niedziela, 22 listopada 2020

O tym, jak kino wychodzi z kina, i czy wróci


Bez wątpienia jesteśmy świadkami wyjątkowych przemian znanego nam dotychczas porządku rzeczy. W ostatnich miesiącach rzeczywistość uparcie nie przestaje nas zaskakiwać, przeobraża się właściwie każda dziedzina ludzkiej działalności. Branża filmowa okazała się niezwykle wrażliwa na wpływ epidemii. COVID-19 odcisnął piętno na każdym etapie filmowej produkcji i dystrybucji — przełożono premiery, doszło do zmian w organizacji planów zdjęciowych, zamknięto kina. Rośnie też znaczenie gałęzi filmu bardziej odpornych na wprowadzone obostrzenia, chociażby animacji. Nic nie mogło ocalić jednak festiwali filmowych, wydarzeń, podczas których kino lśni najjaśniej. Te święta sztuki filmowej, wciąż, mimo zmieniającego się rynku, pozostają kluczowe pod wieloma względami. Tam wartościuje się współczesne dzieła. Skrupulatna selekcja, a następnie przemyślane wyróżnienia nadają rytm filmowemu marketingowi i kształtują trendy. Logotyp niektórych festiwali to promocyjna korzyść nie do przecenienia. Charakterystyczny liść, będący logo festiwalu w Cannes, albo niedźwiedź z Berlinale umieszczony na plakacie filmu skutecznie przyciąga widzów.  

Niemal wszystkie tegoroczne festiwale odbyły się w odmienny sposób, na przykład tak jak w Wenecji przy ograniczonej widowni. Były też przekładane jak w wypadku Cannes, gdzie organizatorzy zmieniali parokrotnie datę wydarzenia, a ostatecznie w październiku miały miejsce pokazy jedynie czterech filmów, oczywiście z zachowaniem ścisłego, sanitarnego rygoru. Ograniczyło to znacznie potencjał tych festiwali.

Dlatego najciekawszym rozwiązaniem wydają się festiwale hybrydowe, gdzie filmy można obejrzeć w kinie, ale i w domowym zaciszu online. Takiej formuły doświadczyli chociażby widzowie tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty połączonego z American Film Festival. „Przyzwolenie na to, żeby nasi widzowie tłumnie gromadzili się w Kinie Nowe Horyzonty, byłoby nieodpowiedzialne. To odpowiedzialność zarówno wobec nich, jak również wobec twórców, którzy trafili na tak pechowy moment, powoduje, że przenosimy dużą część festiwali do internetu” oświadczyli dyrektorzy festiwalu. Projekcje stacjonarne funkcjonowały jedynie jako symbol i namiastka normalności, a ponad 170 filmów można było zobaczyć w sieci. Liczba dostępnych dzieł pozostała mniej więcej zbliżona do normy, chociaż inne aspekty w tym roku zdecydowanie od niej odbiegały. 

Warto też wspomnieć o ciekawej inicjatywie na biennale w Wenecji – festiwalu filmów VR, który odbył się wirtualnie, na platformie VRChat, a nie jak zazwyczaj na wyspie Lazzaretto Vecchio. Twórcy „nie próbowali odtworzyć prawdziwego festiwalu 1 do 1, zamiast tego stworzyli coś, co zachęci uczestników do eksploracji” stwierdziła jedna z kuratorek, Liz Rosenthal. Istotne zmiany zachodzą zatem na naszych oczach.

Konsekwencje takich pomysłów muszą być znaczące. Praktycznych zalet jest wiele i większość sprowadza się do dwóch słów: „bezpieczeństwo” i „elastyczność”. Kina nie staną się miejscem rozpowszechniania wirusa, a filmy online można obejrzeć w bardziej dogodnej chwili, zazwyczaj można je zatrzymywać, spotkania z twórcami są szerzej dostępne, a dla osób dotychczas odwiedzających festiwale osobiście jest to również oszczędność kosztów podróży. Pewne jest jednak, że ten sposób doświadczania filmów niesie ze sobą pewne zagrożenia. Obejrzenie filmu w kinie jest rytuałem, który ułatwia skupienie i zaangażowanie. W sali kinowej mniej jest miejsca na rozproszenie, a bodźce wzrokowe i dźwiękowe mocniej wybrzmiewają. Budynek kina staje się też często miejscem dyskusji przed lub po seansie, spotkania pewnej społeczności. Festiwale filmowe to nie tylko filmy, ale cała atmosfera, która doznaje uszczerbku w digitalnej formie.

Wiele przemian wywołanych koronawirusem prawdopodobnie zostanie częścią rzeczywistości już po tym, gdy pokonamy samego wirusa. Praca zdalna okazała się w wielu przypadkach bardziej wydajna i ekonomiczna, rynek dostaw wszelkiego rodzaju produktów skutecznie zaspokaja ludzką potrzebę wygody, a ludzie nauczyli się zapewniać sobie rozrywkę samemu, bez wychodzenia z domu. Pandemia prawdopodobnie tylko przyspieszyła pewne zmiany. Kino zmienia się wraz z tymi trendami. Czy zatem festiwal hybrydowy stanie się normą odbioru kinematografii wysokiej w najbliższych dekadach, mimo zażegnania kryzysu? Internetowa dostępność filmu czyni go niejako bardziej inkluzywnym, ale jednocześnie odziera z rytuału, którego roli łatwo nie docenić. W momencie, w którym koronawirus uznamy za w jakiś sposób pokonany, ludzie będą już silnie zaangażowani w wytworzone w czasie lockdownu nawyki. To, jak odbieramy i będziemy odbierać kino, również będzie musiało się poddać ogólnym kierunkom zmian wywołanych pandemią.

Michał Betta

wtorek, 17 listopada 2020

Książka na ekranie: "Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?"

Piszą o nim, że był Szekspirem, Dostojewskim, Borgesem science fiction, ale sławę zyskał właściwie dopiero po śmierci. Przez całe życie pisał, żeby zarobić na utrzymanie, dostawał za swoje książki w porywach po 1500 dolarów. Dla światka SF był autorem pogranicza, nieco zbyt ambitnym i trudnym, dla głównego nurtu literatury – facetem od science fiction, czyli kimś mniej wartościowym.

 Philip K. Dick

Dziś Philip K. Dick to najbardziej kultowe nazwisko filozoficznej SF – człowiek zagadka – pisarz z bujną wyobraźnią, chory psychicznie paranoik, narkoman, obdarzony tajemniczymi mocami „wybraniec boży” – wszystkie te etykiety pasują.

Nad jego dzieciństwem ciążyło wspomnienie zmarłej siostry bliźniaczki i konflikty z matką, które wykańczały oboje, ich echa znajdziemy w powieściach i opowiadaniach. Pięciokrotnie żonaty, miał troje dzieci, był uroczym, ale trudnym partnerem, euforycznie się zakochiwał, a potem jego paranoje brały górę. Swoją trzecią żonę Annę zamknął nawet na dwa tygodnie do szpitala psychiatrycznego, choć z całą pewnością to on był szalony, a nie ona. Zakochiwał się w każdej ciemnowłosej dziewczynie, która chciała rozmawiać z nim o jego książkach, był od tego uzależniony.

Dicka rzeczywiście trapiło wiele chorób i dolegliwości. Czy je w sobie pielęgnował i rozwijał, czy przeciwnie, próbował jakoś z nimi żyć –  nadużyciem byłoby rozstrzygać. Myślę, że chory człowiek, który w ciągu swojego krótkiego życia (54-letniego) napisał czterdzieści powieści, setki opowiadań i innego rodzaju tekstów, który próbował swoje choroby i fiksacje zracjonalizować i opisać (jak choćby na 8 tysiącach stron Exegesis) nie był hipochondrykiem, tylko tytanem pracy i krzesał z siebie nieprawdopodobne moce, nie z powodu choroby, ale mimo niej. Rzeczywiście tempo jego pisania nie było normalne, a właściwie normalne jest, że takie tempo wykończyłoby każdego. Zdarzały mu się lata – jak choćby 1963-64, kiedy napisał 12 powieści! W 24 miesiące! Wśród nich Trzy stygmaty Palmera Eldricha. Trudno sobie nawet wyobrazić jaki to wysiłek, rodzaj skupienia i tempa intelektualnego. Nic dziwnego, że potem jego umysł zachowywał się osobliwie.

Dick był samoukiem. Studiował przez krótki czas filozofię i germanistykę, ale nigdy nie ukończył żadnego kierunku, fobie uniemożliwiły mu naukę w normalnym trybie. Wiadomo jednak, że był szalenie oczytany. Pochłaniał wszystko, co mu wpadło w ręce: od Dostojewskiego, Flauberta i Joyce’a, poprzez fantastykę i teksty naukowe, aż po traktaty gnostyków oraz dzieła Platona, Junga i scholastyków. Znał dobrze język niemiecki. Interesował się psychologią, polityką i fizyką. Swoboda, z jaką mówił o swoich pomysłach i jak uzasadniał je na gruncie nauki i filozofii, była podobno niezwykła. Nie miał może erudycji takiej jak Stanisław Lem, ale wiedza Dicka była z pewnością ponadprzeciętna.

Skoro nazwisko Stanisława Lema zostało już przywołane, wypada przypomnieć najsłynniejszą anegdotę łączącą gigantów SF, widać w niej przy okazji naturę paranoi PKD. Autor Solaris bardzo go cenił i doprowadził do wydania w Polsce powieści Ubik. Wydawnictwo zaprosiło Philipa nad Wisłę na spotkania z czytelnikami i po odbiór honorarium, w złotówkach i w gotówce. Był to zły czas na takie wyzwania, pisarza dręczyły paranoje i omamy. Wszystko poszło źle i w konsekwencji Dick uznał, że chciano zwabić go do Polski w pułapkę i uprowadzić, a Stanisław Lem tak naprawdę nie istnieje, jest komunistyczną komórką szpiegowską, mającą na celu zniszczenie amerykańskiego SF i przejęcia kontroli nad światem. Napisał wtedy słynny już, surrealistyczny list – donos do FBI na Lema, nazywając go „pozbawioną twarzy grupą Kraków. Poland, najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie pojedynczym osobnikiem, gdyż pisze wieloma stylami i raz zna niektóre obce języki, a raz nie (…)”. Federalne Biuro Śledcze nie podjęło jednak tematu.

Okładka książki

Najbardziej tajemnicza część jego biografii dotyczy teofanii, widzeń i osobistych relacji z Bogiem. Dick był człowiekiem o niebywałej wyobraźni i wrażliwości. To dawało mu łatwość wymyślania fascynujących opowieści, ale prowokowało też do nadawania faktom z życia kształtu fantastycznej fabuły. Choćby historia wokół powstania Trzech stygmatów Palmera Eldritcha: pewnego razu, pracując w ogrodzie, Dick zobaczył na niebie twarz Boga. Była z metalu i był to Bóg prawdziwie zły. Autor w panice udał się do kościoła i zażądał, by udzielono mu ostatniego namaszczenia. Nie było potrzebne, ale z tej opowieści, prawdziwej czy nie, wziął się pomysł na jedną z najbardziej niesamowitych książek, jakie kiedykolwiek napisano. Największą inspirację czerpał Dick z otaczającej go rzeczywistości, postrzegał ją pewnie trochę inaczej niż „zwykli” ludzie. To, co go spotykało, to nie zawsze musiały być „wizje” czy „objawienia” sensu stricto, tylko znakomite pomysły utalentowanego człowieka: ot – puszka sprayu, która jest Bogiem.

Najsłynniejsze wizje Dicka pochodzą z lutego i marca 1974 (opisywał je skrótem 2-3-74). Pisarz przeżył wówczas szereg wydarzeń, które można nazwać mistycznymi. Miał między innymi wizje starożytnego Rzymu rozgrywające się w Kalifornii lat 70-tych, zaczął mówić w języku koine, którego nigdy się nie uczył, raziły go promienie różowego światła i został ostrzeżony o śmiertelnej chorobie syna za pomocą piosenki Strawberry Fields Forever Beatlesów. Brzmi śmiesznie, ale diagnozę Dicka potwierdził zdumiony lekarz i chłopca szybko zoperowano. Nie ulega wątpliwości, że coś się wtedy pisarzowi faktycznie przydarzyło. Próbowano wyjaśniać 2-3-74 na różne sposoby, od psychicznej kruchości, poprzez jego słabość do środków odurzających, po epilepsję płatu skroniowego (jest taka jednostka chorobowa). Dick próbował zrozumieć istotę tych zdarzeń całe życie. Kilka lat później miał mieć finalne „objawienie” polegające na pogodzeniu się z niepojmowalnością Boga – i znów rezultatem była znakomita powieść – VALIS (Vast Active Living Intelligence System).

Splendory, w tym te dotyczące powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, przyszły za późno. Dick zmarł 2 mar­ca 1982 roku, w wieku 54 lat. Wkrótce powstała na­groda jego imienia – Philip K. Dick Award, przyz­nawana najlepszej fantastyczno-naukowej powieści pocketbookowej wydanej w USA. Oznacza to najczęściej na­grodę dla młodych i obiecujących autorów i jest dla nich poważnym wsparciem.

PKD sprzedał prawa do pierwowzoru Blade Runnera w roku 1973. Był wtedy po raz piąty żonaty, właśnie urodziło mu się trzecie dziecko – syn Christopher – nastał idealny moment, żeby zarobić większe pieniądze. Otrzymał od United Artist zaliczkę w wysokości 2,5 tysiąca dolarów i obietnicę kolejnych 25 tysięcy, jeśli film powstanie. Przepychanki ze scenariuszem i producentami trwały kilka lat. Pierwsza wersja scenariusza pióra Roberta Jaffe wydała się Dickowi beznadziejnie zła (wtedy podobno reżyserem filmu miał być Martin Scorsese). Potem nad scenariuszem pracował wielki fan twórczości Dicka Hampton Fancher. Ostatecznie zrealizowany scenariusz to przeróbka jego tekstu autorstwa Davida Peopelsa. Nie jest to wierna adaptacja i to jest w niej świetne. Lektura powieści nie szkodzi filmowi i odwrotnie, a nawet jedno wzbudza wielki apetyt na drugie. Biografowie ustalili (Boże inwazje Lawrenca Satina i Człowiek, który pamiętał przyszłość Anthony'ego Peake’a), że Dick nigdy nie zobaczył całego Blade Runnera. Nie chciał przyjechać do studia i przekonać się, jak idą pracę nad realizacją, choć był zapraszany. Znał swój temperament, bał się, że rozczarowany, w gniewie i złości, zrobi na planie rozróbę. Niepotrzebnie, bo gdy jakiś czas później w programie telewizyjnym obejrzał fragmenty zrealizowane przez Ridleya Scotta, był pod wielkim wrażeniem. Dał się zatem zaprosić na pokaz kolejnych fragmentów filmu i wpadł w zachwyt. Twierdził, że reżyser wdarł się do jego głowy i ukradł gotowe obrazy, w tym postać Rachael Rosen kreowaną w filmie przez Sean Young.

Blade Runner

Zachowały się listy z końcówki roku 1981, w których pisarz zaprasza swoją przyjaciółkę na zamkniętą premierę filmu. Dowcipkowali na temat wypożyczenia garnituru, bo Dick nosił się dość niechlujnie. Ale do uroczystego wieczoru nie doszło. Za to 18 lutego Philip Dick został znaleziony przez przyjaciół nieprzytomny na podłodze w swoim mieszkaniu, leżał między kanapą a stolikiem na kawę. Żywego zabrało go pogotowie, w szpitalu przeszedł serię wylewów i 2 marca zmarł. Wertując to, co po nim zostało, biografowie i przyjaciele mieli ciarki na plecach, kiedy przeczytali list, który wysłał do swojej przyjaciółki w 1975 roku. Opowiadał jej w nim o swoim sennym koszmarze: widział martwego mężczyznę, który leżał na podłodze między stolikiem na kawę a kanapą. Być może rzeczywiście był człowiekiem, który widział sceny z przyszłości.

Przypomnieliśmy Blade Runnera widzom DCF w listopadzie 2019 roku. Kto widział film wie, że to data znacząca. Niedługo potem nasz świat rzeczywiście bardzo się zmienił. Zobaczyć go na dużym ekranie to była wielka przyjemność, bo to prawdziwe arcydzieło, każda scena tego filmu to arcydzieło. Blade Runner doczekał się też kontynuacji z wizją świata z roku 2049 – cóż, to zaledwie za 29 lat.

Niestety Blade Runnery – stary i nowszy – zniknęły  już z Netflixa, ale powieść i DVD są dostępne wszędzie, warto mieć je w swojej biblio i videotece.

Katarzyna Majewska

piątek, 6 listopada 2020

20. MFF NH – czego nie można przegapić cz.2

Tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty dostępny dla każdego bez ograniczeń w Internecie! Czego nie można ominąć podczas 20. edycji? Oto dalsza część subiektywnych rekomendacji.

Sekcja: Trzecie oko

Dziennik snów 2016-2019, reż. Jon Rafman | Kanada

Filmy animowane zawsze mają przewagę nad produkcjami fabularnymi z tego względu, że artysta jest w stanie w pełni pokazać swoją wizję. Kanadyjski twórca – Jon Rafman – prowadził dziennik snów za pomocą oprogramowania 3D, dzięki czemu otrzymaliśmy nietypową animację pełną nawiązań do popkultury. Jednak nie zawsze te fantazje są optymistyczne – przed widzem seans prezentujący zdegradowany świat, samotność i śmierć. Nieoczywiste rozwiązania fabularne z pewnością nie dadzą o sobie szybko zapomnieć i kto wie – może wpłyną na nasze sny.

Sekcja: Front Wizualny

Krabi, 2562, reż. Ben Rivers, Anocha Suwichakornpong | Wielka Brytania, Tajlandia

Sekcja Front Wizualny jest zawsze interesującą częścią programu festiwalu z uwagi na szczególne podejście twórców do obrazu. Duet Ben Rivers oraz Anocha Suwichakornpong prezentuje w swoim filmie okrytą mistycyzmem Tajlandię. Odwołanie do rodzimych legend oraz posłużenie się motywem drogi prowadzi do zatarcia granicy między światem rzeczywistym a duchowym.

Odyseja, reż. Sabine Groenewegen | Wielka Brytania

Sabine Groenewegen w Odysei połączyła materiał found footage, elementy science fiction oraz poezję. Reżyserka stworzyła wizualny komentarz dotyczący sposobów konstruowania historii narodowej. Traktowanie obrazu jako materiału badawczego sprawiło, że najprostsze dylematy nabierają wywrotowego charakteru. Kategoria prawdy przestaje obowiązywać. Stawiane przez widza pytanie, czego właściwie jest świadkiem, będzie w pełni uzasadnione.

Szczypce i skorupki, reż. Isamu Hirabayashi | Japonia

W swoim debiucie pełnometrażowym Isamu Hirabayashi opowiada o miłości i śmierci, choć nie będzie to kolejny nudny melodramat. Bohaterowie poznają się w kapsułowym hotelu, który dla Europejczyków jest jednym z charakterystycznych elementów Japonii. Z uwagi na odmienność usposobienia protagoniści wdają się w długie rozmowy, odkrywając przed sobą (i widzem) swoje uczucia czy lęki. Reżyser stroni od ukazywania związku w romantyczny, przesłodzony sposób, zestawiając działania ludzi z zachowaniem zwierząt. Będzie się działo!

Sekcja: Lost Lost Lost

Zmierzch, reż. Théo Court | Chile

Czarno-białe produkcje przeważnie skrywają w sobie niezwykły urok. Umiejętne operowanie światłem i cieniem potrafi wzbudzić więcej emocji niż niejeden żywy kolorystycznie obraz. Théo Court urzeka odbiorcę półmrokiem oraz niedopowiedzeniami. Fabuła jego debiutu koresponduje z wizualną koncepcją – w wielkim rozpadającym się domu starzejący się lokaj opiekuje się swoim pracodawcą. Koniec pewnego etapu jest nieunikniony. Bohater skazany jest na zniknięcie niczym powolnie blaknąca fotografia. Czasu nie da się zatrzymać, a film Courta boleśnie o tym przypomina. 

Sekcja: Oslo / Reykjavik 3

Ostatni i pierwsi ludzie, reż. Jóhann Jóhannsson | Islandia

Jóhann Jóhannsson był przede wszystkim muzykiem, który urozmaicił dźwiękowo takie filmy jak Sicario czy Nowy początek. W rolę reżysera wcielił się dwukrotnie – stworzył dokument krótkometrażowy End of Summer oraz niezwykłe widowisko zatytułowane Ostatni i pierwsi ludzie. Awangardowy spektakl prawdopodobnie nie przypadnie do gustu każdemu. Jednakże warto zanurzyć się w tę apokaliptyczną wizję i przekonać się, co czeka nas za milion lat.

Gunda, reż. Victor Kossakovsky | Norwegia, USA

Gunda w reżyserii Wiktora Kossakowskiego jest nietypowym dokumentem o zwierzętach hodowlanych. Twórca zrezygnował z kolorów oraz muzyki, skupiając się przede wszystkim na obrazie. Bez zbędnej dydaktyki reżyser ukazuje kwestię konsumpcji mięsa oraz przemysł wyzyskujący zwierzęta. Brak jednoznacznej tezy interpretacyjnej pozwala widzowi na swobodne zastanowienie się nad indywidualnym stosunkiem do tej materii.

Sekcja: Nocne Szaleństwo

Patrick, reż. Tim Mielants | Belgia

Podczas seansów w ramach sekcji Nocne Szaleństwo chyba najbardziej będzie odczuwało się brak kinowej atmosfery. Reakcja publiczności na film stanowi element jego odbioru. Nie zrażając się jednak, warto w tym roku sięgnąć po Patricka. Belgijski komediodramat przywodzi na myśl Deerskin, który podczas zeszłorocznej edycji podbił serca widzów. Fabuła skupia się na młotku, który będzie determinował poczynania głównego bohatera. Brzmi zachęcająco, zwłaszcza na wieczorną projekcję.

ColOZio, reż. Artemio Narro | Meksyk

Co wyjdzie z połączenia Don Kichota z La Manchy z Las Vegas Parano? Postanowił sprawdzić to meksykański twórca – Artemio Narro. Efektem jest ColOZio. Pierwsze skrzypce gra LSD, które odkryje przed nami przyszłość. Bohaterowie doznają wizji zamachu na kandydata na prezydenta Meksyku. Rozpocznie się szalona misja ratunkowa pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i humoru.

Maja Jankowska

wtorek, 3 listopada 2020

20. MFF NH – czego nie można przegapić cz.1

Tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty z oczywistych względów znacząco będzie się różnił od ubiegłych edycji. Wydarzenie przeniosło się w większej części do Internetu, choć kilka stacjonarnych pokazów prawdopodobnie uda się przeprowadzić. Z uwagi na połączenie filmowej imprezy z American Film Festival przed nami jeszcze trudniejsze zadanie wybrania pozycji, których nie można przegapić.

Sekcja: Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty

Eden, reż. Ágnes Kocsis | Węgry, Rumunia

Kino węgierskie wciąż nie jest w Polsce szczególnie popularne. Tymczasem jest to jedna z ciekawszych europejskich kinematografii (wystarczy wspomnieć Bélę Tarra czy Ildikó Enyedi). Najnowszy film Ágnes Kocsis stanowi pomieszanie thrillera z science fiction, a całość wpisana została w nurt slow cinema. Eden to traktat filozoficzny i komentarz stylu życia w XXI wieku. Niewątpliwie podczas seansu i na długi czas po nim pozostaniemy z szeregiem pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi.

Komar, reż. Filip Jan Rymsza | Polska

Filip Rymsza w swoim filmie powraca do krachu na giełdzie w 2008 r. Głównym bohaterem jest matematyczny geniusz, który staje się ofiarą tytułowego Komara. Pełen psychologicznych analiz, ale również elementów typowych dla thrillera film ujęty został w niezwykle plastyczne obrazy. Sposób kadrowania, kolorystyka oraz gra świateł sprawiają, że całość nabiera nierzeczywistego wydźwięku. Jednakże problemy, z którymi boryka się bohater, są jak najbardziej prawdziwe, także dla widza.

O niedogodności narodzin, reż. Sandra Wollner | Austria, Niemcy

Wyświetlana na tegorocznym Berlinale produkcja austriackiej reżyserki jest obrazem niezwykle niepokojącym. Bohaterką jest małoletnia androidka, której celem jest spełnianie ludzkich fantazji. Fabuła nie skupi się jednak na urzeczywistnianiu marzenia stania się przez nią człowiekiem, a raczej podkreśleniu wpływu technologii na ludzi. Odsłania ona nie tylko alienację czy samotność, ale również mroczniejszą stronę człowieka.

Sekcja: Pokazy Galowe

Zabij to i wyjedź z tego miasta, reż. Mariusz Wilczyński | Polska

Mariusz Wilczyński – reżyser, animator, scenarzysta – pracował 14 lat nad swoim dziełem, które premierowo zostało pokazane na Berlinale. Ta autobiograficzna animacja ukazuje dorastanie w potransformacyjnej Polsce. Dzieło Wilczyńskiego jest także pomnikiem – w roli narratorów usłyszymy m.in. Daniela Olbrychskiego, Krystynę Jandę, a także nieżyjących już Andrzeja Wajdę czy Irenę Kwiatkowską. Ten strumień wspomnień – pomimo sentymentalnego wydźwięku – zdecydowanie wart jest uwagi.

Sekcja: Mistrzowie

Fauna, reż. Nicolás Pereda | Meksyk, Kanada

Na pozór komediowy film meksykańskiego twórcy w rzeczywistości stanowi ciekawy obraz o społecznej traumie. Problemy z tożsamością czy zaburzenie dotychczasowych ról w społeczności to główne wątki Fauny. Całość została ubrana w częściowo komediowe, częściowo dramatyczne nuty, co może dostarczyć intrygujących wrażeń.

Lato ’85, reż. François Ozon | Francja, Belgia

Francuskiego twórcy nie trzeba przedstawiać, a projekcje jego najnowszych obrazów zwykle cieszą się popularnością. Zapewne tak też będzie w przypadku Lata ’85, w którym Ozon, zgodnie z tytułem, przenosi widza do świata pełnego muzycznych hitów oraz śmiesznych fryzur. Stanowi to również scenerię dla pewnej pierwszej miłości – bogatej w nieoczekiwane zwroty akcji oraz pożądanie.

Malmkrog, reż. Cristi Puiu | Rumunia, Serbia, Szwajcaria, Szwecja, Bośnia i Hercegowina, Macedonia

Ojciec chrzestny rumuńskiej Nowej Fali powraca w wielkim stylu. Puiu kojarzony jest raczej z dramatami realistycznymi, tym razem jednak sięgnął po kino kostiumowe. Trwające niemal trzy i pół godziny filozoficzne widowisko stanowi niebywałe pole do interpretacji wszystkich elementów świata filmowego. Statyczny, choć z pewnością nienużący seans zapadnie widzowi głęboko w pamięć.

Sekcja: Odkrycia

Wielorybnik, reż. Philipp Yuryev | Rosja, Polska, Belgia

Leszka jest wielorybnikiem z Czukotki, któremu przyjdzie zmierzyć się z procesem dorastania. Jego historia jest jednak nietypowa. Chłopak nie tylko żyje w odizolowaniu od świata, ale ponadto jego pierwszą miłością okazuje się HollySweet999 – striptizerka z Detroit. Jak rozwinie się to uczucie? Obraz Yuryeva to słodko-gorzka opowieść o młodości i perypetiach z nią związanych.

Jak być ptakiem. Instrukcja, reż. Babis Makridis | Grecja

Wyświetlane podczas festiwalu filmy greckie zawsze mają w sobie jakąś nutę szaleństwa. Nie inaczej jest w przypadku dzieła Makridisa. Reżyser zafascynował swoich bohaterów lataniem i stworzył nietypowy, ocierający się o dokument obraz. Reporterski charakter został przepleciony poetyckimi kadrami, w których twórca zawarł baśniowość. Z każdą następną sceną odpowiedź na tytułowe pytanie staje się coraz bardziej surrealistyczna.

Sekcja: Ale kino+

Rocks, reż. Sarah Gavron | Wielka Brytania

Bohaterką filmu Gavron jest tytułowa Rocks, która mieszka z matką oraz młodszym bratem w dzielnicy komunalnych bloków w Londynie. Piętnastolatka zostaje gwałtownie zmuszona do stania się głową rodziny, po tym jak jej rodzicielka znika. Dziewczyna odnajduje wsparcie wśród koleżanek, co nadaje filmowi feministycznego przesłania. Rocks czekają wzloty i upadki tak typowe dla etapu dorastania, a pogłębione tym bardziej, że z problemami musi radzić sobie sama.

Maja Jankowska

poniedziałek, 2 listopada 2020

Młodzi filmowcy protestują - najlepiej jak potrafią

25 października na facebookowej stronie Warszawskiego Strajku Kobiet umieszczono ponad siedmiominutową animację autorstwa studentów Wydziału Animacji Szkoły Filmowej w Łodzi opatrzoną dobitnym komentarzem filmowców oraz apelem do wszystkich artystów o jawny sprzeciw i odwagę w jego wyrażaniu. Adepci z Łodzi wyrazili dezaprobatę wobec decyzji Trybunału Konstytucyjnego zakazującej aborcji z powodu ciężkich i nieodwracalnych wad płodu, a swoje stanowisko zilustrowali za pomocą najlepiej znanego im medium.

Film utrzymany głównie w odcieniach czerwieni i czerni jest nadzwyczaj poruszający. Atmosferę napięcia dodatkowo potęguje muzyka. Na ekranie pojawiają się drastyczne sceny, widzimy ponure kobiece postaci, łzy i noże, a dominująca czerwień często staje się krwią. Animacja składa się z licznych segmentów wykonanych w różnych technikach. Wszystko wskazuje na to, że w projekcie wzięła udział większość studentek i studentów wydziału. Brak tu może subtelnych wizualnych metafor – i dobrze, bo to nie jest na nie czas. To czas jasnych stanowisk oraz silnych emocji i takie właśnie wyraża film. Potężny wydźwięk emocjonalny mają również pojawiające się hasła: „krzywda kobiet”, „bezsilność”, „moje ciało”, „zaraz wybuchnę”.

Dzieło emanuje atmosferą buntu i protestu, a opublikowano je zaledwie parę dni po decyzji TK, co biorąc pod uwagę czasochłonność tworzenia animacji, jest jeszcze bardziej imponujące. Twórcy skutecznie przelali na ekran silne emocje, jednocześnie nie porzucając troski o estetykę. Forma i treść stanowią tu nadzwyczaj zgraną parę. Doskonale komponują się ze sobą również poszczególne segmenty. Każdy twórca dał wyraz indywidualnym emocjom za pomocą własnej techniki, a jednak spektrum tych emocji pozostaje spójne.

Zaangażowanie polityczne szkolących się filmowców jest w moim odczuciu powodem do dumy. Młodzi twórcy poniekąd dołączyli do tradycji wybitnych absolwentów i wykładowców PWSFTviT, którzy byli kluczowymi postaciami polskiej szkoły filmowej oraz kina moralnego niepokoju. Bunt wspomnianych pokoleń filmowców po pierwsze ożywił społeczną świadomość problemów tamtych czasów, a po drugie uczynił z nich dojrzałych i wrażliwych twórców. Można pokusić się o twierdzenie, że to polityczny sprzeciw był kluczowy dla rozwoju Wajdy, Kieślowskiego czy Zanussiego. Jeżeli historia faktycznie lubi się powtarzać, to są to powody do optymizmu w tych ponurych dniach.

Michał Betta