poniedziałek, 22 czerwca 2020

Książka na ekranie: "Śniadanie u Tiffany’ego"


Truman Capote, fot. Irving Penn

To film, który kochają wszyscy i czas tego nie zmienia. Dwa razy pokazywaliśmy „Śniadanie u Tiffany’ego” w DCF w cyklu „Książka na ekranie” i dwa razy bilety rozchodziły się w parę chwil. Wytwórnia Paramount zmieniła opowiadanie o Holly Golightly i jej przyjacielu, pisarzu Fredzie, w hit wszech czasów, kreacja Audrey Hepburn stworzyła nowy typ bohaterki, w której zakochała się Ameryka, a potem świat. W całym tym zamieszaniu była tylko jedna niezadowolona osoba, autor literackiego pierwowzoru, Truman Capote. Poświęćmy parę chwil tej fascynującej osobowości.

Był nie tylko jednym z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku, ale również „arcycelebrytą”, największym celebrytą wśród pisarzy i na odwrót. Sztukę uczynił nie tylko z pisania, ale też z życia towarzyskiego i medialnego. W obu tych dziedzinach był mistrzem.

Dorobek literacki Trumana Capote’a nie jest olbrzymi. Jego żywiołem było opowiadanie. Początki twórczości łączą się z ekspansywnym rozwojem i wysokim poziomem rubryk literackich w amerykańskich magazynach dla kobiet. Był to czas, kiedy ambicje artystyczne ich redaktorów poszybowały w górę, a czytelnicy czekali z miesiąca na miesiąc by przeczytać w nich kolejne teksty Virginii Woolf, Tennessee Williamsa czy Colette. Capote debiutował i rozgłos zdobył publikując opowiadania, a potem powieści we fragmentach w „Harper’s Bazaar”, „Mademoiselle” czy „Esquire”. Dzięki tym czasopismom, chwilę przed swoim książkowym debiutem, był tak sławny, że „Inne głosy, inne ściany” wyprzedały swój cały pierwszy nakład zanim się ukazały, subskrypcja została wykupiona przez fanów. To ewenement.

Jak wielu artystów Truman zaliczył „misplaced childhood”. Był owocem wpadki małomiasteczkowej piękności Lillie Mae (tu od razu zwracam uwagę na zbieżność z prawdziwym imieniem bohaterki „Śniadania u Tiffany’ego” Lulą Mae Barnes) i lokalnego krętacza Archa. Urodził się pod nazwiskiem Truman Streckfus Persons. Lillie Mae szybko się zorientowała, że związek z Archem to źle ulokowany potencjał, ale była już w ciąży. Zdradzała potem męża na potęgę, aż w końcu zauroczyła sobą zamożnego (jak na jej skalę) księgowego z branży tekstylnej Joe’go Capote’a. Doszło do rozwodu, i wyprowadzki do Nowego Jorku. Usynowiony przez Joe’go Truman był już wtedy nastolatkiem. Najbardziej dojmującym wspomnieniem z dzieciństwa pozostał jednak obraz małego chłopca, zamykanego w hotelowym pokoju, wieczorem, przez pięknie wystrojoną matkę, która wychodziła na randkę z kolejnym kandydatem na męża. Uprzedzona przez Lillie obsługa hotelowa nie reagowała, kiedy Truman walił w drzwi i krzyczał tak długo, aż wycieńczony zasypiał na podłodze. To był leitmotiv jego dzieciństwa, dopełnionego dorastaniem u ciotek na konserwatywnym południu i stereotypową, pełną upokorzeń męką młodzieńca, ucznia szkoły średniej z internatem.

Jakby na przekór tym traumom wyrósł na duszę towarzystwa, na najzabawniejszego i najbardziej ujmującego człowieka, który miał rzadką zdolność zjednywania sobie wszystkich. Życie towarzyskie było żywiołem Trumana, uwielbiał „bywać” w modnych miejscach, bawić swoich znajomych, plotkować. Kochał żyć i pisać będąc w podróży, a wszędzie, gdzie się pojawił, naturalnie nawiązywał kontakt i oczarowywał tych, którzy byli dla niego wyzwaniem lub inspiracją. Kiedy był w Japonii, spędzał czas z Yukio Mishimą, w Dani z Karen Blixen, w Paryżu z Albertem Camusem, utrzymywał nawet, że go uwiódł, ale była to raczej przechwałka, podobno Camus był strasznym kobieciarzem. Goszczą Capote’a koronowane głowy, magnaci, milionerzy, gwiazdy, prezydenci i wszyscy uważają, że jest uroczy, cudowny i nie mogą bez niego się obejść.

Pożądał mężczyzn, ale przyjaźnił się z kobietami i to je kochał – szczególnie te, które zachwycały go urodą, klasą i rozmachem życia. Arystokratki, żony milionerów i polityków, które rywalizowały o tytuł ikony stylu w tych samych czasopismach, w których on zaczynał karierę. Mieszkał w ich rezydencjach, pływał jachtami i latał odrzutowcami, ale potrafił też być najlepszym przyjacielem.

Przez ostatnie lata życia był samotny i opuszczony. Najbliżsi przyjaciele i przyjaciółki z kręgu amerykańskiej elity, z którymi był tak blisko, obrazili się na niego za zjadliwy obraz swojego środowiska i bezlitosne portrety w powieści „Spełnione modlitwy”. Była to zdecydowanie powieść z kluczem i to nie bardzo skomplikowanym. Opisane z wielkim talentem, ale i plotkarską zjadliwością i okrucieństwem, postaci, takie jak małżeństwo Paley’ów, w tym jego największa przyjaciółka Barbara Paley, Gloria Guinness, Lee Radziwill, Jackie Kennedy nigdy nie wybaczyły mu obnażenia ich słabości i tajemnic. A że przy okazji była to wybitna literatura – tym gorzej. Po wielkim sukcesie, ale i udręce związanej z powstaniem genialnego reportażu „Z zimną krwią”, Truman chciał napisać dzieło życia, współczesne, amerykańskie „W poszukiwaniu straconego czasu”. Ostracyzm, jaki spotkał go po opublikowaniu pierwszych fragmentów książki w prasie, był zaskoczeniem i zablokował jego talent na zawsze. Zmarł, a właściwie popełnił samobójstwo na raty, w samotności, pogrążony w paranoi i depresji, udręczony awanturami z kolejnymi kochankami spod ciemnej gwiazdy, od zatrucia lekami, wyniszczenia wątroby alkoholem i pochodnych tego samozniszczenia.

Ale czas, kiedy pisał „Śniadanie u Tiffany’ego”, był w jego życiu szczęśliwy. Opowiadanie (mała powieść) powstało, gdy był już wielką gwiazdą. To jedna z tych książek, które „piszą się same”. Truman, który przerabiał w swojej literaturze wątki z własnego życiorysu, sportretował w niej środowisko, z którym bawił się i plotkował, ale w sposób jasny i może nie radosny, ale zdecydowanie pogodny. Odwrotnie niż przy „Spełnionych modlitwach”, kiedy wszyscy poczuli się urażeni podobieństwem do literackich postaci, po publikacji „Śniadania” odbywała się, jak mówił Truman, „licytacja Holly”. Wszystkie koleżanki Trumana uważały, że są prototypem panny Golightly. Jak pisze biograf Capote’a Gerald Clarke, pozowały mu do tego literackiego portretu najbliższe przyjaciółki: Gloria Vanderbilt, Oona Chaplin, Doris Lilly, Phoebe Pierce. Z całą pewnością była to też wariacja na temat matki – Niny Capote, czyli Lillie Mae. Jednak najbardziej Holly jest autoportretem samego Trumana, z jego życiową filozofią, lękami, napadami paniki i rozpaczy wypieranymi pogodą ducha i radością życia. Truman, który cierpiał z powodu niedocenienia ze strony świata literackiego, tym razem oddychał z ulgą. Po publikacji „Śniadania” chwalili go wszyscy, również rywale jak Gore Vidal czy Norman Mailer.


„Śniadanie u Tiffany’ego” 

Capote sprzedał prawa do adaptacji firmie Paramount za, jak notuje biograf, 65 tysięcy dolarów. Obstawał, by rolę Holly zagrała Marilyn Monroe. Pisał w jednym z listów, że Marilyn byłaby absolutnie zachwycająca w tej roli, tak bardzo chciała ją zagrać, że przygotowała dwie sceny i przedstawiła je Trumanowi. Była fantastycznie dobra, ale wytwórnia Paramount uparła się i obsadziła Audrey. „Audrey to moja stara przyjaciółka, bardzo ją lubię, ale po prostu nie nadaje się do tej roli”.

Truman Capote i Marilyn Monroe

Audrey stworzyła postać Holly z właściwym sobie wdziękiem. Publiczność pokochała ten nowy typ bohaterki – młodej kobiety żyjącej lekko, traktującej tak mężczyzn i seks, i pozostającej fajną dziewczyną, z którą można się było utożsamić, również w Ameryce początku lat 60-tych. To był ktoś, kogo chciało się znać. Hepburn otrzymała za tę kreację nominacje do Złotego Globu i Oscara, a za wykonanie w filmie piosenki „Moon River” Oscara (był rok 1962). A jej postać, styl, ubrania, fryzury, kapelusze, chustki na głowę, sukienki, rękawiczki, buty, biżuteria i kawa w papierowym kubku są do dziś absolutnie ikoniczne.

Audrey Hepburn w "Śniadaniu u Tiffany’ego" 

Legenda Trumana Capote’a składa się z wielu anegdot. Z opowieści o ekskluzywnym biało-czarnym balu, który urządził i który stał się największym wydarzeniem towarzyskim jego czasów. Z wszystkich skomplikowanych perypetii wokół „Z zimną krwią” – najwybitniejszego i najmocniejszego dzieła w jego dorobku, którego kanwą było morderstwo rodziny Clutterów w Kansas. Ten genialny i wstrząsający reportaż przyniósł mu jeszcze większą, światową, sławę, ale być może kosztował życie, bo po jego napisaniu świat Trumana zaczął się rozsypywać. Chciałabym w „Książce na ekranie” w DCF pokazać ekranizację tego literackiego arcydzieła (wybrałabym tę z 1967 w reżyserii Richarda Brooksa) i mieć pretekst do szerszego opowiedzenia tej strasznej historii lub po prostu pokazać film „Capote”, z genialną rolą Philipa Seymoura Hoffmana (za którą dostał Oscara w 2006), który o tym opowiada. Ale dziś wspomnijmy jaśniejszą opowieść, piękną Audrey, wkurzonego Pana Yunioshiego, szaloną prywatkę w domu Holly i kota bez imienia.

Katarzyna Majewska


"Śniadanie u Tiffany’ego" w sieci:
  • książka - e-booki szeroko dostępne
  • film można zobaczyć na HBO

piątek, 19 czerwca 2020

„Życie nie ma fabuły, dlaczego więc miałyby ją mieć filmy lub fikcja?”, czyli Tydzień Filmowego Szaleństwa z Jimem Jarmuschem w DCF


Jim Jarmusch jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych i szanowanych amerykańskich reżyserów niezależnych, który słynie z alternatywnego podejścia do kinematografii. Jego filmy charakteryzują się m.in. brakiem rozbudowanej i spektakularnej fabuły. Ten brak wypełniają barwne postacie, zabawne dialogi i wyjątkowa atmosfera opowiadanej historii. Już dziś w Dolnośląskim Centrum Filmowym rozpoczyna się „Tydzień Filmowego Szaleństwa z Jimem Jarmuschem”, którego nie można przegapić.

Filmy Jarmuscha opowiadają historie osób z marginesu społecznego, czyli outsiderów, którzy próbują się odnaleźć i przeżyć w dość cierpkiej rzeczywistości. Perypetie bohaterów są główną osią filmów Jarmuscha, jednak znajduje się w nich także miejsce na zgłębianie poważniejszych kwestii. „To jasne, że żyjemy w czasach ekologicznego kryzysu, a sytuacja się coraz bardziej pogarsza. Zagraża nam zaprzeczanie naukowej prawdzie i korporacyjna chciwość. Jeśli to jest ścieżka, którą dalej będziemy podążać, to doprowadzi ona do końca świata” – powiedział Jarmusch dla The Guardian w kontekście premiery swojego ostatniego filmu „Truposze nie umierają” (2019).

Dziś o godzinie 20.00 w kinie DCF zostanie zaprezentowany „Truposz” (1995), czyli dziwny, choć urzekający, postmodernistyczny amerykański western. Reżyser stawia głównego bohatera, Williama Blake’a (w tej roli Johnny Depp), w sytuacji outsidera na swojej ziemi, imigranta własnej kultury. „Truposz”, podobnie jak inne filmy Jarmuscha, zestawia ze sobą sprzeczności: western z antywesternem, myśl nowoczesną ze starożytną, ale również ukazuje amerykańską kulturę jako różnorodną, składającą się z wielu innych kultur. Jarmusch powiedział kiedyś: „Wydaje mi się logiczne, że aby zrobić film o Ameryce trzeba zawrzeć co najmniej jedną perspektywę zapożyczoną z innej kultury, ponieważ nasza kultura jest kolekcją przeszczepionych wpływów”. W „Truposzu” zostało poruszone ponadczasowe zagadnienie, jakim jest umiejętność wzajemnej komunikacji pomimo różnic etnicznych, kulturowych, lingwistycznych. Bohater w pewnym momencie stwierdza, że nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedział jego kompan, Indianin o imieniu „Nobody” (eng. nikt), ale ich znajomość nie opiera się na języku, a na utworzonej między nimi więzi (która powstała dzięki zdolności do odnajdywania podobieństw).

W „Kawie i papierosach” (2003) wszyscy zaprezentowani bohaterowie są wyjęci z jakiegokolwiek kontekstu. Na film składa się 11 „rozdziałów”, a w każdym są pokazane rozmowy różnych postaci przy kawie i papierosach. Brzmi banalnie? Nic bardziej mylnego. W filmie wyłania się geniusz Jarmuscha, który jak nikt inny potrafi na ekranie budować relacje oraz niezwykłą atmosferę wspierając się jedynie tak codziennymi rzeczami, jak kawa, rozmowa czy papieros. Dużą rolę gra tutaj estetyka oraz kontrastowe zestawienie czerni i bieli (czarna kawa w akompaniamencie papierosów). Dlaczego akurat ten napój? W naszej podświadomości istnieje takie skojarzenie kawa=rozmowa. Między kawą a rozmową jest tak silny związek, że nawet zapraszając kogoś na pogaduchy zazwyczaj mówimy „wpadnij na kawę”. W pracy kawa jest „królową przerw” – dokładnie tak samo jak papieros.

Kolejnym filmem z repertuaru Jima Jarmuscha jest „The Limits of Control” (2009), który zostanie zaprezentowany 21 czerwca o godz. 20.00. W przeciwieństwie do „Kawy i papierosów”, nie jest to film transparentny, który chętnie odkrywa swój sens. Bez wątpienia trzeba go obejrzeć co najmniej parę razy. Może przy którymś przesłanie do nas trafi, choć to też nie jest pewne... Obraz opowiada o płatnym zabójcy, ale jest to zdecydowanie coś więcej niż „film o płatnym zabójcy”. Nasz bohater przyjmuje zlecenie od mafii. Aby je wykonać musi pozyskać dodatkowe informacje. Celem jest inny mafioso (w tej roli Bill Murray). Ten postmodernistyczny thriller jest dziełem dość specyficznym, zrealizowanym z myślą o miłośnikach kina niemainstreamowego.

W filmach Jima Jarmuscha dominują takie motywy jak dezorientacja kulturowa („Truposz”, „Mystery Train”, „Inaczej niż w raju”), perspektywa imigranta („Poza prawem”, „Mystery Train”, „Noc na Ziemi”), język i komunikacja („Ghost Dog”, „Truposz”), które dość dosadnie analizują historyczny i kulturowy bagaż Stanów Zjednoczonych. Filmy Jarmuscha z pozoru wydają się banalne, ale skrywają przesłania wpływające na postrzeganie kultury i komunikacji samej w sobie. I jest to w głównej mierze jego zasługa, ponieważ jak powiedział w 1996 roku: „Robię po mojemu albo nie robię w ogóle. W negocjacjach pomaga fakt, że jeśli nie będę mieć kontroli to odejdę… Ja decyduję o montażu, o tym, jak długi film ma być, o użytej muzyce i o obsadzie. Tworzę filmy osobiście”.

Natalia Sobkowiak

Fot. materiały DCF

piątek, 12 czerwca 2020

Społeczność LGBTQ+ w kinematografii


Czerwiec od wielu lat jest uznawany za tzw. „Pride Month”, czyli miesiąc społeczności LGBTQ+, która na wiele różnych sposobów świętuje seksualną różnorodność. Jest to czas pokojowych protestów przeciwko dyskryminacji oraz edukacji o problemach, z którymi aktualnie zmaga się środowisko. Organizowane są wiece i Marsze Równości, których symbolem jest tęczowa flaga. Różne rodzaje seksualności były przez wiele lat tematem tabu, teraz są zatem tym chętniej zgłębiane przez filmowców na całym świecie.

Czerwiec jest uznawany za „Pride Month” z powodu demonstracji, która odbyła się 28 czerwca 1969 roku po napadzie nowojorskiej policji na Stonewall Inn (popularny bar dla gejów). Oficjalnym powodem interwencji była sprzedaż alkoholu bez licencji, ale tak naprawdę naloty na ośrodki zrzeszające osoby nieheteronormatywne były przeprowadzane dość regularnie. Po tym incydencie społeczność LGBTQ+ z Nowego Jorku wyszła na ulice w ramach, jak się potem okazało, historycznego protestu i walki o równe prawa osób homoseksualnych. Czerwiec stał się Miesiącem Dumy. Symbol ruchu – kolorową flagę –zaprojektowano dużo później, pod koniec lat 70. O stworzenie symbolu niekojarzącego się ze „skazą” (odwrócony różowy trójkąt był używany przez Nazistów do oznaczania homoseksualnych więźniów w obozach koncentracyjnych) poproszono Gilberta Bakera. Tęcza doskonale ukazuje różnorodność, jaką jest społeczność LGBTQ+. Co oznaczają kolory? Róż – płeć, czerwień – życie, pomarańcz – zdrowie, żółty – słońce, zieleń – naturę, turkus – sztukę, niebieski – harmonię, a fiolet symbolizuje duszę.

„Tamte dni, tamte noce” (2017) Luci Guadagnino to zmysłowa adaptacja powieści André Acimana. Czułe zbliżenia, długie ujęcia. Jest to historia romansu między 17-letnim Elio a amerykańskim studentem, Oliverem. Elio mieszka z rodziną na Północy Włoch, a jego ojciec (profesor kultury grecko-rzymskiej) co roku zaprasza jednego ze swych podopiecznych do wspólnej pracy. Tym razem padło na Olivera. Akcja filmu rozgrywa się na początku lat 80. XX wieku. Nie jest to zatem świat smartfonów, raczej idylla, gdzie główny bohater z łatwością przechodzi z pianina na gitarę, a rodzina podczas kolacji swobodnie zmienia języki od włoskiego przez francuski po angielski. To nie historia o dorastaniu, niewinności i stracie, raczej o wrażliwości i paradoksie – dwójka oczytanych ludzi nie jest w stanie wyjawić sobie nawzajem uczuć, które żywią. Robi to za nich reżyser – wymownością scen czy atmosferą letniego poranka.

„Moonlight” (2016) w reżyserii Barry’ego Jenkinsa to amerykański dramat, który podczas 89. ceremonii rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej zdobył Oscara dla najlepszego filmu. Jenkins opowiada historię czarnoskórego chłopca z klasy niższej, który zmaga się z bagażem rozbitej rodziny, „podwórkową hierarchią”, narkotykami. Obserwujemy trzy etapy w życiu bohatera, m.in. dojrzewanie jako okres odnajdywania swojego „ja”, własnej tożsamości. Świetny Mahershala Ali, który wystąpił potem w głównej roli w filmie „Green Book”, wciela się tutaj w nieoczywistą i pełną sprzeczności postać dilera. Z jednej strony sprzedaje towar matce chłopca, a z drugiej bierze go pod swoje skrzydła, jest dla niego mentorem, uczy go pływać i wyjaśnia, czym jest homoseksualizm (bez jakichkolwiek niepotrzebnych uprzedzeń). Film otwiera nam dostęp do przemyśleń i uczuć bohatera. Po jego obejrzeniu czujemy się specyficznie mądrzejsi i lżejsi fizycznie. Jest to dzieło opowiadające o maskulinizmie, bliznach na duszy, seksualności, z akompaniamentem rasowo-klasowym. Film wyróżnia się wszechstronnością tematyczną i tym, że potrafi smutek i gniew przekuć w zwykłe szczęście i radość.

Jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci zaangażowanych w ruch równouprawnienia członków społeczności LGBT był Harvey Milk – pierwszy zdeklarowany gej zasiadający w radzie miasta San Francisco (choć udało mu się to dopiero za czwartym razem). Wyznawał jedną zasadę: „czyny, nie słowa”. I rzeczywiście, wspierał środowiska homoseksualnych nauczycieli, urządzał zbiórki na rzecz przedsiębiorstw prowadzonych przez gejów i lesbijki, walczył o zmiany legislacyjne (które mogłyby wreszcie położyć kres dyskryminacji), poprosił Gilberta Bakera o stworzenie symbolu ruchu LGBT (tęczowa flaga). Dlatego data 27 listopada 1978 roku zapisała się nie tylko w historii ruchu LGBT, ale całej Ameryki – tego dnia zastrzelono Harveya Milka oraz burmistrza San Francisco, George’a Moscone. Film „Obywatel Milk” (2008) w reżyserii Gusa Van Santa opowiada o przyczynach i kulisach zamachu dokonanego przez konserwatywnego „kolegę” z rady miejskiej, Dana White’a. Milk walczył o prawa gejów i lesbijek uciśnionych przez prawicowy system. Pisarz John Cloud stwierdził, że „po Milku wielu ludzi, zarówno hetero- jak i homoseksualnych, musiało przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, w której jawny gej nie musiał dłużej ukrywać swojej orientacji seksualnej i mógł osiągnąć sukces”.

Pride Month jest ważnym wydarzeniem, ponieważ upamiętnia zmiany w postrzeganiu ruchu LGBT, o które walczyło wielu ludzi. Pomimo różnych nieprzyjemności i kontrowersyjnych zachowań osób nietolerancyjnych, wierzę, że przeszliśmy naprawdę długą drogę jako społeczeństwo. Obchodząc Miesiąc Dumy dalej szerzymy świadomość na temat osób nieheteronormatywnych oraz uczymy tolerancji. Jak możemy świętować? Propagujmy tęczową flagę, ubierajmy się na kolorowo, wspierajmy przedsiębiorstwa kierowane przez osobę o odmiennej orientacji seksualnej, oglądajmy filmy o tej tematyce, bierzmy udział w Marszach Równości, pokażmy, że jesteśmy z nimi i że ich wspieramy.

Natalia Sobkowiak

Fot. Materiały reklamowe

piątek, 5 czerwca 2020

Naszą rasą powinno być człowieczeństwo


Nikomu nie mogła umknąć informacja na temat niesprawiedliwej śmierci George’a Floyda w amerykańskim mieście Minneapolis, w stanie Minnesota. Dokonane przez białych policjantów morderstwo przelało szalę goryczy i doprowadziło do zamieszek i protestów na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Temat rasizmu jest nieodłącznie związany z historią USA, a amerykańska kinematografia uwielbia się z nim zderzać.

Jednym z najgłośniejszych filmów dotykających problemów rasizmu i ksenofobii jest „Kamerdyner” (2013) w reżyserii Lee Danielsa. Dwugodzinna opowieść jest łatwo przyswajalną lekcją 70 lat historii, tym bardziej, że została oparta na faktach i na rzeczywiście istniejącej postaci, Eugene’ie Allenie (w filmie nosi imię Cecil Gaines). Głównym filarem tej opowieści jest kariera bohatera jako kamerdynera, którego ostatnim miejscem pracy był Biały Dom. Służył w nim przez 8 kadencji różnych prezydentów, aż do elekcji Baracka Obamy – ostatecznego i symbolicznego triumfu wartości, o które zacięcie walczyła czarnoskóra mniejszość. Film Danielsa wiernie podąża za zmieniającymi się nurtami amerykańskiej polityki i poglądów względem rasy: od zabójstw Johna F. Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga, przez działalność ruchów Czarnych Panter i Jeźdźców Wolności, po wojnę w Wietnamie i aferę Watergate. Cecil doświadcza konsekwencji tych wydarzeń na własnej skórze, zarówno jako osoba pracująca w Białym Domu, jak i głowa rodziny i amerykański obywatel. Film pięknie pokazuje, jak poszczególne pokolenia odmiennie widzą tzw. American Dream.

Innym głośnym filmem poruszającym temat wykluczenia ze względu na kolor skóry jest zdobywca Oscara – „Green Book” (2018) w reżyserii Petera Farelly’ego. Akcja obrazu rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych lat 60. – w czasach, gdy dyskryminacja i segregacja rasowa były na porządku dziennym. Jest to opowieść o wybitnym, czarnoskórym pianiście oraz nadekspresyjnym „amerykańskim Włochu”, który miał wozić i ochraniać muzyka podczas wielotygodniowego tournée po rasistowskim Południu USA. Na drogę otrzymują tytułową „zieloną książkę”, która jest po prostu spisem miejsc, gdzie Afroamerykanie mogą spać i się stołować. Podróż, jak w każdym filmie drogi, daje bohaterom szansę na lepsze poznanie i zmianę własnej perspektywy. Jest to opowieść nie tylko o rasizmie, tolerancji i wewnętrznej przemianie, ale również o odkrywaniu swojej tożsamości, odwadze i godności. Ponieważ „potrzeba odwagi, by zmieniać ludzkie serca”.

Włączony do programu festiwalu Millennium Docs Against Gravity w 2017 roku dokument „Nie jestem Twoim Murzynem” (2016) w reżyserii Raoula Pecka jest historią rasizmu w USA opowiedzianą poprzez morderstwa trzech najważniejszych aktywistów czarnoskórej mniejszości: Martina Luthera Kinga, Malcolma X i Medgara Eversa. Narracja prowadzona jest z perspektywy Jamesa Baldwina, a bazą dla filmu poruszającego kwestie rasizmu i istoty człowieczeństwa stało się nieukończone przez Baldwina świadectwo na temat tych trzech morderstw. Ten ponadczasowy film nie tylko obrazuje rzeczywistość ciężkich lat 60., ale również ukazuje przejawy skrajnego rasizmu i amerykańskiej („białej”) megalomanii w roku 2015. Dzisiaj można by do niego dodać absurdalny incydent z 25 maja 2020 roku, gdy 4 policjantów zabiło w miejscu publicznym George’a Floyda za rzekome użycie sfałszowanego banknotu 20-dolarowego.

W 1963 roku Martin Luther King wygłosił przemówienie, które przeszło do historii. Nakreślił w nim m.in. historię czarnych obywateli i różnice wynikające z istniejących uprzedzeń i segregacji rasowej. Przez całą swoją działalność w trudnych latach 60., wykazywał się optymizmem, wierzył, że da się tę niesprawiedliwą rzeczywistość zmienić, bo miał sen, że pewnego dnia czwórka jego dzieci nie będzie osądzana za kolor skóry, a za ich czyny i charakter. I jak to powiedział jego syn, Martin Luther King III na pogrzebie George’a Floyda – „mój tato byłby bardzo rozczarowany”.

Natalia Sobkowiak