Truman Capote, fot. Irving Penn
To film, który kochają wszyscy i czas tego nie zmienia. Dwa razy pokazywaliśmy „Śniadanie u Tiffany’ego” w DCF w cyklu „Książka na ekranie” i dwa razy bilety rozchodziły się w parę chwil. Wytwórnia Paramount zmieniła opowiadanie o Holly Golightly i jej przyjacielu, pisarzu Fredzie, w hit wszech czasów, kreacja Audrey Hepburn stworzyła nowy typ bohaterki, w której zakochała się Ameryka, a potem świat. W całym tym zamieszaniu była tylko jedna niezadowolona osoba, autor literackiego pierwowzoru, Truman Capote. Poświęćmy parę chwil tej fascynującej osobowości.
Był nie tylko jednym z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku, ale również „arcycelebrytą”, największym celebrytą wśród pisarzy i na odwrót. Sztukę uczynił nie tylko z pisania, ale też z życia towarzyskiego i medialnego. W obu tych dziedzinach był mistrzem.
Dorobek literacki Trumana Capote’a nie jest olbrzymi. Jego żywiołem było opowiadanie. Początki twórczości łączą się z ekspansywnym rozwojem i wysokim poziomem rubryk literackich w amerykańskich magazynach dla kobiet. Był to czas, kiedy ambicje artystyczne ich redaktorów poszybowały w górę, a czytelnicy czekali z miesiąca na miesiąc by przeczytać w nich kolejne teksty Virginii Woolf, Tennessee Williamsa czy Colette. Capote debiutował i rozgłos zdobył publikując opowiadania, a potem powieści we fragmentach w „Harper’s Bazaar”, „Mademoiselle” czy „Esquire”. Dzięki tym czasopismom, chwilę przed swoim książkowym debiutem, był tak sławny, że „Inne głosy, inne ściany” wyprzedały swój cały pierwszy nakład zanim się ukazały, subskrypcja została wykupiona przez fanów. To ewenement.
Jak wielu artystów Truman zaliczył „misplaced childhood”. Był owocem wpadki małomiasteczkowej piękności Lillie Mae (tu od razu zwracam uwagę na zbieżność z prawdziwym imieniem bohaterki „Śniadania u Tiffany’ego” Lulą Mae Barnes) i lokalnego krętacza Archa. Urodził się pod nazwiskiem Truman Streckfus Persons. Lillie Mae szybko się zorientowała, że związek z Archem to źle ulokowany potencjał, ale była już w ciąży. Zdradzała potem męża na potęgę, aż w końcu zauroczyła sobą zamożnego (jak na jej skalę) księgowego z branży tekstylnej Joe’go Capote’a. Doszło do rozwodu, i wyprowadzki do Nowego Jorku. Usynowiony przez Joe’go Truman był już wtedy nastolatkiem. Najbardziej dojmującym wspomnieniem z dzieciństwa pozostał jednak obraz małego chłopca, zamykanego w hotelowym pokoju, wieczorem, przez pięknie wystrojoną matkę, która wychodziła na randkę z kolejnym kandydatem na męża. Uprzedzona przez Lillie obsługa hotelowa nie reagowała, kiedy Truman walił w drzwi i krzyczał tak długo, aż wycieńczony zasypiał na podłodze. To był leitmotiv jego dzieciństwa, dopełnionego dorastaniem u ciotek na konserwatywnym południu i stereotypową, pełną upokorzeń męką młodzieńca, ucznia szkoły średniej z internatem.
Jakby na przekór tym traumom wyrósł na duszę towarzystwa, na najzabawniejszego i najbardziej ujmującego człowieka, który miał rzadką zdolność zjednywania sobie wszystkich. Życie towarzyskie było żywiołem Trumana, uwielbiał „bywać” w modnych miejscach, bawić swoich znajomych, plotkować. Kochał żyć i pisać będąc w podróży, a wszędzie, gdzie się pojawił, naturalnie nawiązywał kontakt i oczarowywał tych, którzy byli dla niego wyzwaniem lub inspiracją. Kiedy był w Japonii, spędzał czas z Yukio Mishimą, w Dani z Karen Blixen, w Paryżu z Albertem Camusem, utrzymywał nawet, że go uwiódł, ale była to raczej przechwałka, podobno Camus był strasznym kobieciarzem. Goszczą Capote’a koronowane głowy, magnaci, milionerzy, gwiazdy, prezydenci i wszyscy uważają, że jest uroczy, cudowny i nie mogą bez niego się obejść.
Pożądał mężczyzn, ale przyjaźnił się z kobietami i to je kochał – szczególnie te, które zachwycały go urodą, klasą i rozmachem życia. Arystokratki, żony milionerów i polityków, które rywalizowały o tytuł ikony stylu w tych samych czasopismach, w których on zaczynał karierę. Mieszkał w ich rezydencjach, pływał jachtami i latał odrzutowcami, ale potrafił też być najlepszym przyjacielem.
Przez ostatnie lata życia był samotny i opuszczony. Najbliżsi przyjaciele i przyjaciółki z kręgu amerykańskiej elity, z którymi był tak blisko, obrazili się na niego za zjadliwy obraz swojego środowiska i bezlitosne portrety w powieści „Spełnione modlitwy”. Była to zdecydowanie powieść z kluczem i to nie bardzo skomplikowanym. Opisane z wielkim talentem, ale i plotkarską zjadliwością i okrucieństwem, postaci, takie jak małżeństwo Paley’ów, w tym jego największa przyjaciółka Barbara Paley, Gloria Guinness, Lee Radziwill, Jackie Kennedy nigdy nie wybaczyły mu obnażenia ich słabości i tajemnic. A że przy okazji była to wybitna literatura – tym gorzej. Po wielkim sukcesie, ale i udręce związanej z powstaniem genialnego reportażu „Z zimną krwią”, Truman chciał napisać dzieło życia, współczesne, amerykańskie „W poszukiwaniu straconego czasu”. Ostracyzm, jaki spotkał go po opublikowaniu pierwszych fragmentów książki w prasie, był zaskoczeniem i zablokował jego talent na zawsze. Zmarł, a właściwie popełnił samobójstwo na raty, w samotności, pogrążony w paranoi i depresji, udręczony awanturami z kolejnymi kochankami spod ciemnej gwiazdy, od zatrucia lekami, wyniszczenia wątroby alkoholem i pochodnych tego samozniszczenia.
Ale czas, kiedy pisał „Śniadanie u Tiffany’ego”, był w jego życiu szczęśliwy. Opowiadanie (mała powieść) powstało, gdy był już wielką gwiazdą. To jedna z tych książek, które „piszą się same”. Truman, który przerabiał w swojej literaturze wątki z własnego życiorysu, sportretował w niej środowisko, z którym bawił się i plotkował, ale w sposób jasny i może nie radosny, ale zdecydowanie pogodny. Odwrotnie niż przy „Spełnionych modlitwach”, kiedy wszyscy poczuli się urażeni podobieństwem do literackich postaci, po publikacji „Śniadania” odbywała się, jak mówił Truman, „licytacja Holly”. Wszystkie koleżanki Trumana uważały, że są prototypem panny Golightly. Jak pisze biograf Capote’a Gerald Clarke, pozowały mu do tego literackiego portretu najbliższe przyjaciółki: Gloria Vanderbilt, Oona Chaplin, Doris Lilly, Phoebe Pierce. Z całą pewnością była to też wariacja na temat matki – Niny Capote, czyli Lillie Mae. Jednak najbardziej Holly jest autoportretem samego Trumana, z jego życiową filozofią, lękami, napadami paniki i rozpaczy wypieranymi pogodą ducha i radością życia. Truman, który cierpiał z powodu niedocenienia ze strony świata literackiego, tym razem oddychał z ulgą. Po publikacji „Śniadania” chwalili go wszyscy, również rywale jak Gore Vidal czy Norman Mailer.
„Śniadanie u Tiffany’ego”
Capote sprzedał prawa do adaptacji firmie Paramount za, jak notuje biograf, 65 tysięcy dolarów. Obstawał, by rolę Holly zagrała Marilyn Monroe. Pisał w jednym z listów, że Marilyn byłaby absolutnie zachwycająca w tej roli, tak bardzo chciała ją zagrać, że przygotowała dwie sceny i przedstawiła je Trumanowi. Była fantastycznie dobra, ale wytwórnia Paramount uparła się i obsadziła Audrey. „Audrey to moja stara przyjaciółka, bardzo ją lubię, ale po prostu nie nadaje się do tej roli”.
Truman Capote i Marilyn Monroe
Audrey stworzyła postać Holly z właściwym sobie wdziękiem. Publiczność pokochała ten nowy typ bohaterki – młodej kobiety żyjącej lekko, traktującej tak mężczyzn i seks, i pozostającej fajną dziewczyną, z którą można się było utożsamić, również w Ameryce początku lat 60-tych. To był ktoś, kogo chciało się znać. Hepburn otrzymała za tę kreację nominacje do Złotego Globu i Oscara, a za wykonanie w filmie piosenki „Moon River” Oscara (był rok 1962). A jej postać, styl, ubrania, fryzury, kapelusze, chustki na głowę, sukienki, rękawiczki, buty, biżuteria i kawa w papierowym kubku są do dziś absolutnie ikoniczne.
Audrey Hepburn w "Śniadaniu u Tiffany’ego"
Legenda Trumana Capote’a składa się z wielu anegdot. Z opowieści o ekskluzywnym biało-czarnym balu, który urządził i który stał się największym wydarzeniem towarzyskim jego czasów. Z wszystkich skomplikowanych perypetii wokół „Z zimną krwią” – najwybitniejszego i najmocniejszego dzieła w jego dorobku, którego kanwą było morderstwo rodziny Clutterów w Kansas. Ten genialny i wstrząsający reportaż przyniósł mu jeszcze większą, światową, sławę, ale być może kosztował życie, bo po jego napisaniu świat Trumana zaczął się rozsypywać. Chciałabym w „Książce na ekranie” w DCF pokazać ekranizację tego literackiego arcydzieła (wybrałabym tę z 1967 w reżyserii Richarda Brooksa) i mieć pretekst do szerszego opowiedzenia tej strasznej historii lub po prostu pokazać film „Capote”, z genialną rolą Philipa Seymoura Hoffmana (za którą dostał Oscara w 2006), który o tym opowiada. Ale dziś wspomnijmy jaśniejszą opowieść, piękną Audrey, wkurzonego Pana Yunioshiego, szaloną prywatkę w domu Holly i kota bez imienia.
Katarzyna Majewska
"Śniadanie u Tiffany’ego" w sieci:
- książka - e-booki szeroko dostępne
- film można zobaczyć na HBO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz