykule, to tylko zalążek symboli, które możecie wyłapać w filmie. Zachęcam do seansu i przede wszystkim czujnej obserwacji! :)  

Natalia Pietrzak

wtorek, 13 lipca 2021

Łącząc sztukę i komercję: sekret sukcesu Festiwalu Filmowego w Cannes

Żyć według autora, umrzeć według autora” to zasada przyświecająca oficjalnej selekcji na Festiwalu Filmowym w Cannes praktycznie od samego początku jego istnienia. Jednak w ostatnich latach istota tej prawie świętej postawy jest coraz słabsza. Stworzenie filmu, który jest szanowany pod względem artystycznym i dostępny dla szerokiej publiczności, jest czymś w rodzaju cudu. Dodatkowo, jeśli krytycy są mniej niż entuzjastyczni, światowa opinia publiczna prawdopodobnie będzie całkowicie obojętna. Ale czy na pewno?

Nieraz krytycy zarzucali jury przedkładanie politycznego przesłania filmu nad jego wartość artystyczną, np. tak było z filmem „Ja, Daniel Blake” z 69. edycji Festiwalu opowiadającym historię niepełnosprawnego stolarza, który zakochuje się w bezdomnej samotnej matce. Takie zarzuty były odzwierciedleniem ogólnej obawy wielu osób dotyczącej rozdania nagród i festiwali: jak bezstronne było jury? Jaką rolę w ostatecznej decyzji odegrały kampanie i pieniądze?

Festiwal został poddany ostrej krytyce już w latach 50. i 60. XX wieku. Potępiano jego nastawienie rynkowe i efekciarstwo, a także kwestionowano wybory artystyczne wyrażane nagrodami i statuetkami. Jego „płytkość”, mnogość wydarzeń towarzyszących i znaczenie, jakie przywiązuje się do obecności gwiazd – wszystko to zostało napiętnowane. Aktualnie można się natknąć na tytuły magazynów plotkarskich: „Cannes 2021: Celebrytka pokazała nagą pierś na czerwonym dywanie!” (pomponik.pl) czy „Skandal goni skandal, czyli nie tylko filmy napędzają festiwal w Cannes” (plejada.pl).

Krytyka zmusiła Festiwal Filmowy w Cannes do ewolucji i stworzenia swojego biznesowego odpowiednika. Marché du Film rozpoczął swoją działalność w 1959 roku, instytucjonalizując praktyki przedsiębiorcze festiwalu. Producentów chcących sprzedawać swoje filmy szybko przyciągnął zasięg medialny uroczystości i tłumy profesjonalistów z branży. W celu promowania mniej „komercyjnych” filmów niż te z oficjalnej selekcji, w 1962 roku przy wsparciu Festiwalu utworzono międzynarodowy tydzień krytyków. Następnie pojawiło się kilka innych „nieoficjalnych” sekcji.

Sukces Cannes przejawia się w coraz większej różnorodności wydarzeń i uczestników oraz oczywiście w rosnącej liczbie dziennikarzy, dla których jest mekką. W trakcie Festiwalu, oprócz różnych pokazów, mnożą się konferencje i wydarzenia promujące dany film, branżę filmową danego kraju lub problemy prawne, finansowe czy techniczne, z jakimi boryka się to środowisko. Rosnące liczby stawiają organizatorów w trudnej sytuacji. Z jednej strony muszą zapewnić szerokie relacje z wydarzenia w mediach, stały wzrost zainteresowania odbiorców i międzynarodową ekspozycję. Z drugiej strony muszą zmagać się z ogromną liczbą gości, co może wymagać chociażby wielokrotnych pokazów, dodatkowej ochrony i przede wszystkim większych kosztów.

Niemniej jednak widać różnorodne cele Festiwalu. Istnieje nadzieja przyciągnięcia szerokiej publiczności, zdobycia przekazu medialnego i sprostania oczekiwaniom profesjonalistów, zarówno z perspektywy ekonomicznej, jak i artystycznej. Podczas Festiwalu apartamenty i sale konferencyjne luksusowych hoteli oraz namioty przy plaży zamieniają się w trybuny i biura dużych firm. Rozgłos jest wszędzie. Odbywają się niezliczone wieczory i przyjęcia promujące filmy oraz stwarzające możliwości nawiązywania kontaktów z dystrybutorami, nabywcami i producentami. Podczas gdy wielu narzeka na wtargnięcie spraw biznesowych i ich szkodliwy wpływ, jaki mają mieć na wartość artystyczną, to wyjątkowe połączenie komercji i sztuki sprawia, że ​​festiwale takie jak Cannes są tak ważnym i promowanym wydarzeniem.

Cannes jest skierowane do profesjonalistów z branży tak samo jak do ogółu społeczeństwa. Tymczasem międzynarodowy charakter Festiwalu uwidacznia się poprzez prezentowanie różnorodnych filmów i włączenie zagranicznych filmowców do składu jury. Jego prawdziwie międzynarodowy aspekt jest jednym z powodów, dla których jest często uważany za bardziej prestiżowy i poważny niż Oscary, którym czasami zarzuca się, że są zbyt skupione na filmach w języku angielskim. W Cannes w ostatnich latach zwyciężały filmy zarówno z Tajlandii, jak i Austrii. Ta prawdziwie wielokulturowa idea pomogła Cannes utrzymać swoją renomę na coraz bardziej konkurencyjnym rynku festiwalowym.

Od momentu powstania Festiwalu w 1939 roku, Cannes łączyło artystyczne odkrycia, bezkonkurencyjną uwagę mediów oraz polityczne interesy uczestników i organizatorów. Było to również kluczowe miejsce spotkań graczy rynkowych. Jest to dalekie od stricte artystycznych zadań Festiwalu Filmowego w Wenecji czy w Berlinie. Różni się też wyraźnie od czysto handlowego American Film Market. Połączenie sztuki i zysku nie jest niczym nowym w świecie artystycznym. Na przełomie XIX i XX wieku słynna wystawa sztuki w Salonie Paryskim została opisana jako „oficjalny bazar sprzedaży”. Jak napisał Auguste Renoir do znanego sprzedawcy dzieł sztuki Paula Duranda-Ruela: „W Paryżu jest nie więcej niż 15 koneserów, którzy mogą kupić jeden obraz poza Salonem. Jest 80 000, którzy nic nie kupią, jeśli malarz nie wystawi w Salonie. Dlatego co roku wysyłam dwa portrety – w celach czysto komercyjnych”.

„Rzeczywiście, każda twórczość artystyczna jest z konieczności częścią wymagań materialnych i organizacyjnych, które są mniej lub bardziej bezpośrednio związane z ograniczeniami ekonomicznymi, czy byłby to czas trwania filmu, liczba osób go współtworzących, czy też sama zdolność do wyprodukowania i zrealizowania go, by był dostępny dla widzów. Tak samo jest w malarstwie czy teatrze. Kluczowe wydaje się zrozumienie, w jaki sposób te relacje w dziedzinie sztuki i handlu pasują do siebie i jak je monitorować lub regulować, aby zapobiegać nadużyciom” (Becker, Howard S. Światy sztuki. Berkeley: University of California Press, 1982).

Tegoroczny lipiec to nic innego dla branży filmowej jak 74. Festiwal Filmowy w Cannes, gdzie Jodie Foster odebrała z rąk Pedro Almodovara Honorową Złotą Palmę za całokształt twórczości, a dokładniej „za łączenie wysokich standardów z popularnością”. Tym właśnie jest Cannes – kompozycją wysokiej sztuki filmowej z obrotem grubych pieniędzy.

Jednak bez względu na to, jak wyróżnia się jakość Cannes, żaden inny festiwal nie zachęca do tak analitycznego spojrzenia na branżę filmową na tak dużą skalę. Bez względu na szaleństwo na czerwonym dywanie, w ostatecznym rozrachunku Festiwal prowokuje wpływowe dyskusje o filmach. W Cannes sukces festiwalu świadczy o sukcesie przemysłu filmowego i na odwrót.

Jak to wizjonerzy głoszą na oficjalnej stronie internetowej Festiwalu Filmowego w Cannes: „Aby osiągnąć ten poziom długowieczności, Festiwal w Cannes pozostał wierny swojemu założycielskiemu celowi: zwróceniu uwagi i podniesieniu rangi filmów, w celu przyczynienia się do rozwoju kina, pobudzenia przemysłu filmowego na całym świecie i celebrowania kina na poziomie międzynarodowym”. Do dziś to wyznanie wiary stanowi pierwszy artykuł regulaminu Festiwalu.

Milena Debrovner