wtorek, 29 grudnia 2020

Książka na ekranie: "Lśnienie"

Stephen King

Ten dorobek literacki powala rozmiarem. Do dziś to: 61 powieści, 11 zbiorów opowiadań, 5 książek reportażowych i jeszcze kilkanaście innych. Obok jego nazwiska zawsze znajdują się takie określenia jak: „najpoczytniejszy”, „autor bestsellerów”, „ewenement”, „fenomen socjologiczny”. Jest jednocześnie tytanem pracy i człowiekiem, dla którego pisanie jest jak czynność życiowa, fizjologia. Dzisiejszy bohater to Stephen King – znany jako król horroru, literacka gwiazda popkultury. Jego proza bije też wszystkie rekordy, jeśli chodzi o adaptacje filmowe: 52 filmy fabularne, 28 seriali telewizyjnych i filmów i 19 sequeli. Stan ten przyrasta ruchem jednostajnie przyspieszonym, bo i 74-letni pisarz nie traci czasu, i filmowcy nie mogą się nim nasycić: najświeższe produkcje to nowa ekranizacja „Miasteczka Salem”, „Wielki marsz” i „Outsider”.


Kariera Kinga zaczynała się z pewnymi oporami, wydawcy kręcili nosem na pierwsze próby powieściowe, zlecali niekończące się poprawki, by i tak odesłać książki do kosza. Ale gdy wreszcie wystartował, była to już bomba i trzęsienie ziemi razem. W jednej chwili stał się literacką gwiazdą za sprawą „Carrie” – horroru, z którego niemal natychmiast powstał kultowy film w reżyserii Briana de Palmy. Zjawiskowa Sissy Spacek kreowała w nim rolę obdarzonej zdolnościami telekinezy nastolatki, która mści się na swoich szkolnych dręczycielach. Zaraz potem King machnął „Miasteczko Salem”, z którego również od razu zrobiono serial i poprawił „Lśnieniem” (rok 1977) – hitem, którego ekranizacja z 1980 w reżyserii Stanleya Kubricka stała się najsłynniejszym filmem grozy być może w całej historii kinematografii. A potem było tego więcej i więcej, by rzucić ad hoc parę tytułów: „Misery” Roba Reinera, „Christine” Johna Carpentera, „Martwa strefa” Davida Cronenberga, „Doktor Sen” Mike’a Flanagana lub mniej kojarzące się z Kingiem filmy, jak „Skazani na Shawshank” czy „Zielona mila” Franka Darabonta.

Przegląd anegdot biograficznych należy zacząć od obowiązkowej u artystów traumy z dzieciństwa, jaką było w tym wypadku porzucenie rodziny przez ojca. Pan Donald King wyszedł z domu po papierosy i wziął nogi za pas, kiedy Stephen miał 2 lata. Dorastanie oraz młodzieńcze lata wiązać się będą u przyszłego autora bestsellerów przede wszystkim z biedą i jeśli ktoś zasługuje tu na wspomnienie to jego matka Ruth (Nellie Ruth Pillsbury), która zapracowywała się na śmierć i była całkowicie oddana dzieciom – Stephenowi i jego starszemu przyrodniemu (adoptowanemu) bratu. Co smutniejsze, kiedy nastąpił spektakularny zwrot akcji w tej historii i Stephen stał się właściwie z dnia na dzień niewyobrażalnie, również dla siebie, zamożny, matka właśnie umierała na raka i nie udało synowi jej dobroci i poświęceniu zadośćuczynić.

Sprawa z popularnością książek Kinga jest niezwykle ciekawa. Po prostu wszystko, co napisze – czasem rzeczy bardzo dobre, ale i słabsze, średnie – wszystko to sprzedaje się na pniu. To rzeczywisty fenomen socjologiczny. Książki podpisane nazwiskiem King idą jak świeże bułeczki. Zaeksperymentował z tym fenomenem sam bohater tej opowieści, postanowił mieć podwójną tożsamość twórczą i kilka swoich powieści opublikował pod nazwiskiem Richard Bachman. Książki te po pierwsze nie szły, a po drugie spotkały się ze zjadliwymi zarzutami naśladownictwa mistrza, oczywiście nieudolnego i niesięgającego pięt, „musisz się jeszcze wiele nauczyć” – radzili czytelnicy. Niezręczną sytuację przerwał King, robiąc coming out, czasem wracał jako Bachman, wydał tak aż 9 książek.

Biografowie piszą, że książki zawsze były dla Kinga sposobem na odreagowanie fobii, lęków i ciemnej strony. Po napisaniu „Lśnienia” King trochę bałamutnie mówił w wywiadach, że powieść ta powstała, by pokonać agresję i niechęć, jaka obudziła się w nim – młodym ojcu – w stosunku do jego dzieci – wkurzających, hałaśliwych i kłopotliwych, jak to dzieci. Ale większym tematem w przypadku tego dzieła wydaje się oczywiście alkoholizm i lęk przed twórczą niemocą. Strach przed pokonaniem tych demonów pojawi się na serio w życiu Kinga 20 lat później, kiedy jako skrajny alkoholik i narkoman będzie z nałogu bohatersko wychodził, panicznie bojąc się, że to używki były tym, co pozwoliło mu pisać, że trzeźwy straci talent, a już na pewno lekkość pióra, że będzie w mękach wyduszał z siebie zdanie po zdaniu. Jego powieść, wydana w 77 roku, była już wtedy dotkliwie o tym. 

"Lśnienie" - okładka książki

Bezpośrednią inspiracją do napisania „Lśnienia” był wyjazd Stephena i jego żony do hotelu Stanley w Estes Park. Miał to być reset po emocjach towarzyszących nagłemu zwrotowi w karierze Kinga, premierze „Carrie” i jej adaptacji, ale też po niedawnej śmierci matki pisarza. Ktoś polecił im ten hotel jako spokojny i odludny. Tak było. Kiedy dotarli na miejsce okazało się, że są ostatnimi gośćmi w sezonie, po drodze mijali tablice z napisami: „Ta droga będzie zamknięta całą zimę”, w hotelowej restauracji orkiestra grała tylko dla nich, a na pozostałych stołach stały krzesła obrócone do góry nogami. Drzwi skrzypiały, wiatr hulał w okiennicach, a szlauchy przeciwpożarowe na korytarzach wyglądały jak węże. Stephen w ciągu jednej nocy ułożył sobie ponoć w głowie tę historię – potem zaczernił nią kilkaset stron papieru. 

Na planie "Lśnienia"

Mitem obrosła też produkcja filmu, począwszy od anegdoty o Kubricku, który z odrazą rzuca o ścianę kolejne horrory, które zakupił w poszukiwaniu odpowiedniego dzieła do adaptacji i nagle zapada się w ciekawą powieść – „Lśnienie”. Sporo opowieści dotyczy legendarnego profesjonalizmu Kubricka. Zdjęcia do filmu trwały rok, były bardzo wymagające dla wszystkich członków ekipy, ale głównie dla aktorów. Kubrickowi zależało na tym, żeby ich realna kondycja wspomagała rolę, dlatego Jacka Nicholsona przez cały czas starał się wprawiać w stan irytacji, a Shelley Duvall traktował podobno ze szczególnym okrucieństwem, co miało pozwolić jej na stworzenie przekonującej kreacji kobiety na skraju wyczerpania i śmierci. Do legendy przeszło 127 dubli sceny, w której Wendy, trzymając w rękach kij bejsbolowy, cofa się ze strachu przed Jackiem. 

Scena dublowana 127 razy

Ten gigantyczny wysiłek fizyczny i psychiczny nie opłacił się Duvall, była za swoją kreację wyśmiewana, a jako najgorsza aktorka nominowana, podobnie zresztą jak Kubrick za reżyserię, do Złotych Malin. Do słynnej sceny „Here’s Johnny!” zużyto podobno 60 par wzmocnionych, trudnych do rozwalenia drzwi, tak żeby Nicholson mógł naprawdę wkurzyć się i zmęczyć, wybijając w nich okienko na swoją zjawiskową, oszalałą twarz. Stosunek nakręconej taśmy do filmu wyniósł, jak podają źródła, 102 do 1. Tylko chłopiec grający filmowego Danny’ego, Danny Lloyd, był otaczany przez Kubricka troską i opieką, ponoć nie miał pojęcia, że gra w horrorze, zobaczył film dopiero na progu dorosłości, gdy miał lat 17. 

„Here’s Johnny!”

Kingowi film Kubricka się nie podobał, do dziś irytują go rankingi, w których nazywany jest horrorem wszech czasów. Kiedy wytwórnia Warner udzielała mu po latach zgody na powtórną adaptację „Lśnienia” (mało kto ją zauważył), warunkiem było, że ma przestać wreszcie publicznie sarkać na pierwszą ekranizację. King nazywał film „limuzyną bez silnika”, uważał, że zmiany scenariuszowe zabiły właściwy sens i historia przestała być straszna. Złościło go, że Kubrick zmienił mu bohaterów. Z Wendy zrobił, jak twierdził King, „głupią babę”, a wybór Nicholsona, znanego już wtedy z „Lotu nad kukułczym gniazdem” i „Easy Ridera”, sprawił, że główny bohater wydawał się niezrównoważony od samego początku historii, co niszczy pomysł i zabija zaskoczenie. 

Myślę, że tak nie jest. Przeciwnie, adaptacja Kubricka sprawia, że postać Jacka wiele zyskuje. Torrance jest ucieleśnieniem zła, będącego stałą częścią ludzkiej natury, zła pochodzącego z wnętrza człowieka. To bohater, który będzie powracał do hotelu Overlook, dopóki człowiek będzie istniał, bo zło jest wieczne, nieskończoną ilość razy pojawiało się w historii ludzkości i nieskończoną ilość razy jeszcze powróci. To normalność i równowaga są tym, o co mozolnie i z trudem trzeba walczyć. Szaleństwo i okrucieństwo to dla świata i człowieka stan naturalny.

I tu pojawia się ostatni już wątek: intelektualny wymiar dzieła Kubrika, które pod tym względem na pewno przewyższa swój literacki pierwowzór. Liczba dysertacji naukowych, które można znaleźć na temat tego filmu, również w języku polskim, jest znaczna, nie bez przyczyny. Analiza tego filmu jest wyzwaniem. Kubrick wciąga w intelektualną zabawę, każąc rozmyślać nad symboliką luster, wielokrotności, symetrii. Zachęca, by zastanawiać się, jak w filmie działa czas, co oznacza motyw labiryntu. Czy mamy do czynienia z mitem Minotaura, czy Jack jest współczesnym Faustem kuszonym przez złe moce? Co oznaczają pochowane tu i ówdzie gry numerologiczne? Jakie znaczenie ma to, że hotel Overlook zbudowano na cmentarzysku Indian? Tych tropów interpretacyjnych jest tak wiele, że powstał na ich temat film dokumentalny „Pokój 237” w reżyserii Rodneya Aschera, zestawiający najbardziej radykalne teorie na temat tego horroru, oparte nie tylko na konwencjonalnych analizach języka i struktury dzieła filmowego, lecz także sięgające po tak nieoczywiste zabiegi, jak jednoczesne odtwarzanie filmu od początku i od końca, żeby sprawdzić, czy jakiegoś przesłania nie ukrył w nim Szatan.

Jeśli zatem wchodzi w grę kuszenie do złego, mam propozycję. Właśnie zaczyna się narodowa kwarantanna, zamknięte hotele świecą pustkami, w górach trwa zima na całego. Można wziąć dzieci, życiowego partnera i zaszyć się gdzieś z zamiarem napisania książki lub choćby opowiadania. Pierwsze zdanie mogło by brzmieć: „All work and no play makes Jack a dull boy”. A potem nastąpi szalony ciąg dalszy.

Książka i audiobook dostępne są wszędzie, film Stanleya Kubricka można obejrzeć na Netflixie i CDA.

Katarzyna Majewska

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Książka na ekranie: "Nagi lunch"

William S. Burroughs

Fascynujące jest oglądanie go na zdjęciach. Najwyraźniej bardzo lubił, kiedy mu je robiono. Szczupły, poważny mężczyzna w okularach, elegancki urzędniczy styl, dobrze skrojona marynarka, obowiązkowa kamizelka, koszula, krawat, na zdjęciach plenerowych najczęściej w kapeluszu. Do tego wizerunku pasowałoby bardziej życie pracownika działu kredytów hipotecznych amerykańskiego banku lub kancelarii notarialnej niż awanturnicza i bezkompromisowa historia artysty, legendy beat generation, będącego ciągle „w drodze” i przekraczającego nieustannie „drzwi percepcji”. A jednak. Ten elegancki, posępny pan to William S. Burroughs – pisarz, malarz, eksperymentator, ćpun, ikona, symbol. Człowiek, który przez cały niemal XX wiek wytyczał arcyciekawy szlak w sztuce, pokazując, jak bardzo można być nieklasyfikowanym i alternatywnym. To było jak karczowanie ścieżki, po której później mogli iść Andy Warhol, Robert Wilson, Patti Smith, Tom Waits czy David Bowie.

William Seward Burroughs urodził się w 1914 roku, umarł w 1997 roku jako 83-latek. Trudno w to uwierzyć, jeśli się wie, co robił swojemu organizmowi przez większość życia. Pochodził z zamożnej rodziny amerykańskich przemysłowców. Właściwie gdyby nie niefrasobliwość przodków, pochodziłby z rodziny milionerów. Jego dziadek William Bouroughs I (nasz bohater był Williamem II) wymyślił bowiem genialną maszynę liczącą, ale przedwcześnie zmarł. Rodzina nie poznała się na wynalazku i pozbyła się udziałów w fabryce Burroughs Corporation, która po chwili zaczęła znosić złote jaja i istnieje do dziś. Nie zmienia to faktu, że mały Bill wiódł wystawne życie w Saint Louis, w domu ze służbą i powozem, pamiętał polowania i dostatek, dom ten jednak nazywał „chłodnym bunkrem”, nie było w nim ponoć miłości. Być może. Nie zmienia to jednak faktu, że rodzice Billa przez całe jego dorosłe życie utrzymywali go, wyciągali z tarapatów, więzień, wpłacali kaucje na policji, opłacali odwyki narkotykowe oraz wychowali jego syna Williama Burrougsa III. Jego matkę – Joan Vollmer – Bill przypadkiem zastrzelił, kiedy oboje naćpani bawili się w Wilhelma Tella w Mexico City, w którym się zresztą znaleźli, uciekając przed amerykańską policją i prawdopodobnym więzieniem. Ale po kolei.

W domu i szkole Bill czuł się niedobrze, szybko pokochał literaturę, a poprzez nią również mroczny świat low life. Jedną z jego ulubionych książek dzieciństwa były podobno dzienniki złodzieja Jacka Blacka „I can’t win”. Udało mu się jednak skończyć dobre liceum, a potem rozpocząć studia na Harvardzie, studiował literaturę angielską. Kochał Szekspira, był ponoć mistrzem w żonglowaniu cytatami mistrza ze Stratfordu dla popisu. Wtedy też zaczął prowadzić podwójne życie – z jednej strony dystyngowany student Harwardu, z drugiej gej i początkujący ćpun eksplorujący homoseksualne podziemie Nowego Jorku, Greenwich Village i Harlemu. Mniej więcej wtedy zalicza pierwszy syfilis i potem przez półtora roku ma kurację arszenikową, bo tak się to wtedy leczyło. Po studiach rodzice przyznają mu „kieszonkowe” w wysokości 200 dolarów miesięcznie, które będą mu wypłacać przez kolejne 29 lat. Będzie go to trzymać przy życiu i pozwoli trwać na bezkompromisowej drodze przy samym brzeżku border line. Zaraz potem Bill ruszy do Europy, zwiedzi Paryż, Wiedeń, zobaczy rodzący się faszyzm, ożeni się nawet z Żydówką Ilse Klapper, by umożliwić jej ucieczkę do Stanów. Jest to białe małżeństwo, potem rozwiązane z przyjaźnią. Kiedy po tej eskapadzie wróci do Ameryki, będzie mieć różne pomysły, zrobi nawet licencję pilota, ale obsesje wezmą górę. Szaleńczo zakochany, odtrącony przez kochanka dokona samookaleczenia i trafi do szpitala psychiatrycznego, co stanie się nieoczekiwanie bardzo pożyteczne, bo kiedy powołują go do piechoty armii amerykańskiej matka, powołując się na to psychiczne załamanie, załatwi mu odroczenie i dzięki temu Bill nie walczy na frontach II wojny światowej. Zadamawia się natomiast w Nowym Jorku, gdzie – w dużym skrócie – żyje wśród ludzi półświatka, uzależnia się od opiatów (najgorsze zło: morfina, heroina), zaprzyjaźnia się i tworzy szajkę przestępczą z niejakim Herbertem Huncke, który stanie się potem kolejną z ikon beat generation, bohaterem książek (m.in. „Ćpuna”) i piosenek. Jest to złodziej, męska prostytutka, narkoman i handlarz narkotyków. Bill kupuje od niego narkotyki, uwielbia z nim rozmawiać, bo Herbert jest niezwykłym gawędziarzem. Przechowuje jego „fanty” i pomaga mu je zbyć. Bill budzi zaufanie, wszak, jak wspominałam, jest elegantem. W swoim trzyczęściowym garniturze pod krawatem zbywa zatem fanty Hunckego żonom lekarzy i aptekarzy w zamian za recepty na narkotyki i środki farmakologiczne. Mniej więcej wtedy do pary Borroughs/Huncke dołączył Allen Ginsberg, wówczas 17-letni – kolejna ważna postać beat generation, który wejdzie do historii literatury światowej jako poeta, autor „Skowytu”, również gej, w którym William będzie się kochał przez kawał życia i zawsze będzie dostawał kosza. Wkrótce potem barwną gromadkę uzupełnił Jack Kerouac – ten z kolei zostanie nieśmiertelnym bitnikiem dzięki powieści „W drodze”. Zamieszkają razem, stworzą komunę, razem z dziewczyną Kerouaca oraz wspomnianą już Joan Vollmer, która zostanie matką jedynego dziecka Billa oraz zginie idiotyczną śmiercią z rąk swojego męża w 1951 roku.

Nie jesteśmy nawet w latach 50-tych, a jest jeszcze tyle do opowiedzenia. Przeskakuję więc w tej awanturniczej biografii wszystkie anegdoty o tym, jak Bill był farmerem w Teksasie, gdzie razem Hunckem uprawiał i handlował marihuaną, jak musiał uciekać do Meksyku za szereg przestępstw – w tym posiadanie broni, heroiny, seks w miejscach publicznych i jazdę po pijanemu. Pomijam najbardziej znany epizod jego szalonego życia, czyli incydent zabójstwa żony i jego konsekwencje, przeskakuję narodziny i detoks syna, który urodził się uzależniony od narkotyków, oraz poszukiwania haju po szamańskim specyfiku Majów, który nazywał się yagé. Wreszcie, co najważniejsze, pierwsze teksty i pierwszą powieść, którą napisał, czyli „Ćpuna”.

Pomijam i przeskakuję, by wreszcie dotrzeć do opowieści o „Nagim lunchu”. William Burroughs napisał tę powieść w Tangerze, który był wtedy – lata 50-te poprzedniego wieku – miastem szczególnym – strefą pod międzynarodowym zarządem (angielsko-francusko-hiszpańsko-amerykańskim), azylem oszustów i uciekinierów, centrum handlu wszystkim, wszechświatową stolicą haszyszu i uciech. Bill pojechał tam zainspirowany książką Paula Bowlesa, który tam mieszkał. Ta książka to oczywiście „Pod osłoną nieba”, z której Bernardo Bertolucci zrobił potem swój genialny film z Johnem Malkovichem i Debrą Winger. Billa skusiły narkotyki i seks. Był tam na dnie, utrzymywał się z comiesięcznych 200 dolarów od rodziców, mieszkał w gejowskim burdelu, płacił za dzień 50 centów, większa część reszty szła na narkotyki. Handlowano tam wtedy wynalazkiem, który nazywał się eukodal i był syntetyczną morfiną wymyśloną przez Niemców na potrzeby II wojny światowej. Podobno ćpał to co dwie godziny, był w piekle, niżej już nie można było. Wyciągnęli go z niego, jak zwykle, rodzice, fundując mu odwyk w Londynie, po którym zmienił narkotykowy haj na pisanie. Nie można powiedzieć, że przestał brać, ale teraz był to tylko niewinny haszysz, po którym Bill mógł walić w klawisze maszyny do pisania ile chcąc i, w pewnym uproszczeniu, tak napisał „Nagi lunch”. 

Nagi lunch - okładka książki

Książka ukazała się najpierw w Europie, w Stanach Zjednoczonych została uznana za obsceniczną, a pierwsze jej wydania skończyły się aresztowaniami właścicieli oficyn. Półtora roku trwały rozprawy sądowe dotyczące jej legalności. Sprawa zakończyła się w 1966 roku decyzją Sądu Najwyższego stanu Massachusetts. Mimo że dwóch sędziów ze składu orzekającego określiło powieść Burroughsa mianem obscenicznej „kloacznej literatury” oraz „odrażającego kłębowiska niewyżytej perwersji”, uznana została za dzieło literackie „niepozbawione wartości społecznej”. Odtąd książkę można było wydawać legalnie w USA.

Kończąc przegląd anegdot z rollercoasterowego życia WSB, szybkim krokiem docieram do miejsca, w którym bohater staje się klasykiem, filozofem ery informacji, wizjonerem mediów i nowego świata. Jego tezy o walce chaosu z kontrolą zawarte w awangardowej filozofii nazwanej Nova Mit, jego eksperymenty z techniką cięcia słów – cut up (zwiastun dzisiejszej kultury samplingu, remiksu i zapożyczenia), jego eksperymenty z poszerzaniem granic percepcji o sny i wizje narkotyczne oraz jego przesunięcia w zakresie obyczajów, seksu, tego, co wolno, a czego nie – okazały się punktem wyjścia do zmiany myślenia, estetyki, obyczajów i granic sztuki dla nowego pokolenia. W ostatnim etapie życia (mam na myśli kilkadziesiąt ostatnich lat, bo Bill dożył sędziwego wieku) uznano go za symbol czasów kontestacji, zmian w kulturze i obyczajach. Stał się też postacią popkulturową: grał w teatrze i w filmach (np. „Drugstore Cowboy” Gusa van Santa), współpracował z Robertem Wilsonem i Tomem Waitsem nad operą „The Black Rider”, którą miałam okazję widzieć w Los Angeles i która jest genialna. Grał w teledyskach, można go zobaczyć na okładce płyty Beatlesów „Orkiestra samotnych serc sierżanta Pieprza”, zdążył nagrać wspólny teledysk z Kurtem Cobainem i z U2 („Last Night On Earth”). Zainspirował Nicolasa Roega i wielu innych filmowców i artystów. Udzielił wywiadu Davidowi Bowiemu, wizytował poświęcone mu festiwale, na których o jego znaczeniu dla sztuki dyskutowali Susan Sontag, Patti Smith, Frank Zappa, John Cage i wielu innych. Został zbiorową fascynacją bohemy, od filozofów po artystów. Miał własne rubryki w progresywnych pismach o kulturze, publikował swoje filozofie, robił filmy, kolaże i nagrania, napisał też ostatnie swoje powieści m.in. „Miasta Czerwonej Nocy”. Dostał nawet od rządu Francji order dla „zasłużonego dla kultury i literatury” – jak porządny obywatel. I jako nietypowy, ale jednak, celebryta, został twarzą odzieżowej marki Gap i wystąpił w reklamie Nike. Cała ta jazda bez trzymanki skończyła się 1 sierpnia 1997 atakiem serca i śmiercią. Trudno rzeczywiście nie mieć podziwu dla tego pokręconego, szalonego, ale też niezwykle twórczego i barwnego życia. 

William S. Burroughs z Davidem Bowiem

Z Davidem Cronenbergiem spotykał się Borroughs w 1984 roku. Mieli dobry kontakt, o czym świadczy wspólna podróż do Tangeru. Dla Billa była to ostania podróż do tego mitycznego miasta. Cronenberg nie chciał skorzystać z przygotowanego przez autora wraz z zaprzyjaźnionym artystą Gysinem scenariusza, napisał swój własny, w którym oprócz „Nagiego lunchu” wykorzystał inne utwory Burroughsa, a także wątki z jego życia m.in. zabójstwo Joan. Burroughs oglądał premierę w roku 1991. I my zobaczmy ten dziwny film, wszak, jak pisał William Blake, „droga ekscesu wiedzie do pałacu mądrości”. 

Nagi lunch

Książka, audiobook i film na DVD dostępne są wszędzie i tanio, w sieci film można znaleźć na CDA.

Katarzyna Majewska