Od kina wszystko się zaczęło. Od kinematografów. Od
braci Lumière. Nasze oczy wodzą od śmiertelnie poważnych
filmów brylujących na dużym ekranie po netflixowe głupotki wybrzmiewające w
domowym zaciszu. Dziś kroczymy w złotej erze seriali, gigantów streamingowych i
maratonów – odcinków, nie poszczególnych części sag filmowych.
To seriale sprawiają, że ludzie zarywają nocki przed pracą
lub „zmuszają” się do obejrzenia jeszcze tylko jednego odcinka. Pamiętam do tej
pory, jak co tydzień w czasie premiery nowych odcinków „Gry o tron”
tłumy dzielnie czekały do trzeciej nad ranem, by bezspojlerowo zaspokoić swoją
ciekawość nowym epizodem, ale do „Gry o tron” wrócę później. Ta cała atmosfera
ekscytacji i oczekiwania prowokuje, by wysnuć tezę, że seriale mogą zastąpić
albo już zastępują kino jako centrum kultury rozrywkowej (choć po dogłębnej
analizie stałoby się to twierdzeniem naciąganym, gdyż kina dalej są
niezagrożone). Trafiłam na wypowiedź użytkownika Reddita: „Seriale, bo
nigdy nie mogę zobowiązać się do obejrzenia całego dwugodzinnego filmu na Netflixie,
ale jestem w stanie odbębnić 26 odcinków serialu pod rząd bez żadnego
problemu”. Takie odczucia ma ogromny odsetek widzów, mimo że wymieniona wyżej
forma jest bardziej wymagająca zarówno czasowo, jak i kondycyjnie. Według „The
Founder” – magazynu przynależnego do Royal Holloway, University of London, 61%
respondentów preferuje seriale, zaś pozostałe 39% pozostaje wierne filmom.
Ankieta wykazała, że kolejnym istotnym elementem jest miejsce. Wyniki
pokazały, że 58% ankietowanych preferowało oglądanie w domu, zwłaszcza po
spopularyzowaniu Netflixa, który sprawił, że przyjemność z oglądania filmów lub
seriali w domowym zaciszu stała się bardziej opłacalna. Jednak 42% nadal cieszy
się z pójścia do kina i odłączenia się od reszty świata. Dlaczego tak się dzieje?
Wszystko zaczęło się między innymi od „Gry o tron”, która
udowodniła, że serial wkroczył w nową erę, gdzie swą jakością może być
bliźniaczo podobny do kina. Czy to chodzi o fabułę, skalę rozgłosu, budżet,
rzetelną scenografię z kostiumami i efektami specjalnymi, zaawansowane
technologicznie ujęcia i rozwiązania realizatorskie czy znakomitą ścieżką
dźwiękową. Serial (mowa będzie przede wszystkim o serialu jakościowym) nie
kojarzy nam się już z godnymi pożałowania tasiemcowymi telenowelami pokroju „Mody
na sukces”. Dodatkowo pandemia koronawirusa dołożyła swoja cegiełkę. Kina
były zamknięte, a my mieliśmy więcej czasu, by „jeszczejednoodcinkować” kolejne
sezony pod kołdrą. W międzyczasie gdzieś tam przebijają się miniseriale –
perełki, które mają wszystkie zalety seriali, lecz przez formę kilku odcinków
nie są zobowiązujące. Dla nich też na małych ekranach robi się coraz więcej
przestrzeni, a popyt na nie rośnie.
Załóżmy, że jeden sezon z dziesięcioma odcinkami daje nam
około osiem godzin więcej, by zagłębić się w historię realizowaną w bardziej
realistycznym tempie, świat przedstawiony lub rozwój postaci, a to wpływa na
poczucie integracji oraz na zżycie się z daną produkcją. Z kolei przywiązanie
może być pielęgnowane latami wraz z emisją kolejnych sezonów, które rozszerzają
wyżej wymienione elementy lub wprowadzają coś nowego. Filmy bijące
rekordy popularności w dniu premiery to najczęściej produkcje z zamiarem
kontynuacji w kolejnych częściach. Przytoczę tutaj chociażby całe
uniwersum Marvela. Widownia chce stale oglądać poznanych już bohaterów,
przyzwyczajać się do nich, uczyć się ich na pamięć i starać się zrozumieć ich
emocje. Czyli robić dokładnie to, do czego przyzwyczaja nas serial.
Jedno z najsławniejszych badań z psychologii poznawczej z ubiegłego wieku przeprowadzone przez Blumę Zeigarnik polegało na tym, że dawano uczestnikom eksperymentu zadania do rozwiązania. Niektórzy mieli wystarczająco dużo czasu, by spokojnie móc je dokończyć, innym przerywano rozpoczęte zadanie. Następnie badano, ile z niego pamiętają. Okazało się, że ludzie, którym przerwano, pamiętają o wiele więcej i są też skłonni do zadania powrócić. To eksperymentalnie udowodnione pragnienie domykania zadań nazwano efektem Zeigarnik.
Właśnie to zjawisko wykorzystywane jest w serialach. Zasadnicza intryga odcinka
zostaje rozwiązana, lecz na samym końcu pojawia się „zawieszenie”. Serial
posiada również inną dynamikę niż kino, do której widz może nieświadomie się
przyzwyczaić. Inaczej rozłożona jest trójaktowość historii (a raczej odcinków),
ekspozycja, co też pozwala odbiorcom rozkoszować się częstszym występowaniem momentów kulminacyjnych, a to już pogrywa z emocjami.
Nie ulega wątpliwości, że główną wadą wielkich filmów zawsze
była ogólna kontrola i kierowanie. Przyznanie franczyzy nowemu reżyserowi
spowodowało więcej niż kilka zażartych debat, a kiedy firma wykupuje pomysł,
kierunek, który on obiera, często może kolidować z ideą oryginalnych twórców
oraz fanów. Chociaż nie zawsze jest to prawdą, seriale są zwykle
traktowane nieco inaczej, a twórcy i reżyserzy ściśle ze sobą współpracują. Procentuje
to bardziej autentycznymi historiami opowiadanymi w sposób, w jaki zostały
pierwotnie wyobrażone i napisane. Tworzenie przekonujących i wiarygodnych
treści o mrocznych, seksualnych lub kontrowersyjnych tematach jest wyzwaniem
samym w sobie, a ostatnią rzeczą, jakiej chcą twórcy, jest ograniczenie w tym,
co mogą, a czego nie mogą pokazać. Wprowadzenie do kin takiej produkcji, która miałaby
przy okazji stać się liderem box office’u, może spotkać się z większymi
trudnościami. Seriale podlegają mniejszym moralnym restrykcjom niż kino.
„Gra o tron”, „Breaking Bad” i wiele innych wykazały doskonałe wykorzystanie
mniejszego wyeksponowania na tego typu krytykę, a do tego istnieje
wiele nocnych programów z Adult Swim, które przekazały pałeczkę dalej.
Czy można zatem wyciągnąć wniosek, że współczesne seriale są lepsze od współczesnych filmów? Chociaż seriale zyskują coraz większą popularność i dominację nad niektórymi aspektami, nie mogą zastąpić kinowych cudów filmu, które dosięgają wysokiego pułapu rozrywki w dzisiejszym świecie. Bez wątpienia niektóre seriale są lepsze od niektórych filmów i na odwrót. Coraz bardziej zaciera się granica pomiędzy obrazem filmowym a serialami, które są obecnie traktowane na równi z wielkoekranowymi produkcjami. Czasami jednak na język telewizji nie da się przełożyć filmowej opowieści i tak samo działa to w drugą stronę. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł stworzyć adaptację opowieści o Hobbicie w formie wieloodcinkowych sezonów. Ale „Gra o tron” w kinie? To też wydaje się nie do pomyślenia. Daleka jestem od tego, żeby oceniać seriale zbiorowo, stwierdzając, że są niższą lub wyższą formą obcowania z kulturą niż na przykład kino. Ta granica dawno się już zatarła. Z drugiej jednak strony kino wciąż dostarcza wrażeń artystycznych niedostępnych epizodom i to raczej pozostanie niezmienne.
Milena Debrovner
1xBet korean sports betting & deposit methods | Legalbet
OdpowiedzUsuń1xBet korean sports betting & deposit methods. All bets planet win 365 are accepted by 코인카지노 the main team. Payment & payment 1xbet options are