poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Subiektywny przegląd filmowych propozycji w ramach Millennium Docs Against Gravity


Już 4 września rozpoczyna się jeden z najbardziej wyczekiwanych festiwali filmowych. W tym roku hasłem przewodnim Millennium Docs Against Gravity jest „z czułości do świata”. Prezentowane produkcje będą poruszały problemy współczesnego świata za pomocą różnorodnej tematyki, takiej jak polityka, sport czy sztuka. Organizatorzy przygotowali aż 76 pozycji repertuarowych, które można oglądać przez ponad tydzień podczas 17. odsłony festiwalu. Przy takiej liczbie interesujących projekcji wyselekcjonowanie kilku, które koniecznie trzeba zobaczyć, jest nie lada wyzwaniem. Niemniej jednak spróbujmy – poniżej siedem subiektywnie wybranych filmów, których nie można pominąć na Millennium Docs Against Gravity.

Tony Halik, reż. Marcin Borchardt

Tony Halik był niezwykle interesującą personą. Podróżnik, dziennikarz, filmowiec, który zrealizował około czterystu produkcji dokumentalnych. Jego programy były w komunistycznej Polsce formą ucieczki od szarej rzeczywistości oraz dawały możliwość poznawania najdalszych zakątków świata. Popularność, którą osiągnął Halik, pozwoliła mu balansować na granicy prawdy i fałszu w zakresie swoich osiągnięć. Dokument Borchardta stanowi tym samym nie tylko niesamowitą podróż po kontynentach, ale również próbę zagłębienia się w życiorys polskiego Indiany Jonesa. Przygoda z Halikiem niewątpliwie zachęca do rzucenia wszystkiego i zanurzenia się w podróżniczej pasji.

Kapitał w XXI wieku, reż. Justin Pemberton

Ekonomia nie brzmi jak dobry temat na film, zwłaszcza dokumentalny. Złożone pojęcia i skomplikowane mechanizmy sprawiają, że mało kto zagłębia się w tę tematykę. Tymczasem Kapitał Thomasa Piketty’ego stał się jedną z najważniejszych książek XXI wieku. Reżyser, dla przyciągnięcia uwagi widza, stworzył mozaikę różnych wypowiedzi przeplatanych urywkami seriali, filmów czy teledysków. Dzięki tej formule Pemberton w ciekawy sposób przekazuje wiedzę, którą w rzeczywistości każdy z nas powinien przyswoić.

Ważniejsza od królów, reż. Lauren Greenfield

Stare powiedzenie mówi, że mężczyzna jest głową, ale kobieta szyją. Historia zna wiele przykładów, będących dowodem na to, że za działaniami polityków w rzeczywistości często stoją ich żony. Jednym z nich jest opowieść o Imeldzie Marcos, która była Pierwszą Damą Filipin. Dokument Greenfield stanowi pigułkę wiedzy na temat przeszłości i teraźniejszości wyspiarskiego państwa. Zarejestrowany wywiad z Marcos zostaje zestawiony z archiwalnymi filmami. Z tego kolażu wyłania się obraz kobiety bezwzględnie wierzącej w swoje racje. Niepokojąca wizja pobudek oraz emocji, którymi ludzie kierują się u władzy, każe się zastanowić, czy współczesna historia Filipin nie zatacza koła.

Miasto smogu, reż. Meng Han

Problem smogu to bolączka ogólnoświatowa. W polskich miastach – zwłaszcza zimą – często mamy do czynienia z alertami ostrzegającymi o przekroczeniu dopuszczalnego stężenia rakotwórczych substancji w powietrzu. Jednak to o Chinach myślimy jako o jednym z najbardziej zanieczyszczonych państw. Meng Han w swoim dokumencie portretuje urzędników, którzy odpowiedzialni są za walkę ze śmiertelnymi substancjami. Okazuje się, że pogoń za tanim produktem i szybką dostawą nie idzie w parze z ekologią. Nie tak łatwo jest negatywnie oceniać zachowania mieszkańców, którzy – próbując zaspokoić swoje podstawowe potrzeby, takie jak ciepła woda – przyczyniają się do wzrostu zanieczyszczeń powietrza.

Antoha MC. 2 X 2 = 5, reż. Maxim Tomash

Sekcja Muza i wena podczas tegorocznego festiwalu wydaje się jedną z najciekawszych. Muzyka zawsze stanowiła formę wyzwolenia dla artysty, który dzięki dźwiękom i słowom może być sobą. A wyrażanie swoich poglądów, zwłaszcza w kraju takim jak Rosja, może wiązać się z negatywnymi konsekwencjami. Wywiady czy słowne rozważania zostały zastąpione przez twórcę dokumentu melodiami oraz tekstami utworów. Muzyczna podróż rosyjskiego hipstera urzeka odbiorcę swoją prostotą. Niewypowiedzianą zagadką wciąż pozostaje to, jak ten wiecznie uśmiechnięty facet bez trudu zainspirował tysiące ludzi. Odpowiedzi należy szukać w uchwyconych kadrach.

Blizny, reż. Agnieszka Zwiefka

Tematyka konfliktu na Sri Lance oraz terrorystycznej organizacji Tamilskich Tygrysów nie jest szczególnie znana w Polsce. Projekcja Blizn pozwoli w tym zakresie poszerzyć horyzonty, choć nie będzie to seans lekki. Opowieść Vetrichelvi, która miała zaledwie 17 lat, gdy wstąpiła do Tamilskich Tygrysów, jest uniwersalną historią o tym, jak wojna wpływa na życie człowieka. Bohaterka podejmuje działania mające wspierać niepełnosprawne kobiety. Okazuje się jednak, że proces zabliźniania się ran jest trudniejszy niż mogłoby się wydawać. Nie sposób zapomnieć o przeszłości, a Vetrichelvi będzie musiała zmierzyć się z prawdą o samej sobie.

Złapani w sieci, reż. Vit Klusak, Barbora Chalupova

Czescy twórcy zdecydowali się na kontrowersyjny eksperyment społeczny, który przekształcił się następnie w film dokumentalny. Funkcjonowanie pedofilii w internecie nie jest czymś zaskakującym. Natomiast skala tych zachowań przeszła najśmielsze założenia dokumentalistów. Projekcja skupia się nie tylko na samym zepsuciu, ale również na próbie ustalenia jego źródła. Nie zabraknie scen rodem z filmu sensacyjnego, bowiem aktorki zdecydowały się na spotkania z niektórymi mężczyznami w rzeczywistości. Projekcja dokumentu stanowi punkt wyjścia do dyskusji nad kwestią bezpieczeństwa dzieci w internecie, jak również poczuciem anonimowości sprawców.

Maja Jankowska

niedziela, 16 sierpnia 2020

Metafizyczne tęsknoty, czyli twórczość Lecha Majewskiego

 

Lech Majewski to człowiek wielu profesji – poeta, prozaik, malarz, reżyser, ale nie tylko filmowy, bowiem w swoim dorobku posiada również spektakle teatralne oraz opery. Istotna dla niego jest nie tylko treść, ale również sposób jej pokazywania. Twórczość Majewskiego ma uniwersalny, zwykle metafizyczny charakter. Może wynikać to z faktu, że część swoich utworów zrealizował na Zachodzie. Reżyser wyraźnie odwołuje się do innych sztuk, takich jak malarstwo Ucella, Boscha czy de Chirico lub śląskich prymitywistów. Jednocześnie wierność mistrzom nie oznacza zamykania się w schematach. Jeden film Lecha Majewskiego jest szczególnym przykładem na to, że twórca cały czas szuka formy, aby jak najdokładniej oddać swoją myśl.

Młyn i krzyż to próba ekranizacji obrazu Pietera Bruegela Starszego Procesja na Kalwarię. Warto dodać, że produkcja powstała w 2011 roku, a więc sześć lat przed zdobywającym serca publiczności na całym świecie, złożonym z ręcznych malowideł obrazem Twój Vincent (2017, reż. D. Kobiela, H. Welchman). Majewski zdecydował się przełożyć na język filmu nieożywioną materię. Wymagało to urozmaicenia obrazu o symbole oraz muzykę i słowa. Końcowy efekt jest niezwykle interesujący. 

Pierwsze ujęcie skupia się na panoramicznym przedstawieniu miejsca wydarzeń. Soczewka kamery zatrzymuje się na kolejnych postaciach, które – jeszcze chwilę temu zastygłe – powoli nabierają życia. Widz znajduje się wewnątrz obrazu, a jego przewodnikiem zostanie sam Bruegel. Malarski charakter Młyna i krzyża uwidoczniony został również poprzez filmowe środki wyrazu. Statyczne kadry, panoramiczny ruch kamery, umiejętne wykorzystanie głębi obrazu czy jego ziarnistość nie pozwalają widzowi zapomnieć, iż całość stanowi adaptację malowidła. Spośród postaci znajdujących się na płótnie, Majewski wybiera dwanaście. Reprezentują one różne warstwy społeczne i opowiadają historię swojego jednego dnia. 

Dzieło Bruegla znane jest również pod tytułem Droga krzyżowa, co niejako zdradza główny wątek filmu. Temat pasji powiązany zostanie przez twórcę z cierpieniem Flamandczyków okupowanych przez Hiszpanów. Początkowo fabuła może wydawać się niezrozumiała. Jednak z każdą następną sceną Majewski odsłania przed odbiorcą to, co nieuniknione. Napięcie wynika nie z samych wydarzeń, a raczej ich nieuchronności. Zło nadchodzi niespodziewanie, zaskakując bohaterów przy codziennych czynnościach. Nieuzasadniona brutalność zaburza porządek i wpływa na losy bohaterów. Co ciekawe Bruegel, a za nim reżyser, zdają się mówić, że ukrzyżowanie Chrystusa stanowi w rzeczywistości jedynie jeden z epizodów prozy dnia. Nie jest ważniejsze niż zabawy dzieci o świcie, czy praca młyna. 

Jednocześnie w centrum swojego filmu reżyser umieszcza postać młynarza, który wprawia świat w ruch. Z początku niełatwo jest odczytać ideę młyna, jednak z czasem twórca podsuwa odbiorcy wskazówki interpretacyjne. Ramiona wiatraka układają się w kształt krzyża, a sam młyn zdaje się być bezpieczną przystanią, miejscem świętym. Idąc tym tropem, młynarz jest odpowiednikiem Boga. Paradoksalnie jednak okazuje się, że ostateczną moc sprawczą ma artysta. Kiedy Bruegel podniesie rękę i gestem nakaże młynarzowi zatrzymać pracę młyna, ten to zrobi. Cały świat ulegnie zamrożeniu, co pokazuje, że de facto to malarz kontroluje mechanizm napędzający świat. 

Utwory Lecha Majewskiego stanowią pejzaże wewnętrzne. Dzieje się tak za sprawą ich autotematyczności. Bohater będący artystą ma nadrzędną pozycję względem pozostałych postaci. Niejako jest on przedłużeniem ręki reżysera - ma moc dokonywania aktów stworzenia oraz niszczenia na ekranie. Znamienny jest również fakt, że to Bruegel - będący malarzem - prawie jako jedyny ma prawo głosu. Widz usłyszy również dobiegające zza kadru monologi Matki Bożej. Młyn i krzyż praktycznie został pozbawiony ścieżki dialogowej, co upodabnia go do pierwotnej formy obrazu. 

Twórczość Majewskiego jest niedostrzegana w Polsce. Jeśli już zostanie zauważona, zwykle pozostaje niedoceniona. Posługiwanie się przez reżysera ciężką, pełną symboliki formą przekazu nierzadko zniechęca odbiorcę. Jednocześnie jego styl przywodzi na myśl innych uznanych twórców, takich jak Krzysztof Zanussi czy Jerzy Skolimowski. Wplatanie do filmowej rzeczywistości elementów poezji, filozoficznych refleksji czy w końcu metafizyki czyni utwory Majewskiego ciekawą lekturą dla duszy. Artysta nie zapomina jednak o kategorii piękna. Jego produkcje charakteryzują się interesującą paletą barw, która w pełni oddaje atmosferę wydarzeń. Plastyczność kadrów buduje iluzję rzeczywistości, a gra światłem i cieniem w punkt nakreśla charaktery bohaterów. Twórca dba o każdy element swojego dzieła. 

Niebawem swoją premierę będzie miał kolejny film Lecha Majewskiego. Dolina Bogów wpisuje się w tematykę dotychczas prezentowaną przez twórcę. Z pewnością będzie to seans niełatwy w odbiorze, pełen symboliki oraz niedopowiedzeń. Pomimo chłodnego przyjęcia na Warszawskim Festiwalu Filmowym myślę, że warto zanurzyć się w nietypowy świat Majewskiego i przekonać się samemu, do czego prowadzą jego rozważania. 

Maja Jankowska

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Senny świat „Incepcji” Christophera Nolana

Twórczość Christophera Nolana już od ponad dwudziestu lat podbija serca publiczności na całym świecie, niezależnie od gatunku czy tematyki. Jego produkcje nawet po upływie tygodni od premiery cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Wskaźnik pozytywnego odbioru filmów amerykańskiego twórcy, zarówno wśród krytyków, jak i widzów utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie. Choć wśród otrzymanych statuetek filmowych brakuje mu nagrody Oscara, Nolan uważany jest za jednego z najważniejszych twórców współczesnego kina.

Większość obrazów Amerykanina zaklasyfikować można jako puzzle movies lub mind-game films. Skomplikowana narracja pozostawia u widza wrażenie niepewności. Pojawiają się pytania: Co się stało? Kim w rzeczywistości był bohater? Jakie jest zakończenie historii? Zagmatwana fabuła oraz wiele alternatywnych rozwiązań prezentowanych wydarzeń sprawiają, że widz musi bacznie śledzić losy bohaterów.Memento” (2000), „Bezsenność” (2002), „Prestiż” (2006), „Incepcja” (2010), „Interstellar” (2014), a nawet „Dunkierka” (2017) – większość pozycji w kinematografii Nolana to produkcje, które wymagają od odbiorcy uważnego zanurzenia się w filmowy świat.

W tym roku mija dziesięć lat od wyreżyserowania jednej z najlepszych postmodernistycznych łamigłówek filmowych – „Incepcji”. Co ciekawe, słowo „incepcja” teoretycznie nie występuje w języku polskim. Jednak wraz z premierą filmu Nolana wyraz ten nabrał wielu znaczeń. Niektórzy definiują „incepcję” jako „początek”, inni jako „działanie mające na celu zaszczepienie jakiejś koncepcji, idei”. Potocznie natomiast tego słowa używa się do określenia zawierania się „czegoś w czymś”, tak jak bohaterowie „Incepcji” zanurzali się w kolejne światy.

Odbiór dzieła amerykańskiego reżysera podczas pierwszego seansu dostarcza wiele satysfakcji, zwłaszcza wizualnej z uwagi na efekty specjalne. Jednakże to kolejne projekcje pozwalają w pełni zrozumieć fabułę filmu. Przy ponownym odtworzeniu zwraca się uwagę choćby na stosowanie różnej palety kolorystycznej w zależności od świata, w którym znajdują się bohaterowie. Na pierwszym poziomie dominują chłodne odcienie wpadające w niebieski. Kolejny poziom charakteryzuje się żółtymi barwami (paleta ciepłych kolorów). Trzeci został zbudowany w białych odcieniach niemal monochromatycznych. Ostatni poziom wypełniony został zrównoważonymi barwami, nadającymi całości surowego charakteru. Twórca podsuwa odbiorcy klucze interpretacyjne, mające pomóc mu w percepcji obrazu. Inną wskazówką są talizmany protagonistów, które pomagają im ustalić, co jest prawdą, a co snem.

Warstwa fabularna stanowi zatem logiczną układankę, podczas której reżyser zwodzi odbiorcę i jednocześnie pomaga mu w interpretacji. Bez wątpienia wykorzystanie motywu snu pozwoliło Nolanowi zbudować cały labirynt możliwych rozwiązań. Co ciekawe, wykorzystanie gatunku science fiction z elementami heist film (forma podgatunku kina kryminalnego skupiająca się na grupie bohaterów, których celem jest kradzież) koniec końców doprowadza widza do kluczowego pytania: Czy protagonista, wracając do swojej rodziny, zanurza się w kolejny sen, czy jednak jest to rzeczywistość? Wątpliwości pogłębia również umiejętne kierowanie montażem. Sąsiadujące sceny często łączą się w nieoczywisty sposób. Jeśli ostatnim obrazem w kadrze będzie biegnący człowiek, następna scena rozpocznie się od ujęcia ruchu. Jednocześnie sekwencje umiejscowione na różnych poziomach nie są w żaden sposób ze sobą powiązane. Brak punktów pośrednich stanowi kolejny ukłon w stronę widza, ułatwiający mu zrozumienie fabuły (ale czy na pewno?). Christopher Nolan w swoim dziele umieścił wiele symboli. Niektóre z nich są proste do odczytania, jak choćby imię jednej z bohaterek – Ariadna. W zakresie innych (przykładowo bączka) fani filmu toczą niekończące się rozmowy, prezentując najrozmaitsze pomysły na ich interpretację.

Niebywałym atutem „Incepcji” jest oczywiście obsada aktorska. Leonardo DiCaprio, któremu nie można odmówić warsztatu aktorskiego, utrzymuje uwagę widza przez cały seans. Joseph Gordon-Levitt osobiście wykonał większość niezwykle trudnych kaskaderskich scen. Towarzyszący im na ekranie Tom Hardy czy Cillian Murphy swoją charyzmą w punkt uzupełniają sylwetki pozostałych bohaterów. Całość zwieńczona została muzyką skomponowaną przez Hansa Zimmera. Melodie te zaczęły funkcjonować samodzielnie jako ścieżka dźwiękowa i cieszą się niemalejącą popularnością.

Kiedy wraca się do „Incepcji” po dziesięciu latach, jedno jest pewne – każdy następny seans pozwala wychwycić z filmu kolejny szczegół istotny dla misternej fabuły. Kunszt oraz umiejętności reżyserskie Nolana są niezaprzeczalne, jeśli przeanalizuje się techniczną budowę dzieła i jej współgranie z historią. Amerykański twórca umiejętnie łączy kino rozrywkowe z elementami autorskiego stylu, osadzonego w mind-game films. I nawet jeśli znajdą się tacy, którzy uznają „Incepcję” za intelektualny bełkot, to Nolanowi nie można odmówić, że zmusza do zadawania pytań. Pytań nad możliwościami narracyjnymi kina, ułomnością percepcji oraz filmową magią.

Maja Jankowska

wtorek, 4 sierpnia 2020

Dlaczego Chaplin wciąż śmieszy i wzrusza?

Charlie Chaplin był niewątpliwie jedną z najważniejszych osobistości w historii kina. Brytyjski twórca nie tylko przyczynił się do rozwoju gatunku, jakim jest filmowa burleska, oraz wzrostu popularności kina niemego, ale także pozwolił widzowi na ucieczkę od szarej codzienności. Sam Chaplin zrealizował niemal książkowo scenariusz american dream, rozpoczynając swoją karierę filmową od zera, a kończąc na statusie ogólnoświatowej gwiazdy. Pomimo popularności, która spoczywała na jego barkach, artysta nie zapomniał o ludziach, których taki szczęśliwy los ominął, co znajduje odzwierciedlenie w tematyce jego filmów. Między innymi z tego właśnie powodu, pomimo upływu prawie stu lat od produkcji niektórych jego dzieł, widzowie z całego świata sięgają po te obrazy, aby zanurzyć się w niezwykłym świecie pantomimy.

Kiedy myślimy o Chaplinie, przed oczami mamy postać z wąsikiem, melonikiem na głowie, z przydużymi spodniami i zbyt małym żakietem. Nieodłącznym elementem tego wyobrażenia jest również czarna laska, która często wprawiana jest przez naszego trampa w ruch. Charakteryzacja ta została tak silnie zakorzeniona w kulturze filmowej, iż większość widzów nie jest w stanie wyobrazić sobie komika bez tego kostiumu. Co więcej, niektórzy odbiorcy kultury nawet nie widzieli żadnego filmu Charliego Chaplina, a są w stanie rozpoznać jego sylwetkę, co świadczy o niebywałej pozycji artysty w popkulturze.

Zdecydowana większość filmów Chaplina to przykłady burleski filmowej, czyli tworu na poły komicznego, na poły satyrycznego, który podejmuje tematy ważne, choć zwykle w prostej formie. Mamy zatem dużo slapsticku, parodii, a nawet karykatury. Prawdopodobnie najlepszym przykładem byłby film Dyktator z 1940 roku, w którym Brytyjczyk wyśmiewał Adolfa Hitlera. Co ciekawe, wojna w filmografii Chaplina stanowi karnawał destrukcji – choć na pierwszy rzut oka może wydawać się, że losy bohaterów mają odciągnąć widza od myśli o toczących się konfliktach, okazuje się, że fabuła skupia się na postaciach doświadczonych przez działania zbrojne. Warto wspomnieć, że zdaniem niektórych badaczy, jednym z głównych objawów nerwicy wojennej są kłopoty z chodzeniem. Tym samym, nietypowy, mający coś w sobie z dziecięcego, styl chodzenia Chaplina może stanowić zatem rodzaj tiku, który zdradza nie tylko jego niepewność psychiczną, ale również objaw kryzysu dotykającego ciało po tragicznych wydarzeniach.

Zastanawiając się, w czym tkwi fenomen filmów o włóczędze, które pomimo upływu wieków oraz znaczących zmian w sposobie prowadzenia fabuły w kinie, wciąż przyciągają uwagę widzów, nie można nie wrócić uwagi na ich społeczną tematykę. Mimo że Chaplin przeszedł przysłowiową przemianę od pucybuta do milionera, wciąż pamiętał o swoich korzeniach. Wychowanie się w niższej warstwie społecznej, znajomość klasy robotniczej, głód, brud i samotność były dla komika nie tylko wspomnieniem – stanowiły podstawę do kreowania filmowej rzeczywistości. W jego filmach przez warstwę kurzu i nieczystości prześwituje dobro oraz uczynność skierowana względem drugiego człowieka. Fabuły produkcji Chaplina są proste i linearne (choć momentami z uwagi na swoją powtarzalność, wydają się być zapętlone), co tym bardziej pozwala skupić uwagę na portretach bohaterów. Niemal w każdym z filmów protagonista stawia sobie za cel albo komuś pomóc, albo spełnić swoje miłosne uczucie – choćby nawet podejmowane przez trampa działania miały doprowadzić koniec końców do jego  nieszczęścia.

Humor wypełniający chaplinowską burleskę zbudowany jest na bazie powtarzających się gestów, które kwestionują racjonalną przyczynowość. Każdy cios, uderzenie czy nawet rzut tortem omija adresata i trafia w przypadkową ofiarę. Pomyłka ta pociąga za sobą konsekwencje właściwej już fabuły, choć kontynuującej serię wypadków i omyłek. Ponadto możemy być pewni nieskończonej liczby wywrotek, przewrotek, potknięć czy zderzeń – niewątpliwie świat burleski to świat upadających postaci. Upadki te jednak nie są ostateczne oraz inicjują kolejne wydarzenia i motywują do dalszego działania.

Charlie Chaplin pokazywał w swoich filmach, że nawet najbardziej banalna chwila może stanowić decydujący moment w życiu człowieka (coś na wzór ślepego losu) oraz całego świata. Podejście to sprawiło, że artysta skupiał się przede wszystkim na teraźniejszości. Umiejętne czerpanie z otaczającej twórcę rzeczywistości sprawiło, że jego produkcje wciąż pozostają żywe. Komizm u Chaplina polega tak naprawdę na unikaniu przeszkód – bohater skupia się na aktualnej chwili, nie myśli o przyszłości czy przeszłości, ponieważ liczy się tu i teraz. Ta beztroskość – choć wywołuje masę problemów – stanowi przyjemną formę zapomnienia, zbliżoną do eskapizmu.

Mogłoby się wydawać, że postać trampa to wyłącznie krucha konstrukcja gestów, kilku przedmiotów i figur, którą udało się Chaplinowi stworzyć, przyciągająca uwagę sali i doprowadzająca publiczność do łez. Okazuje się jednak, że uchwycenie przez Brytyjczyka ówczesnej teraźniejszości sprawiło, że jego utwory – pomimo upływu czasu – pozostają tak samo angażujące jak sto lat temu. Niewątpliwie pantomimiczny protagonista zestarzał się, a brak kwestii dialogowych doskwiera coraz mocniej. Jednakże nie sposób zaprzeczyć, że postać stworzona przez Chaplina urzeka swoim gestem i nieporadnością. Jeśli uwzględni się przy tym interpretację portretu włóczęgi przez pryzmat wydarzeń historycznych, wychodzi na jaw, że zabawny bohater w meloniku może skrywać więcej sekretów, niż by się wydawało.

Maja Jankowska