William Seward Burroughs urodził się w 1914 roku, umarł w 1997 roku jako 83-latek. Trudno w to uwierzyć, jeśli się wie, co robił swojemu organizmowi przez większość życia. Pochodził z zamożnej rodziny amerykańskich przemysłowców. Właściwie gdyby nie niefrasobliwość przodków, pochodziłby z rodziny milionerów. Jego dziadek William Bouroughs I (nasz bohater był Williamem II) wymyślił bowiem genialną maszynę liczącą, ale przedwcześnie zmarł. Rodzina nie poznała się na wynalazku i pozbyła się udziałów w fabryce Burroughs Corporation, która po chwili zaczęła znosić złote jaja i istnieje do dziś. Nie zmienia to faktu, że mały Bill wiódł wystawne życie w Saint Louis, w domu ze służbą i powozem, pamiętał polowania i dostatek, dom ten jednak nazywał „chłodnym bunkrem”, nie było w nim ponoć miłości. Być może. Nie zmienia to jednak faktu, że rodzice Billa przez całe jego dorosłe życie utrzymywali go, wyciągali z tarapatów, więzień, wpłacali kaucje na policji, opłacali odwyki narkotykowe oraz wychowali jego syna Williama Burrougsa III. Jego matkę – Joan Vollmer – Bill przypadkiem zastrzelił, kiedy oboje naćpani bawili się w Wilhelma Tella w Mexico City, w którym się zresztą znaleźli, uciekając przed amerykańską policją i prawdopodobnym więzieniem. Ale po kolei.
W domu i szkole Bill czuł się niedobrze, szybko pokochał literaturę, a poprzez nią również mroczny świat low life. Jedną z jego ulubionych książek dzieciństwa były podobno dzienniki złodzieja Jacka Blacka „I can’t win”. Udało mu się jednak skończyć dobre liceum, a potem rozpocząć studia na Harvardzie, studiował literaturę angielską. Kochał Szekspira, był ponoć mistrzem w żonglowaniu cytatami mistrza ze Stratfordu dla popisu. Wtedy też zaczął prowadzić podwójne życie – z jednej strony dystyngowany student Harwardu, z drugiej gej i początkujący ćpun eksplorujący homoseksualne podziemie Nowego Jorku, Greenwich Village i Harlemu. Mniej więcej wtedy zalicza pierwszy syfilis i potem przez półtora roku ma kurację arszenikową, bo tak się to wtedy leczyło. Po studiach rodzice przyznają mu „kieszonkowe” w wysokości 200 dolarów miesięcznie, które będą mu wypłacać przez kolejne 29 lat. Będzie go to trzymać przy życiu i pozwoli trwać na bezkompromisowej drodze przy samym brzeżku border line. Zaraz potem Bill ruszy do Europy, zwiedzi Paryż, Wiedeń, zobaczy rodzący się faszyzm, ożeni się nawet z Żydówką Ilse Klapper, by umożliwić jej ucieczkę do Stanów. Jest to białe małżeństwo, potem rozwiązane z przyjaźnią. Kiedy po tej eskapadzie wróci do Ameryki, będzie mieć różne pomysły, zrobi nawet licencję pilota, ale obsesje wezmą górę. Szaleńczo zakochany, odtrącony przez kochanka dokona samookaleczenia i trafi do szpitala psychiatrycznego, co stanie się nieoczekiwanie bardzo pożyteczne, bo kiedy powołują go do piechoty armii amerykańskiej matka, powołując się na to psychiczne załamanie, załatwi mu odroczenie i dzięki temu Bill nie walczy na frontach II wojny światowej. Zadamawia się natomiast w Nowym Jorku, gdzie – w dużym skrócie – żyje wśród ludzi półświatka, uzależnia się od opiatów (najgorsze zło: morfina, heroina), zaprzyjaźnia się i tworzy szajkę przestępczą z niejakim Herbertem Huncke, który stanie się potem kolejną z ikon beat generation, bohaterem książek (m.in. „Ćpuna”) i piosenek. Jest to złodziej, męska prostytutka, narkoman i handlarz narkotyków. Bill kupuje od niego narkotyki, uwielbia z nim rozmawiać, bo Herbert jest niezwykłym gawędziarzem. Przechowuje jego „fanty” i pomaga mu je zbyć. Bill budzi zaufanie, wszak, jak wspominałam, jest elegantem. W swoim trzyczęściowym garniturze pod krawatem zbywa zatem fanty Hunckego żonom lekarzy i aptekarzy w zamian za recepty na narkotyki i środki farmakologiczne. Mniej więcej wtedy do pary Borroughs/Huncke dołączył Allen Ginsberg, wówczas 17-letni – kolejna ważna postać beat generation, który wejdzie do historii literatury światowej jako poeta, autor „Skowytu”, również gej, w którym William będzie się kochał przez kawał życia i zawsze będzie dostawał kosza. Wkrótce potem barwną gromadkę uzupełnił Jack Kerouac – ten z kolei zostanie nieśmiertelnym bitnikiem dzięki powieści „W drodze”. Zamieszkają razem, stworzą komunę, razem z dziewczyną Kerouaca oraz wspomnianą już Joan Vollmer, która zostanie matką jedynego dziecka Billa oraz zginie idiotyczną śmiercią z rąk swojego męża w 1951 roku.
Nie jesteśmy nawet w latach 50-tych, a jest jeszcze tyle do opowiedzenia. Przeskakuję więc w tej awanturniczej biografii wszystkie anegdoty o tym, jak Bill był farmerem w Teksasie, gdzie razem Hunckem uprawiał i handlował marihuaną, jak musiał uciekać do Meksyku za szereg przestępstw – w tym posiadanie broni, heroiny, seks w miejscach publicznych i jazdę po pijanemu. Pomijam najbardziej znany epizod jego szalonego życia, czyli incydent zabójstwa żony i jego konsekwencje, przeskakuję narodziny i detoks syna, który urodził się uzależniony od narkotyków, oraz poszukiwania haju po szamańskim specyfiku Majów, który nazywał się yagé. Wreszcie, co najważniejsze, pierwsze teksty i pierwszą powieść, którą napisał, czyli „Ćpuna”.
Pomijam i przeskakuję, by wreszcie dotrzeć do opowieści o „Nagim lunchu”. William Burroughs napisał tę powieść w Tangerze, który był wtedy – lata 50-te poprzedniego wieku – miastem szczególnym – strefą pod międzynarodowym zarządem (angielsko-francusko-hiszpańsko-amerykańskim), azylem oszustów i uciekinierów, centrum handlu wszystkim, wszechświatową stolicą haszyszu i uciech. Bill pojechał tam zainspirowany książką Paula Bowlesa, który tam mieszkał. Ta książka to oczywiście „Pod osłoną nieba”, z której Bernardo Bertolucci zrobił potem swój genialny film z Johnem Malkovichem i Debrą Winger. Billa skusiły narkotyki i seks. Był tam na dnie, utrzymywał się z comiesięcznych 200 dolarów od rodziców, mieszkał w gejowskim burdelu, płacił za dzień 50 centów, większa część reszty szła na narkotyki. Handlowano tam wtedy wynalazkiem, który nazywał się eukodal i był syntetyczną morfiną wymyśloną przez Niemców na potrzeby II wojny światowej. Podobno ćpał to co dwie godziny, był w piekle, niżej już nie można było. Wyciągnęli go z niego, jak zwykle, rodzice, fundując mu odwyk w Londynie, po którym zmienił narkotykowy haj na pisanie. Nie można powiedzieć, że przestał brać, ale teraz był to tylko niewinny haszysz, po którym Bill mógł walić w klawisze maszyny do pisania ile chcąc i, w pewnym uproszczeniu, tak napisał „Nagi lunch”.
Nagi lunch - okładka książki
Książka ukazała się najpierw w Europie, w Stanach Zjednoczonych została uznana za obsceniczną, a pierwsze jej wydania skończyły się aresztowaniami właścicieli oficyn. Półtora roku trwały rozprawy sądowe dotyczące jej legalności. Sprawa zakończyła się w 1966 roku decyzją Sądu Najwyższego stanu Massachusetts. Mimo że dwóch sędziów ze składu orzekającego określiło powieść Burroughsa mianem obscenicznej „kloacznej literatury” oraz „odrażającego kłębowiska niewyżytej perwersji”, uznana została za dzieło literackie „niepozbawione wartości społecznej”. Odtąd książkę można było wydawać legalnie w USA.
Kończąc przegląd anegdot z rollercoasterowego życia WSB, szybkim krokiem docieram do miejsca, w którym bohater staje się klasykiem, filozofem ery informacji, wizjonerem mediów i nowego świata. Jego tezy o walce chaosu z kontrolą zawarte w awangardowej filozofii nazwanej Nova Mit, jego eksperymenty z techniką cięcia słów – cut up (zwiastun dzisiejszej kultury samplingu, remiksu i zapożyczenia), jego eksperymenty z poszerzaniem granic percepcji o sny i wizje narkotyczne oraz jego przesunięcia w zakresie obyczajów, seksu, tego, co wolno, a czego nie – okazały się punktem wyjścia do zmiany myślenia, estetyki, obyczajów i granic sztuki dla nowego pokolenia. W ostatnim etapie życia (mam na myśli kilkadziesiąt ostatnich lat, bo Bill dożył sędziwego wieku) uznano go za symbol czasów kontestacji, zmian w kulturze i obyczajach. Stał się też postacią popkulturową: grał w teatrze i w filmach (np. „Drugstore Cowboy” Gusa van Santa), współpracował z Robertem Wilsonem i Tomem Waitsem nad operą „The Black Rider”, którą miałam okazję widzieć w Los Angeles i która jest genialna. Grał w teledyskach, można go zobaczyć na okładce płyty Beatlesów „Orkiestra samotnych serc sierżanta Pieprza”, zdążył nagrać wspólny teledysk z Kurtem Cobainem i z U2 („Last Night On Earth”). Zainspirował Nicolasa Roega i wielu innych filmowców i artystów. Udzielił wywiadu Davidowi Bowiemu, wizytował poświęcone mu festiwale, na których o jego znaczeniu dla sztuki dyskutowali Susan Sontag, Patti Smith, Frank Zappa, John Cage i wielu innych. Został zbiorową fascynacją bohemy, od filozofów po artystów. Miał własne rubryki w progresywnych pismach o kulturze, publikował swoje filozofie, robił filmy, kolaże i nagrania, napisał też ostatnie swoje powieści m.in. „Miasta Czerwonej Nocy”. Dostał nawet od rządu Francji order dla „zasłużonego dla kultury i literatury” – jak porządny obywatel. I jako nietypowy, ale jednak, celebryta, został twarzą odzieżowej marki Gap i wystąpił w reklamie Nike. Cała ta jazda bez trzymanki skończyła się 1 sierpnia 1997 atakiem serca i śmiercią. Trudno rzeczywiście nie mieć podziwu dla tego pokręconego, szalonego, ale też niezwykle twórczego i barwnego życia.
Z Davidem Cronenbergiem spotykał się Borroughs w 1984 roku. Mieli dobry kontakt, o czym świadczy wspólna podróż do Tangeru. Dla Billa była to ostania podróż do tego mitycznego miasta. Cronenberg nie chciał skorzystać z przygotowanego przez autora wraz z zaprzyjaźnionym artystą Gysinem scenariusza, napisał swój własny, w którym oprócz „Nagiego lunchu” wykorzystał inne utwory Burroughsa, a także wątki z jego życia m.in. zabójstwo Joan. Burroughs oglądał premierę w roku 1991. I my zobaczmy ten dziwny film, wszak, jak pisał William Blake, „droga ekscesu wiedzie do pałacu mądrości”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz