Piszą o nim, że był Szekspirem, Dostojewskim, Borgesem science fiction, ale sławę zyskał właściwie dopiero po śmierci. Przez całe życie pisał, żeby zarobić na utrzymanie, dostawał za swoje książki w porywach po 1500 dolarów. Dla światka SF był autorem pogranicza, nieco zbyt ambitnym i trudnym, dla głównego nurtu literatury – facetem od science fiction, czyli kimś mniej wartościowym.
Dziś Philip K. Dick to najbardziej kultowe nazwisko filozoficznej SF – człowiek zagadka – pisarz z bujną wyobraźnią, chory psychicznie paranoik, narkoman, obdarzony tajemniczymi mocami „wybraniec boży” – wszystkie te etykiety pasują.
Nad jego dzieciństwem ciążyło wspomnienie zmarłej siostry bliźniaczki i konflikty z matką, które wykańczały oboje, ich echa znajdziemy w powieściach i opowiadaniach. Pięciokrotnie żonaty, miał troje dzieci, był uroczym, ale trudnym partnerem, euforycznie się zakochiwał, a potem jego paranoje brały górę. Swoją trzecią żonę Annę zamknął nawet na dwa tygodnie do szpitala psychiatrycznego, choć z całą pewnością to on był szalony, a nie ona. Zakochiwał się w każdej ciemnowłosej dziewczynie, która chciała rozmawiać z nim o jego książkach, był od tego uzależniony.
Dicka rzeczywiście trapiło wiele chorób i dolegliwości. Czy je w sobie pielęgnował i rozwijał, czy przeciwnie, próbował jakoś z nimi żyć – nadużyciem byłoby rozstrzygać. Myślę, że chory człowiek, który w ciągu swojego krótkiego życia (54-letniego) napisał czterdzieści powieści, setki opowiadań i innego rodzaju tekstów, który próbował swoje choroby i fiksacje zracjonalizować i opisać (jak choćby na 8 tysiącach stron Exegesis) nie był hipochondrykiem, tylko tytanem pracy i krzesał z siebie nieprawdopodobne moce, nie z powodu choroby, ale mimo niej. Rzeczywiście tempo jego pisania nie było normalne, a właściwie normalne jest, że takie tempo wykończyłoby każdego. Zdarzały mu się lata – jak choćby 1963-64, kiedy napisał 12 powieści! W 24 miesiące! Wśród nich Trzy stygmaty Palmera Eldricha. Trudno sobie nawet wyobrazić jaki to wysiłek, rodzaj skupienia i tempa intelektualnego. Nic dziwnego, że potem jego umysł zachowywał się osobliwie.
Dick był samoukiem. Studiował przez krótki czas filozofię i germanistykę, ale nigdy nie ukończył żadnego kierunku, fobie uniemożliwiły mu naukę w normalnym trybie. Wiadomo jednak, że był szalenie oczytany. Pochłaniał wszystko, co mu wpadło w ręce: od Dostojewskiego, Flauberta i Joyce’a, poprzez fantastykę i teksty naukowe, aż po traktaty gnostyków oraz dzieła Platona, Junga i scholastyków. Znał dobrze język niemiecki. Interesował się psychologią, polityką i fizyką. Swoboda, z jaką mówił o swoich pomysłach i jak uzasadniał je na gruncie nauki i filozofii, była podobno niezwykła. Nie miał może erudycji takiej jak Stanisław Lem, ale wiedza Dicka była z pewnością ponadprzeciętna.
Skoro nazwisko Stanisława Lema zostało już przywołane, wypada przypomnieć najsłynniejszą anegdotę łączącą gigantów SF, widać w niej przy okazji naturę paranoi PKD. Autor Solaris bardzo go cenił i doprowadził do wydania w Polsce powieści Ubik. Wydawnictwo zaprosiło Philipa nad Wisłę na spotkania z czytelnikami i po odbiór honorarium, w złotówkach i w gotówce. Był to zły czas na takie wyzwania, pisarza dręczyły paranoje i omamy. Wszystko poszło źle i w konsekwencji Dick uznał, że chciano zwabić go do Polski w pułapkę i uprowadzić, a Stanisław Lem tak naprawdę nie istnieje, jest komunistyczną komórką szpiegowską, mającą na celu zniszczenie amerykańskiego SF i przejęcia kontroli nad światem. Napisał wtedy słynny już, surrealistyczny list – donos do FBI na Lema, nazywając go „pozbawioną twarzy grupą Kraków. Poland, najprawdopodobniej wieloosobowym komitetem, a nie pojedynczym osobnikiem, gdyż pisze wieloma stylami i raz zna niektóre obce języki, a raz nie (…)”. Federalne Biuro Śledcze nie podjęło jednak tematu.
Najsłynniejsze wizje Dicka pochodzą z lutego i marca 1974 (opisywał je skrótem 2-3-74). Pisarz przeżył wówczas szereg wydarzeń, które można nazwać mistycznymi. Miał między innymi wizje starożytnego Rzymu rozgrywające się w Kalifornii lat 70-tych, zaczął mówić w języku koine, którego nigdy się nie uczył, raziły go promienie różowego światła i został ostrzeżony o śmiertelnej chorobie syna za pomocą piosenki Strawberry Fields Forever Beatlesów. Brzmi śmiesznie, ale diagnozę Dicka potwierdził zdumiony lekarz i chłopca szybko zoperowano. Nie ulega wątpliwości, że coś się wtedy pisarzowi faktycznie przydarzyło. Próbowano wyjaśniać 2-3-74 na różne sposoby, od psychicznej kruchości, poprzez jego słabość do środków odurzających, po epilepsję płatu skroniowego (jest taka jednostka chorobowa). Dick próbował zrozumieć istotę tych zdarzeń całe życie. Kilka lat później miał mieć finalne „objawienie” polegające na pogodzeniu się z niepojmowalnością Boga – i znów rezultatem była znakomita powieść – VALIS (Vast Active Living Intelligence System).
Splendory, w tym te dotyczące powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, przyszły za późno. Dick zmarł 2 marca 1982 roku, w wieku 54 lat. Wkrótce powstała nagroda jego imienia – Philip K. Dick Award, przyznawana najlepszej fantastyczno-naukowej powieści pocketbookowej wydanej w USA. Oznacza to najczęściej nagrodę dla młodych i obiecujących autorów i jest dla nich poważnym wsparciem.
PKD sprzedał prawa do pierwowzoru Blade Runnera w roku 1973. Był wtedy po raz piąty żonaty, właśnie urodziło mu się trzecie dziecko – syn Christopher – nastał idealny moment, żeby zarobić większe pieniądze. Otrzymał od United Artist zaliczkę w wysokości 2,5 tysiąca dolarów i obietnicę kolejnych 25 tysięcy, jeśli film powstanie. Przepychanki ze scenariuszem i producentami trwały kilka lat. Pierwsza wersja scenariusza pióra Roberta Jaffe wydała się Dickowi beznadziejnie zła (wtedy podobno reżyserem filmu miał być Martin Scorsese). Potem nad scenariuszem pracował wielki fan twórczości Dicka Hampton Fancher. Ostatecznie zrealizowany scenariusz to przeróbka jego tekstu autorstwa Davida Peopelsa. Nie jest to wierna adaptacja i to jest w niej świetne. Lektura powieści nie szkodzi filmowi i odwrotnie, a nawet jedno wzbudza wielki apetyt na drugie. Biografowie ustalili (Boże inwazje Lawrenca Satina i Człowiek, który pamiętał przyszłość Anthony'ego Peake’a), że Dick nigdy nie zobaczył całego Blade Runnera. Nie chciał przyjechać do studia i przekonać się, jak idą pracę nad realizacją, choć był zapraszany. Znał swój temperament, bał się, że rozczarowany, w gniewie i złości, zrobi na planie rozróbę. Niepotrzebnie, bo gdy jakiś czas później w programie telewizyjnym obejrzał fragmenty zrealizowane przez Ridleya Scotta, był pod wielkim wrażeniem. Dał się zatem zaprosić na pokaz kolejnych fragmentów filmu i wpadł w zachwyt. Twierdził, że reżyser wdarł się do jego głowy i ukradł gotowe obrazy, w tym postać Rachael Rosen kreowaną w filmie przez Sean Young.
Zachowały się listy z końcówki roku 1981, w których pisarz zaprasza swoją przyjaciółkę na zamkniętą premierę filmu. Dowcipkowali na temat wypożyczenia garnituru, bo Dick nosił się dość niechlujnie. Ale do uroczystego wieczoru nie doszło. Za to 18 lutego Philip Dick został znaleziony przez przyjaciół nieprzytomny na podłodze w swoim mieszkaniu, leżał między kanapą a stolikiem na kawę. Żywego zabrało go pogotowie, w szpitalu przeszedł serię wylewów i 2 marca zmarł. Wertując to, co po nim zostało, biografowie i przyjaciele mieli ciarki na plecach, kiedy przeczytali list, który wysłał do swojej przyjaciółki w 1975 roku. Opowiadał jej w nim o swoim sennym koszmarze: widział martwego mężczyznę, który leżał na podłodze między stolikiem na kawę a kanapą. Być może rzeczywiście był człowiekiem, który widział sceny z przyszłości.
Przypomnieliśmy Blade Runnera widzom DCF w listopadzie 2019 roku. Kto widział film wie, że to data znacząca. Niedługo potem nasz świat rzeczywiście bardzo się zmienił. Zobaczyć go na dużym ekranie to była wielka przyjemność, bo to prawdziwe arcydzieło, każda scena tego filmu to arcydzieło. Blade Runner doczekał się też kontynuacji z wizją świata z roku 2049 – cóż, to zaledwie za 29 lat.
Niestety Blade Runnery – stary i nowszy – zniknęły już z Netflixa, ale powieść i DVD są dostępne wszędzie, warto mieć je w swojej biblio i videotece.
Katarzyna Majewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz