Każdy z nas zna, choćby ze słyszenia, powieść Louisy May
Alcott. Dzieło na tyle inspirujące, że na przestrzeni stu lat powstało aż osiem
filmowych ekranizacji książki. Na początku 2020 roku ukazała się ostatnia ekranizacja
autorstwa Grety Gerwig. Wolność i podążanie własną ścieżką to tylko niektóre z
motywów pojawiających się w tej ponadczasowej historii.
To historia o dorastaniu dziewcząt, siostrzanej miłości,
buncie przeciwko społecznym etykietkom i stereotypom wobec kobiet. Powieść
wydana prawie 150 lat temu inspiruje kolejne pokolenia. Początkowo miała być
przeznaczona dla dojrzewających panien, które mogłyby się niechcący zagubić
wśród otaczających je oczekiwań. Ta książka dostarczała potrzebnych w tamtych
czasach wzorców kobiet – nielicznych z powodu męskiej dominacji.
Krytyk literacki przełomu XIX i XX wieku Gilbert Keith
Chesterton uważał, że Louisa May Alcott wyprzedzała swoją postawą czasy, w
których żyła – abolicjonistka, wegetarianka, feministka, opowiadająca się za
prawem kobiet do dobrej edukacji i własnego głosu. Sprzeciwiała się
niewolnictwu i handlowi ludźmi. Pisząc „Małe kobietki” stanowczo odmawiała
doprowadzenia każdej bohaterki przed ołtarz, jednakże wydawca postawił swoje
warunki. Pragnął, by siostry March dawały dobry przykład czytającym powieść młodym
dziewczętom (dobry przykład, czyli finał w
ramionach mężczyzny z pierścionkiem na palcu). „Jestem zła każdego dnia mojego
życia” – powiedziała Marmee March i chyba żadne inne zdanie nie może lepiej
określić postawy pisarki względem ówczesnych realiów.
Dlaczego ta historia jest ponadczasowa? Każde pokolenie
potrzebuje swojej Jo March – kobiety, która jest ambitną, niezależną, nieokiełznaną
i pewną
siebie feministką, która uważa, że małżeństwo to nie jest jedyna opcja. Alcott
opisała życie prawdziwych ludzi, a czytelniczka mogła się utożsamiać z co
najmniej jedną z bohaterek tej powieści. Cztery siostry, cztery różne charaktery,
cztery upodobania artystyczne. Najstarsza, Meg, była dojrzała, towarzyska,
tęskniła za dawnym dobrobytem rodziny, marzyła o zostaniu aktorką. Jo to uparta
feministka-pisarka, która wolałaby być chłopcem, bo chłopcy mają łatwiej. Beth
cechowała się wycofaniem, nieśmiałością i romantyczną duszą, której dawała
upust podczas gry na pianinie. Najmłodsza, Amy to próżna i egocentryczna
dziewczynka, która pragnęła zostać najlepszą malarką na świecie. W najnowszej
ekranizacji osobiście utożsamiająca się z Jo Greta Gerwig, z każdej bohaterki
robi pełnokrwistą postać, z którą bez trudu można się zidentyfikować.
„Małe
kobietki” pełne są przemyśleń, z którymi kobiety z każdej generacji mogą się utożsamiać. „Kobiety
mają umysły i dusze, tak samo jak serca. Mają ambicję i talenty, tak samo jak
urodę”. Postać Jo March mówi w imieniu wszystkich pokoleń kobiet, a historia
„Małych kobietek” z książki o dorastaniu dziewcząt stała się powieścią o
wzlotach i upadkach ambitnych kobiet w niesprawiedliwym świecie. Różnice między
marzeniami bohaterek nie oznaczają, że któreś z nich są mniej lub bardziej
ważne (parafrazując słowa Meg March).
Mimo faktu, że powieść oraz jej ekranizacje są utrzymane w
realiach XIX-wiecznych, pewne motywy nie zmieniły się do dziś. Choć coraz
powszechniejszy jest feminizm (zdroworozsądkowy), wciąż kobiety zmagają się ze
„szklanym sufitem”, oczekiwaniami wyjścia za mąż oraz wydania na świat
potomstwa. Powieść Alcott jest ponadczasowa, ponieważ stereotyp kobiety oraz
oczekiwania wobec niej w gruncie rzeczy się nie zmieniają, choć pozornie może
się tak wydawać.
Natalia Sobkowiak
Fot. materiały reklamowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz