niedziela, 26 kwietnia 2020

Książka na ekranie: "Wichrowe wzgórza"


Portret sióstr Brontë (1834), National Portrait Gallery

Legenda jest taka. Na odludnych wrzosowiskach Yorkshire, na plebani w Haworth, wśród deszczu, wiatru i mgieł mieszkały sobie trzy genialne siostry Brontë – Charlotte, Emily i Anna. Wykształcone w domu przez swojego światłego ojca – pastora Patrika Brontë, od najwcześniejszych lat zdradzały talenty literackie, opisywały fikcyjne krainy, bohaterów i pisały wiersze. Kiedy miały dwadzieścia lat z okładem zapakowały swoje książki i wysłały do Londynu do wydawców. Nie chciały, żeby ich imiona były znane, wszak były kobietami, z niewysokich sfer, mieszkającymi na prowincji, bezpieczniej było ukryć się w męskim przebraniu, przedstawiły się zatem jako trzej bracia Bell – Currer, Ellis i Akton. W pierwszej kolejności wysłały wiersze w zbiorowym tomie, a zaraz po nich - powieści. Nie od razu i nie całkiem gładko, ale w końcu ukazały się wszystkie trzy powieści. Największy rozgłos zyskał Currer Bell i jego (jej) dzieło „Dziwne losy Jane Eyre”, które szybko stało się bestsellerem. Najmniejszy „Agnes Grey” podpisana imieniem Akton. Najwięcej emocji zaś, lecz głównie negatywnych: niesmak, odrazę, oburzenie wywołała powieść „Wichrowe wzgórza”. Odrzucono ją jako zbyt brutalną, mroczną i ordynarną. Recenzje „Wzgórz” były raczej złe. Nikt też nie chciał tej książki kupować. Ogromny sukces i popularność opowieści o Jane Eyre spowodował, że zaczęto plotkować: może spółka Bell to fikcja? Może tak naprawdę wszystkie trzy powieści wyszły spod jednego pióra? Szczególnie, że były na to dowody: – sprawy rodzeństwa Bell prowadziła jedna kobieta – nazywała się Charlotte Brontë, wszystkie trzy rękopisy napisane były jedną ręką. By uciąć plotki wydawca zażądał wyjaśnień. Jest rok 1848, lipiec – zmuszona do reakcji Charlotte zabiera do Londynu swoją siostrę Annę, jadą do wydawcy i ujawniają nazwiska autorów – oświadczają co następuje: Charlotte Brontë jest autorką historii o Jane Eyre, Anna napisała „Agnes Gray” a autorką „Wichrowych wzgórz” jest trzecia siostra - Emily.

Cztery miesiące po tym coming oucie Emily umiera na gruźlicę, dwa miesiące przed śmiercią na cmentarzu w Haworth chowa, zmarłego na tę samą chorobę, nie wspomnianego tu dotąd, brata Branwella, a na wiosnę następnego roku suchoty zabierają Annę. Z trzech sióstr Brontë wśród żywych zostaje tylko Charlotte - przeżyje swoje rodzeństwo o 7 lat, odejdzie ze świata, będąc w ciąży wraz ze swoim nienarodzonym dzieckiem. Tak, to niewesoła historia.

By dać jej bliższą nam, literacką, perspektywę, przypomnijmy kilka dat z romantycznej osi czasu. Tego samego roku co Charlotte umiera Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki przeżył Emily o kilka miesięcy. Za życia rodzeństwa Brontë powstają największe dzieła polskiego romantyzmu „Dziady” w latach trzydziestych, w 1834 „Pan Tadeusz” i „Kordian”, w 1835 „Nie-Boska komedia”. W 1847 roku Cyprian Kamil Norwid pisze wiersz „W Weronie”.

Wraz z upływem czasu romantyczna literatura i sztuka powoli zmieniała świadomość i gusta publiczności. Mroczna historia miłości Katy i Heathcliffa, opowieść o namiętności i rozpaczy, stawała się coraz bardziej popularna, aż zyskała światową popularność i miano jednej z najgenialniejszych powieści wszech czasów. A legenda, że została napisana przez samotniczkę, która prawie nie miała kontaktu ze światem i w domu na odludziu opiekowała się ojcem, dodała jeszcze tej historii niesamowitości. Dała też siłę wielu kobietom, twórczyniom i feministkom.


Ale ci, którzy od początku uczciwie grzebali w tej historii: biografowie i świadkowie zdarzeń, sygnalizowali, że coś w niej nie gra i owszem jest piękna, ale nie do końca pewna. Tajemniczą postacią rodziny Brontë był brat – którego i Charlotte i oddani jej biografowie, skutecznie z tej legendy usunęli. Jeśli się pojawiał – u bardziej dociekliwych badaczy – to jako pijak, utracjusz, narkoman, który przysparzał rodzinie tylko zmartwień i utrapień. Z rzadka pojawiały się świadectwa, że to obraz fałszywy, ale nikt na to za bardzo nie zwracał uwagi.

Branwell Brontë

I pewnie na tym opowieść mogłabym zakończyć, gdyby nie polski historyk literatury, Eryk Ostrowski, który poszedł tym tropem zafascynowany zagadkami „Wichrowych Wzgórz” i przeprowadził bezprecedensowe literackie śledztwo. Efektem tego śledztwa są dwie książki – pierwsza, „Charlotte Brontë i jej siostry śpiące” – owoc początkowych badań, kiedy Ostrowskiemu brak jeszcze wielu dokumentów, wielu poszlak, ale już na tym etapie, dochodzi wniosku, że jest niemożliwe i nieprawdopodobne by Emily Brontë była autorką kultowej książki. Formułuje ostrożną hipotezę, że być może wszystkie trzy powieści, będące debiutem spółki Bell, napisała tak naprawdę Charlotte. Ale jak to bywa z fascynującymi sprawami, Ostrowski „wkręca się” w śledztwo, zyskuje sojusznika w tłumaczce Dorocie Tukaj, odkrywa nowe teksty, zapoznaje się z nieznanymi dokumentami, listami oraz całkiem sporą spuścizną literacką zalegającą w brytyjskich archiwach i wychodzi mu, że historia jest jeszcze inna, a mianowicie taka:

Na odludnych wrzosowiskach Yosksire, na plebani Haworth mieszkały trzy siostry i brat. Istotnie wszystkie dzieci były kształcone literacko i wszystkie przejawiały ku temu talent, ale dwójka z nich - Charlotte i Branwell - miały talent wybitny. Od najmłodszych lat ta dwójka tworzy sagi, tajemnicze krainy, sugestywne postaci. Brat ma nieco rozleglejsze doświadczenia, widać to w tym co pisze, cóż … jest po prostu chłopcem w tamtych czasach, ma lepiej – towarzyszy ojcu w spotkaniach, męskiej wspólnocie, należy nawet do loży masońskiej, miewa romanse, chodzi do gospody, korzysta z życia.



Kolejna książka Ostrowskiego – „Tajemnice Wichrowych Wzgórz” – jest relacją z poszlakowego śledztwa, ale po jej przeczytaniu, czuję się przekonana, że to właśnie Branwell Brontë napisał „Wichrowe Wzgórza”. Benedyktyńska praca badacza i tłumaczki, którzy, na potrzeby tego śledztwa, przeanalizowali to, co z twórczości Branwella się zachowało, odsłoniła, jak wiele motywów, cytatów żywcem wziętych z „Wichrowych Wzgórz” zawierają jego wcześniejsze utwory. Ostrowski dociera do listów, świadectw przyjaciół, znajduje dowody na to, że brat Brontë pracował nad dziełem życia, że czytał fragmenty kolegom, że fabuła tej powieści inspirowana była jego życiowymi doświadczeniami, m.in. miłością do mężatki Lidii Robinson. Branwell był też malarzem, a niektóre z zachowanych szkiców, wyglądają jak klatki storyboardu „Wichrowych wzgórz”.

Jeśli przyjąć, że to prawda, pojawia się pytanie: dlaczego Charlotte tak postąpiła? Czemu zafałszowała kwestię autorstwa, podpisała dzieło imieniem siostry, a nie brata? Jest trochę tropów. Branwell był już wtedy umierający. Przez dwa ostatnie lata swojego życia, kiedy ostatecznie zrozumiał, że z małżeństwa z Lidią Robinson – mężatką, potem wdową, z którą miał gorący romans – nic nie będzie, stał się wrakiem człowieka.

Pierwsza prawdopodobna przyczyna ma (szczegóły w książce Ostrowskiego!) charakter psychologiczny. Wielka miłość bliskiego sobie, wybitnie utalentowanego, rodzeństwa zamieniła się w odrazę. Oboje mieli podobne perypetie życiowe, Charlotte również romansowała z żonatym mężczyzną, i podobnie jak Branwell została wypędzona i upokorzona w swoim środowisku, ale twardsza, lepiej poradziła sobie z tymi bolesnymi doświadczeniami. Była przekonana, że upadek brata, uzależnienie od narkotyków i laudanum, było kwestią użalania się nad sobą z powodów miłosnych. Dziś wiemy, że to nieprawda. Branwell konał w cierpieniach na suchoty, alkohol i narkotyki, pozwalały, pozbawionemu pomocy lekarza, choremu, choć na chwilę uśmierzyć ból. Dla Charlotte stał się jednak odpychającym pijakiem.

Drugi powód, o charakterze obyczajowym, wypływa wprost z romansu Branwella z zamężną Lidią Robinson. Wiele faktów i emocji wpisanych w „Wichrowe Wzgórza” byłoby z łatwością rozpoznanych jako prawdziwe, przez znających sprawę czytelników – świadków. Lepiej było przypisać autorstwo nieskazitelnej, introwertycznej siostrze Emily. Tym bardziej, że Branwell obiecał swojej kochance Lidii, że nie będzie publikował literatury na motywach ich miłosnych perypetii. To byłoby dla niej kompromitujące i mogło pozbawić niewierną kobietę spadku po mężu. Jest też więcej niż prawdopodobne, że za literackie milczenie zaproponowano Branwellowi pieniądze, a on je przyjął.


Wreszcie mogła to być po prostu samowola Charlotte, są bowiem dowody na to, że Emily i Branwell zmusili siostrę do sprostowania w tej sprawie i ujawnienia prawdziwego autorstwa, ale po śmierci obojga, nikt więcej o to nie dbał.

Wichrowe wzgórza, reż. Andrea Arnold

Biografowie i czytelnicy pokochali legendę o samotniczce i melancholiczce z wrzosowisk, która napisała pełną namiętności i dramatyzmu powieść. Podważanie tego mitu wzbudza gniew, czego doświadczyłam na własnej skórze, opowiadając o odkryciach Ostrowskiego jakiś czas temu w DCF, podczas pokazu adaptacji „Wichrowych Wzgórz” w reżyserii Andrei Arnold. I coś w tym jest. Czy „Wichrowe wzgórza” napisane przez faceta nie tracą mocy? Czy warto niszczyć piękny mit dla prawdy, której nikt się nie domaga?

Katarzyna Majewska


  • Książka Eryka Ostrowskiego jest do kupienia w wysyłkowych księgarniach, w formie papierowej i elektronicznej. 
  • Ekranizacji „Wichrowych Wzgórz” jest kilka. Najbardziej kultowa i dostępna bez wychodzenia z domu jest ta: „Wichrowe Wzgórza” (1992), reż. Peter Kosminsky, w rolach głównych Juliette Binoche i Ralph Fiennes – HBO, Ipla, Player

piątek, 24 kwietnia 2020

„Mrs. America”, czyli inny rodzaj feminizmu


„Mrs. America” przenosi nas do Stanów Zjednoczonych w latach 70. XX wieku, do czasów, gdy feministki walczyły o wprowadzenie do Konstytucji poprawki ERA (ang. Equal Rights Amendment), która dotyczyła równości płci. Aby ustawa przeszła, musiało się na nią zgodzić 38 stanów. Osobą, która aktywnie opowiadała się przeciwko niej, była Phyllis Schlafly – główna bohaterka nowego serialu HBO.

O Equal Rights Amendment po raz pierwszy wzmiankowano w 1923 roku, z niewiadomych jednak powodów dopiero w latach 70. wykonano realny krok w tym kierunku. Ruchy feministyczne, które w tamtych czasach zrzeszały coraz większą liczbę zwolenniczek, sprawiły, że postrzeganie kobiet fundamentalnie się zmieniło. Kobieta przestała być  jedynie „panią ogniska domowego”, dekoracją mężczyzny i „społecznym warzywem”. Zatem w 1971 r. ERA wróciła na wokandę i cieszyła się poparciem również partii republikańskiej. Zgoda 38 stanów była warunkiem wpisania poprawki do Konstytucji. Wyglądało na to, że się uda, ale w 1972 pojawiła się niespodziewana przeszkoda – Phyllis Schlafly, która publicznie przekonywała kobiety, że nie są uciśnione, lecz uprzywilejowane. Rzucała niekorzystne światło na opozycję mówiąc, że feministki chcą odebrać kobietom alimenty, a ich córki wysyłać na wojnę. Pogrążona w żalu i zmęczeniu wojną w Wietnamie Ameryka łatwo to „łyknęła”, tym samym doprowadzając do upadku poprawki. Opisane wydarzenia rzucają cień na aktualną sytuację – ERA do tej pory nie została wpisana do amerykańskiej Konstytucji.

W 1972 ERA przeszła przez Kongres i została zatwierdzona przez prezydenta Nixona. W 1977 roku 35 z 38 potrzebnych stanów wyraziło zgodę na poprawkę. Przez całe lata 70. Schlafly aktywnie działała zrzeszając coraz większą liczbę kobiet. Phyllis, która wcześniej przegrała wybory do Kongresu, w końcu mogła spożytkować magazynującą się w niej ambicję polityczną. Jej hasła mówiące o niebezpieczeństwach feminizmu i świętości amerykańskiej rodziny dotarły do konserwatywnych gospodyń domowych.

Co spowodowało tak wielkie poparcie ruchu antyfeministycznego? Schlafly rozumiała, że kobiety nie postrzegały feminizmu jako rozwiązania ich problemów. Rola gospodyni domowej była czymś naturalnym w ówczesnej rzeczywistości, a kobiety, które się w niej odnajdywały, czuły się oceniane i marginalizowane przez poprawkę feministek. Kobiety o konserwatywnych poglądach odebrały działania feministek jako próbę zburzenia ich światopoglądu. Usłyszały bowiem, że są poniżane, niebrane pod uwagę, nieważne. Podczas spotkania z republikańskimi prawodawcami (wszyscy byli mężczyznami) Phyllis powiedziała: „niektóre kobiety lubią winić seksizm za swoje porażki, zamiast przyznać, że nie starały się wystarczają mocno”.

Podczas kampanii Donalda Trumpa w 2016 roku Phyllis Schlafly, określana jako antychryst praw kobiet, wystąpiła na scenie i wyraziła publiczne poparcie dla przyszłego prezydenta. Ostateczne statystyki pokazały, że na Trumpa głosowało aż 53% Amerykanek. Liberałowie ubolewając nad wynikiem zastanawiali się, dlaczego kobiety głosowały na Trumpa, ale według mnie bardziej istotnym pytaniem jest to, czemu wszyscy myśleli, że tego nie zrobią?

„Mrs. America” pokazuje obie strony „sporu”, a każdy odcinek ma inną bohaterkę, co pokazuje, że za sukces tak dużego przedsięwzięcia nie odpowiada nigdy jedna osoba. Schlafly byłą mistrzynią PR-u. Każde swe wystąpienie rozpoczynała od podziękowania swojemu mężowi, który pozwolił jej dziś tu być – robiła to specjalnie, wiedziała przeciwko komu stoi. Można ją podziwiać, popierać lub nie, ale jedno jest pewne – cała ta historia to wielka lekcja na przyszłość. A nam, Polkom, jest z pewnością bliższa niż się wydaje. Zaledwie parę dni temu miał miejsce Strajk Kobiet przeciwko ustawie Kai Godek. W Polsce okazja do walki o prawa kobiet zawsze się znajdzie, a temat zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej wraca do nas jak bumerang.


Natalia Sobkowiak

Fot. materiały prasowe

piątek, 17 kwietnia 2020

Na czym polega fenomen "Domu z papieru"?



Dynamiczność, nieprzewidywalność, poczucie humoru, doza sarkazmu to cechy charakterystyczne nie tylko bohaterów, ale i całej produkcji. Co ma w sobie historia idealnie zaplanowanego skoku, dokonanego przez grupę osób ubraną w czerwone kombinezony i maski Dalego? Już sam serial sugeruje, że reprezentują oni opór, sprzeciw wobec systemu. Czy to właśnie dlatego wszyscy kibicują złoczyńcom? Bo się z nimi utożsamiają?

„Dom z papieru” to najpopularniejszy hiszpański serial, który stał się najchętniej oglądaną produkcją nieanglojęzyczną  wg danych Netflixa. Aktualnie jest to popkulturowy fenomen na globalną skalę. Czerwone kombinezony, maski Dalego i piosenka „Bella ciao ” (utwór włoskich partyzantów z czasów II wojny światowej) stały się rozpoznawalne na całym świecie. Niektórzy widzowie uznali, że to wszystko jest przypadkowe. A niektórzy szukali w tej produkcji tzw. easter eggs (ukrytych, zakamuflowanych treści). Przykładowo, czerwone kombinezony – można założyć, że ten kolor jest jedynie krzykliwy i nic sobą nie reprezentuje, choć bardziej prawdopodobna jest teoria, że nie został on wybrany przypadkowo. Czerwień, bo przeplata się w tej historii miłość, śmierć (czyli krew), rewolucja. Kim był Salvador Dali? Hiszpańskim malarzem kojarzonym z awangardą i sprzeciwem wobec utartych schematów. Wizerunek idealny dla złoczyńców, którzy chcą dać nauczkę władzom. Z tego również powodu wybranie sobie imienia Salvador przez Profesora (mózg operacji) w razie styczności z policją i hiszpańskim wywiadem raczej nie jest przypadkowe.

Choć pozornie serial rozpoczyna się perypetiami postaci znanej nam pod imieniem Tokio (która jest również pierwszoosobowym i wszechwiedzącym narratorem), to tak naprawdę wszystko zaczęło się od Profesora - nieśmiałego szachisty (jak sam o sobie mówi), który wymyślił „plan idealny” napadu na Mennicę Królewską w Hiszpanii wraz ze wszystkimi możliwymi jego wariacjami. Kiedy poznajemy kolejne postacie, nasze emocje względem nich układają się jak sinusoida – albo kochamy, albo nienawidzimy, nie ma czegoś „pomiędzy”. Z częścią się utożsamiamy, bo kierują się bliskim nam kodeksem moralnym. Reszta to  postacie uosabiające „system” – Alicia Sierra i agent Tamayo (osoby agresywne, niezrównoważone, których etos pozostawia wiele do życzenia).

3. i 4. sezon opowiada o kolejnym napadzie – tym razem na Bank Hiszpanii, w którym znajduje się 90 ton czystego złota, stanowiącego rezerwy kraju. To, co mnie osobiście w tych sezonach urzekło, to silne postaci kobiet. Nairobi, która daje reprymendę traktującym ją przedmiotowo mężczyznom. Tokio, która mimo swej porywczości, wykonuje operację na postrzelonej w serce koleżance i przejmuje dowodzenie. Alicia Sierra – znienawidzona przez wszystkich pani inspektor, która będąc w zaawansowanej ciąży i ssąc lizaka, bez wahania torturuje i zleca atak.

„Dom z papieru” ostatecznie uczy, że prosty, dychotomiczny podział na czarne i białe nie istnieje. Nic nie jest do końca dobre czy złe. Rabusie i kryminaliści, którzy w teorii powinni być „źli”, nawołują do rewolucji i pokazują społeczeństwu, że jeśli coś się nie podoba można wziąć sprawy w swoje ręce.

Jest to jeden z powodów, dla których serial stał się swoistym symbolem rewolucji i oporu. W Ameryce Łacińskiej w pewnym momencie ubierano czerwone kombinezony, maski Dalego i z piosenką „Bella ciao” na ustach uczestniczono w protestach. Doszło do tego, że w Turcji zabroniono emisji „Domu z papieru”, aby nie zachęcać mieszkańców do buntu.

Wszystko wraca do roku światowego kryzysu gospodarczego, czyli 2008. Gospodarki na całym świecie nie mogły się podnieść, a Hiszpania ucierpiała wyjątkowo dotkliwie. Wtedy też mieszkańcy Hiszpanii (a także Grecji i Włoch) wyszli na ulice w proteście przeciwko systemowi, który oszukał wielu niewinnych ludzi. Bunt przeciwko tej niesprawiedliwości siedzi w głowach bohaterów, dlatego też rozpoczynają rewolucję wycelowaną w kapitalizm.

Ale ta historia już miała miejsce, prawda? Można nazwać „Dom z papieru” hiszpańskim „Ocean’s Eleven”. Tyle, że z lepszych pobudek, lepiej zaplanowane i na większą skalę. Iberyjskie produkcje mają to do siebie, że często posiadają charakter telenoweli. Tak jest również w tym przypadku. Nie jest to nic złego, a nawet wychodzi serialowi na korzyść. Kojarzymy telenowele z miłosnymi wzlotami i upadkami, które cechują się absurdalnością. Tutaj natomiast ten pierwiastek telenoweli został użyty względem akcji – miłość tańczy w parze ze śmiercią, choć nie wiadomo, kto prowadzi.


Natalia Sobkowiak
Fot. materiały reklamowe

czwartek, 9 kwietnia 2020

Rewolucja pod przymusem


Od 12 marca kina i inne ośrodki kultury są zamknięte. Daty premier filmowych zostały przełożone, bądź zmienił się ich charakter – filmy są wprowadzane do obiegu na platformach streamingowych lub VoD (ang. Video on Demand), takich jak Netflix i HBO GO. Festiwale filmowe zostały odwołane, nieliczne zostały przesunięte na inny termin, część z nich odbędzie się on-line. Plany filmowe zostały wstrzymane i ci, którym udało się skończyć zdjęcia przed ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemicznego, cieszą się, bo mogą zająć się montażem. Czy kina przetrwają ten trudny okres?

W styczniu 2020 roku zamknięto kina w chińskiej prowincji Hubei (na terenie której znajduje się Wuhan – miejsce wybuchu epidemii). Niedługo potem zawieszono działanie 70 tysięcy kin w całych Chinach. Po ponad dwóch miesiącach rygorystycznej kwarantanny w Chinach ponownie otwarto ponad 500 placówek, czyli 5% wszystkich kin. Ile osób pojawiło się na pierwszym seansie po kwarantannie? Nikt. Ludzie dalej siedzą w domach. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, jak to będzie wyglądało w Polsce po umorzeniu stanu wyjątkowego.

Organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes zdecydowali, że tegoroczna edycja nie odbędzie się, jak zawsze, w maju. Nie podano do publicznej wiadomości nowej daty festiwalu, lecz przewiduje się ją na przełom czerwca i lipca. Do tej pory festiwal odwołano i przełożono jedynie raz (odwołano w 1939 roku, kiedy to miała odbyć się premierowa edycja, ale 1 września wybuchła II wojna światowa, a przełożono w 1968 roku z powodu strajków we Francji).

Jak podaje amerykański związek przemysłu rozrywkowego International Alliance of Theatrical Stage Employees (IATSE), zawieszenia produkcji związane z COVID-19 i odwoływanie różnych wydarzeń spowodowało utratę pracy 120 tysięcy osób w samym Hollywood. Straty z powodu tego sparaliżowania sztuki filmowej mogą być ogromne (wg amerykańskiego czasopisma „The Hollywood Reporter” Disney traci dziennie 350 tysięcy dolarów). 17 marca IATSE ogłosiło, że poświęci 2,5 miliona dolarów na rzecz trzech organizacji charytatywnych: The Actors Fund (ogólnokrajowa organizacja obejmująca pomoc finansową w nagłych wypadkach, zakwaterowanie, opiekę zdrowotną itp.), The Motion Picture and Television Fund (organizacja charytatywna założona w 1921 roku przez Charliego Chaplina w celu zapewnienia pomocy i opieki osobom z kinowego i telewizyjnego przemysłu) oraz The Actors Fund of Canada, które jest kołem ratunkowym kanadyjskiego przemysłu rozrywkowego.

Pandemia dotknęła również dzieła, które jedynie czekały na swoją premierę. Przesunięto daty wpuszczenia na ekrany największych zapowiedzianych hitów, a te filmy, które debiutowały na polskich ekranach lub miały premierowo wejść już zaraz, zostały udostępnione na takich platformach jak Netflix i HBO GO, np.: „W lesie dziś nie zaśnie nikt” Bartosza Kowalskiego czy „365 dni” Barbary Białowąs, które w kinach zdążyło zobaczyć 1,6 miliona widzów. 25. część przygód Jamesa Bonda, zatytułowana „Nie czas umierać”, najprawdopodobniej ujrzy światło dzienne dopiero w listopadzie, podobnie „Mulan”, „Czarna wdowa” i „Wonder Woman 1984”, na które wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem.

Sytuacja w Polsce jest jeszcze niedoprecyzowana. Aktualnie zawieszenie swych produkcji potwierdziło ponad 180 projektów, a to jedynie stan z 22 marca. Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF) poinformował, że na ten moment nie da się oszacować poziomu strat, jakie poniosą polskie kina. Sytuacja jest dynamiczna. Zachorowalność wciąż ma tendencję wzrostową, pomimo zaostrzania zasad kwarantanny w całej Polsce.

Patrząc na zachowanie mieszkańców Chin, sytuacja opanowania wirusa nie oznacza powrotu do dawnych aktywności. Po czasie kwarantanny, która z kolejnym rozporządzeniem rządu się wydłuża, ludzie mogą potrzebować czasu na powrót do życia takiego, jakie znamy sprzed epidemii. Aktualnie chlebem powszednim nas wszystkich jest praca zdalna i zachowywanie wszystkich środków ostrożności. Pandemia powoduje straty we wszystkich dziedzinach i nie wiadomo, do jakiej Polski wrócimy po tym wszystkim. O wiele łatwiej jest gospodarkę zburzyć niż pobudzić. Jednakże, w czasie gdy oglądamy 4. sezon „Domu z papieru” lub czytamy po raz kolejny „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego, musimy pamiętać o tym, że w najmroczniejszym okresie, gdy wszystko się zatrzymało, zwróciliśmy się w stronę sztuki.

Natalia Sobkowiak
Fot. materiały prasowe

środa, 8 kwietnia 2020

Książka na ekranie: „Cząstki elementarne”


Najlepszą spośród trzech ekranizacji prozy Michela Houellebecqa pozostają „Cząstki elementarne” - jego najwybitniejsza wciąż powieść. Książka ukazała się we Francji w roku 1998 i zyskała ogromny rozgłos. Dzięki niej Houellebecq zdążył zostać jednym z najciekawszych pisarzy XX wieku, a towarzystwo, jak wiadomo, miał wspaniałe, choćby w samej Francji. Dla czytelników w Polsce będzie pisarzem XXI wieku - jego powieść w przekładzie Agnieszki Daniłowicz-Grudzińskiej ukazuje się u nas dopiero w roku 2004, również z miejsca wywołując duży ferment w środowiskach intelektualistów wszelkiej maści, początkowo szczególnie tych o konserwatywnych poglądach.


Dwa lata później na ekrany kin wchodzi film na podstawie „Cząstek”.  Po krótkich przepychankach wśród francuskich producentów, prawa do powieści nabył producent niemiecki i powierzył reżyserię filmu mało znanemu reżyserowi Oskarowi Roehlerowi. Wśród odtwórców głównych ról są między innymi gwiazdorzy niemieckiego kina tacy jak Moritz Bleibtreu i Franka Potente, znani polskim widzom z kultowego filmu Toma Tykwera „Biegnij Lola, biegnij” oraz mniej znani Christian Ulmen i Martina Gedeck.

Myśląc o tej adaptacji, wspominam teatralną premierę „Cząstek”, która odbyła się we wrocławskim Teatrze Polskim dwa lata później. Reżyserował Wiktor Rubin, a główne role grali Kinga Preis, Adam Cywka, Mariusz Kiljan. Wydarzenie tym świetniejsze, że gościem teatru był autor. Dzień przed premierą Houellebecq spotkał się z publicznością w Maglu literackim, rozmowę prowadził Stanisław Bereś. Mogliśmy wtedy przyjrzeć się na żywo tej bardzo dziwnej, tajemniczej postaci. Organizowałam to spotkanie, a potem na nabitej do ostatniego miejsca widowni Sceny na Świebodzkim przysłuchiwałam rozmowie i pamiętam, jaka było to udręka. Po każdym pytaniu Beresia rozlegała się kilkuminutowa cisza, a potem Houellebecq odpowiadał coś niejasno, zawile i na granicy słyszalności. Cały czas palił papierosa, trzymając go między środkowym i serdecznym palcem. Wydawał się postacią ekscentryczną: niedbale ubrany i rozczochrany. Dzień później oglądał z wrocławską publicznością premierowe przedstawienie, które nie bardzo mu się podobało. Chwalił tylko rolę Kingi Preis (grającą Annabelle) – wzruszyła go, mimo że oczywiście nie rozumiał słowa po polsku. Po premierze towarzyszył twórcom przedstawienia podczas after party – mało mówił, kiwał się na krześle, odpalając kolejne papierosy, z rzadka wdając się z kimś w rozmowę – ale siedział do końca.

Michel Houellebecq we Wrocławiu

Niewiele wtedy wiedzieliśmy o tym, co to za postać – dziś Houellebecq jest absolutną gwiazdą literacką, niejednoznaczną i paradoksalną osobowością. To pisarz, który sporo robi, żeby wytworzyć wokół siebie atmosferę tajemnicy z jednej strony, z drugiej –  w tym paradoks – jego  powieści są utkane z całej masy faktów z jego życia (oczywiście poddanych literackiej obróbce), boleśnie szczerych i wprost czerpiących z niewesołej biografii.

Bawi się swoim publicznym wizerunkiem celebryty literackiego à rebours. Jego powierzchowność jest zjawiskowa, dzięki kontrowersyjnym wypowiedziom, powieściom, skandalom, a też bogactwu (popularność i poczytność uczyniła z niego jednego z najbogatszych pisarzy w Europie) – jest absolutnie niepowtarzalną i dziwaczną gwiazdą, na którą media mają szczególny focus (wieści o jego najnowszym ślubie znalazłam na Plotku).

Jest artystą, który poszukuje nowych form, nie poprzestając na literaturze, której okazał się mistrzem. Wchodzi w niezwykłe projekty - takim było „Porwanie Michela Houellebecqa” (2014, reż. Guillaume Nicloux), mocument o tym, jak Michel został porwany i jest przetrzymywany dla okupu u pewnej polskiej, przaśnej rodziny emigranckiej. Opowieść o syndromie sztokholmskim, wykorzystująca mit i legendę Houellebecqa jako postaci niebezpiecznej i kontrowersyjnej. Albo filmowy esej - eksperyment, który pisarz zrealizował wspólnie z Iggym Popem - „Przeżyć: metoda Houellebecqa” - ujmujące, oparte na prostym pomyśle dziełko, doradzające wrażliwcom, jak przeżyć w świecie, który zszedł na psy.

Przeżyć: metoda Houellebecqa

Oddzielną sprawą jest „polityczność” tego, co pisze w swoich książkach, a potem „wygaduje”, jeszcze ostrzej, w wywiadach. Wiele jest „złotych myśli”, którymi uwielbiał nokautować dziennikarzy: „prostytucja jest takim błogosławieństwem, że powinna być refundowana z budżetu państwa”, albo: „islam jest najgłupszą religią świata” – ta druga wypowiedź zresztą drogo go kosztowała. Skończyła się m.in. rozprawą sądową i zdemolowaniem jego domu w Irlandii – paradoksalnie (znów) zamachy na WTC uratowały jego karierę – zamiast rasistą został profetą.

Nieco światła rzuca na tę fascynującą postać wydana również w Polsce biografia pióra Denisa Demonpiona – szczególna, bo nieautoryzowana, powstała wbrew Houellebecqowi, bez jego zgody, bez udzielenia choćby wywiadu. Biograf odnalazł za to rodziców pisarza, kolegów, sąsiadów i, z tego co usłyszał, odtworzył historię jego życia. Czytelnicy Houellebecqa, zwłaszcza ci, którzy dobrze pamiętają „Cząstki elementarne” będą zaskoczeni, jak wiele faktów z tej biografii znają.

Michel Houellebecq naprawdę nazywa się Michel Thomas, zmienił nazwisko wraz ze swoim literackim (poetyckim) debiutem. Wtedy też, w pierwszych notach biograficznych, które o sobie pisze, fałszuje datę urodzenia, odmładzając się o dwa lata. Nie ma szczęśliwego dzieciństwa. Jego matka, aktywistka, silnie związana z ruchami lewicowymi, z zawodu lekarka – Janine Ceccaldi – niedługo po jego urodzeniu, rezygnuje z wychowania go, dochodząc do wniosku, że się do tego nie nadaje i nie pogodzi pracy lekarza z wychowywaniem dziecka. Rozstaje się z jego ojcem Rene Thomasem, który też umywa ręce i Michel trafia do babć. Początkowo do ukochanej babci Henriety – matki ojca, potem, na jakiś czas, do Algieru, do rodziców matki, by znów wrócić do Henrietty i być przez nią wychowywanym do dorosłości. Brak miłości ze strony matki i opuszczenie przez rodziców będą w jego życiu i twórczości jednym z najważniejszych tematów i traum.

Czas gimnazjalny spędzony w internacie to kolejny straszny etap. Jak bardzo Houellebecq musiał być pogubiony na swojej życiowej drodze niech świadczy fakt, że po liceum (we Francji nazywa się to klasą przygotowawczą) idzie na studia rolnicze! - oczywiście kompletnie się do tego nie nadając. Ale okres spędzony na agro-uczelni był chyba pierwszym w miarę stabilnym i przyjemnym czasem w jego życiu. Towarzystwo było miłe, mało nauki, dużo życia towarzyskiego, w którym Michel skromnie, ale jednak, uczestniczył. Z epizodem rolniczym w jego życiu wiąże się też epizod polski – w ramach praktyk Michel trafia do Polski i odbywa je w PGR-ach, gdzie demonstrowany mu jest wpływ nawozów azotowych na uprawę kapusty. Odwiedza też Gdańsk i Auschwitz i to zajmuje go bardziej niż warzywa. W rolniczej szkole powoli ujawniają się jego inklinacje w kierunku bycia artystą – współprowadzi pismo literackie „Karamazow” i kręci, zdaje się grafomański, horror pt. „Cierpienie kryształu”. Potem nieoczekiwanie spędza dwa lata w szkole filmowej, pokonuje na starcie wielu starających się tam dostać kandydatów, ale kończy ją bez wielkich sukcesów. I znów nic z tego nie wynika. Po studiach jest nikim, nie może znaleźć pracy, tuła się po urzędniczych stanowiskach, zostaje ojcem, rozwodzi się, ma poczucie absolutnej klęski, frustracji i bezsensu. I dopiero z tej depresji podnosi go literatura. Najpierw jako poeta i eseista przeciera sobie ścieżkę, a potem siłami swojego talentu i koneksji kobiety, która się w nim zakochuje – Marie Pierre Goutie – debiutuje jako pisarz powieścią „Poszerzenie pola walki”, która jest na tyle nową i bezkompromisową propozycją, że od razu zyskuje rozgłos. Cztery lata później Houellebecq wydaje absolutną petardę – „Cząstki elementarne” – i staje się, mimo naprawdę bardzo trudnego do zapamiętania (i do zapisania) nazwiska, jednym z najsłynniejszych pisarzy świata.


Co takiego jest w „Cząstkach elementarnych”, że świat oniemiał i zafascynował się tą książką? Obezwładniająco szczera i bezlitosna wizja świata, w którym człowiek zachodu jest istotą niezdolną do miłości, samotną i cierpiącą. Silne przekonanie, że wszystkie utopie są martwe, że jesteśmy skazani na klęskę, ale zanim ona nastąpi, będziemy dręczeni przez pożądanie i zdurniałe: kulturę, popkulturę, politykę i stosunki społeczne, z których sami uczyniliśmy karykaturę. Snuje mocne rozważania na temat nędzy życia seksualnego współczesnych ludzi, głosząc tezę, że po rewolucji obyczajowej lat 60-tych, stało się ono nowym, bezlitosnym polem walki. Głosi przekonania z pogranicza rasizmu, jedyny ratunek widzi w eugenice, narażając się zresztą na ostrą krytykę (jest oskarżany o głoszenie tez Hitlera i dr Mengele). Happy end, według jego prognozy, będzie polegał na tym, że zanim wymrzemy jako gatunek, światli ludzie spośród nas zdążą sklonować i zaprogramować nowego człowieka, uwolnionego od źródła swojego nieszczęścia – pierwotnych popędów. To tak w skrócie. Jedzie bezlitośnie po wszystkich, ze szczególnym upodobaniem po kontestatorach z lat 60-tych. A przecież to czas, który wielu ludziom kojarzy się z wybawieniem. Bunt, jaki wtedy wybuchł, przyniósł nam wolność w wielu sferach, choćby zniesienie cenzury obyczajowej w sztuce. Warto sobie przypomnieć, że w takiej na przykład Wielkiej Brytanii dopiero w 1967 roku zniesiono prawo, według którego za sodomię groziło dożywocie. W tym samym roku w Stanach Zjednoczonych zawieranie małżeństw wielorasowych przestało być przestępstwem. To też rok, kiedy do powszechnego obiegu wypuszczono pigułki antykoncepcyjne - tylko parę rzuconych ad hoc przykładów, z niedalekiej przeszłości, zaledwie 53 lata temu.

Houellebecq ocenia te czasy inaczej i w wywiadach mówi wprost, że czuje się ofiarą tamtych przemian. To one odebrały mu rodziców, dzieciństwo i stabilny rozwój, a przyniosły chaos – bezmyślny kult młodości, upadek autorytetów, rozpad związków międzyludzkich dających oparcie. Jak to teraz zrównoważyć? Te wszystkie oskarżenia znajdziemy w „Cząstkach elementarnych”. Są bolesnym rozliczeniem ze swoim życiem, z bliskimi. Z ekshibicjonistyczną szczerością został tu przedstawiony los ludzki – ponury i prawdziwy. To zdecydowało o ważności tej książki. Oprócz tego jej forma, w której naukowe i eseistyczne części pomieszane są z fascynującą i świetnie napisaną historią. Bohaterami są bracia Michel i Bruno – jeden urodzony w 1956 roku - jak Michel Thomas, drugi dwa lata później - jak w sfałszowanej notce biograficznej Houellebecqa, która do dziś obowiązuje. Obaj porzuceni przez matkę lewaczkę i hipiskę, która nazywa się w powieści, tak jak matka autora – Janine Ceccaldi (po przeczytaniu książki Janine była zdruzgotana, nie mogła uwierzyć, że syn nie zmienił jej nawet nazwiska!). Podobnie sylwetka ojca, jego cechy, imię i postępowanie jest wprost skopiowane z rzeczywistości. Dzieciństwo u babć, o których tak pięknie pisze w „Cząstkach”, szczególnie Henrietty, nawet opis jej śmierci, jak ustalił biograf, jest prawdziwy. Z tych wspomnień skonstruował Houellebecq dzieciństwo obu bohaterów. Szkoła, w której uczniowie dręczą Bruna, czyli liceum im. Henri Moissana w Meaux to prawdziwe liceum Houellebecqa (nie zmienił nazwy, pozwolił sobie też wykorzystać nazwiska niektórych kolegów). Klub erotyczny, do którego chodzi Bruno z Christine, jest klubem erotycznym „Kleopatra” odwiedzanym przez Michela i jego drugą żonę Marie Pierre. Camping new age, miejsce turystyki erotycznej z „Cząstek”, również został opisany pod prawdziwym szyldem. Dopiero pod groźbą procesu, już po publikacji pierwszego nakładu, nazwa została zmieniona. „Cząstki elementarne” to nie tylko wybitna powieść, to zemsta, odwet pisarza na wszystkich i wszystkim, co go unieszczęśliwiło.

Cząstki elementarne

Film Roehlera nie ma tego ciężaru, z historii zapisanej przez Houellebecqa, pesymistycznej, katastroficznej, zrobiono komedio-dramat, ale wyzwanie było i jest duże, na tyle, że tej najgłośniejszej powieści francuskiej ostatniego ćwierćwiecza nie odważył się zekranizować żaden młody mistrz francuskiego kina jak choćby François Ozon czy Gaspar Noe, a byłabym takiej ekranizacji ciekawa.

Katarzyna Majewska

Skąd zaczerpnąć, nie wychodząc z domu:

  • e-book z książką Michela Houellebecqa  jest powszechnie dostępny;
  • „Cząstki elementarne” w reż. Oskara Roelhera są dostępne na platformach: Vod, Ipla i Kinoplex;
  • ”Przeżyć: Metoda Houellebecqa” reż. Arno Hagers, Erik Lieshout, Reinier van Brummelen jest dostępny na Ninatece;
  • ”Porwanie Michela Houellebecqa”, reż. Guillaume Nicloux - dostępny na Vod.