sobota, 30 października 2021

Pragnienia krwi nie zaspokoi nic. Wampiry w kinie

indiewire.com

Najsłynniejszy i prawdopodobnie najstarszy potwór kina od swojego debiutu przed publiką w XIX wieku przeszedł sporą przemianę. Przerażał, odpychał, zasmucał, skłaniał do refleksji, uwodził, bawił. Od nieludzkiego potwora niezasługującego na nasze współczucie, po człowieka dźwigającego ciężar wiecznej egzystencji. Pojawiał się w historiach, które oddzielały setki kilometrów, i w kulturach, które dzieliło setki lat. Jak wyglądała droga ewolucji wampira i czemu słynny Dracula jest dosłownie (i w przenośni) nieśmiertelny?

Geneza – narodziny wampira

Postać wyeksploatowana przez kulturę ponad wszelką przyzwoitość musi gdzieś mieć swoje korzenie. Mit sięga aż do starożytnego Babilonu. Wieki później jako pokłosie romantyzmu, z demona słowiańskich (i nie tylko) wierzeń ludowych, wąpierz przeniknął do kultury angielskiej. Po wystąpieniu w wielu powieściach powrócił do popkultury jako znany nam wampir. Istnieje wiele teorii mówiących, skąd się nasz bohater wziął. Od postaci historycznej znanej jako rumuński Wład Palownik, która stanowiła inspirację do powołania Draculi, po metaforę wampira służącą jako zobrazowanie człowieka toksycznego, żerującego emocjonalnie na innych. Są też nietoperze żywiące się zwierzęcą krwią (wampir zwyczajny). Może wampiryzm wywodzi się z kultury chińskiej; ma to być związane z leczeniem chorób krwi za pomocą podawania chorym krwi bydła – później rodziły się obawy, iż niektórzy zabijali ludzi, by z nich pić. Wielu badaczy wskazuje na porfirię, zaburzenie krwi, które może powodować występowanie pęcherzy na skórze wystawionej na działanie promieni słonecznych, jako chorobę, która mogła być powiązana z omawianą tu legendą. Myślę, że po części każda z tych opcji dorzuciła swoją cegiełkę do wykreowania wampira.

Ile legend, produkcji, tyle wampirzych cech. Możemy jednak zaobserwować te powtarzające się w niemal każdej książce czy filmie, mimo że z czasem zaczęliśmy traktować i interpretować przewrotnie większość krwiożerczych charakterystyk. Żywienie się ludzką krwią, posiadanie ostrych kłów, spanie w trumnie, unikanie promieni słonecznych, wstręt do srebra, czosnku i krucyfiksu, nieśmiertelność, niezwykłe zdolności nierzadko łamiące prawa fizyki, brak odbicia w lustrze czy rzucania cienia. Generalnie klasyka gatunku.

„Varney the Vampire” był popularnym gotyckim horrorem, który był rozpowszechniany w wiktoriańskiej Anglii w broszurach zwanych „penny dreadfuls”. Źródło: mprnews.org
Kino – widząc wampira

Od demona przypominającego dzisiejsze zombie, przez nietoperzopodobnego humanoida w powłóczystym stroju, po wcieloną inteligencję czy piękność. Wampira wyobrażano sobie na nowo i redefiniowano w niemal każdym filmie, w którym się pojawił. Za jego debiut w kinie uznaje się niemą „Rezydencję diabła” z 1896 roku w reżyserii Georgesa Mélièsa. Jednak wraz z nadejściem kina dźwiękowego wampir zyskał nie tylko głos, ale także przestał być dzikim zwierzęciem, by z dekady na dekadę ewoluować w człowieka z pogłębionym psychologizmem i złożoną osobowością.

Zanim „Dracula” został opublikowany w 1897 roku, czytelnicy byli już przesiąknięci opowieściami o wampirach. Bram Stoker, czerpiąc z istniejących tropów, stworzył trwałe arcydzieło horroru, które stało się kulturową podstawą. Od tego czasu postać hrabiego Draculi pojawiła się w ponad 200 filmach.

Horror – początki kina grozy

Dokładnie sto lat temu w jednej z niemieckich gazet pojawiło się dość dziwne ogłoszenie. Poszukiwano „30–50 żywych szczurów”. Ogłoszenie, które ukazało się 31 lipca 1921 roku, było zaproszeniem na casting. Gryzonie były potrzebne do filmu… „Nosferatu: Symfonia grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua z 1922 roku jest pierwszą pełnometrażową adaptacją późnowiktoriańskiego „Draculi” Stokera, jak i perłą kina niemego. W tym filmie hrabia Orlock jest dziwacznie wysoką, wysuszoną wręcz mumią i ma okropnie przerysowane rysy swej trupiobladej twarzy. Śledzą go szczury i ma zdolność rozprzestrzeniania zarazy, obnażając obawy społeczeństwa z początku XIX wieku, ogarniętego obsesją strachu przed obcokrajowcami oraz śmiercią w wyniku pandemii. Brzmi znajomo? Dodatkowo odczytuje się tu wampira jako metaforę rosnącej potęgi Adolfa Hitlera i przepowiednię nadchodzącego terroru wojny. To, co łączy te interpretacje, to poczucie grozy i ludzkiej błahości w obliczu nieziemskiego i niemal niezniszczalnego zła.

W tamtych czasach był to prawdopodobnie najstraszniejszy film, jaki kiedykolwiek powstał. Widzowie nie byli przyzwyczajeni do oglądania czegoś tak złowrogiego. Być może produkcja nie straszy dziś tak jak kiedyś, lecz obraz wampira idealnie wpasowującego się w otwory drzwiowe i prześladującego ofiarę ze swoim cieniem rozciągniętym na ścianie jest co najmniej niepokojący. Tym bardziej, jeśli dodamy do tego scenerię zamczyska wyglądającego niczym animizacja bestii. Istna kondensacja kubistycznych wnętrz i efektów światłocieniowych. W tym świetle strach przed tytułowym Nosferatu wydaje się niemal racjonalny, a jego wampiryczna postać nabiera zupełnie nowego, symbolicznego znaczenia, dając twórcom skrzydła do przekazywania idei i krytyki społecznej.

Nosferatu. Źródło: www.tdg.ch

Dramat – wampir też człowiek

Film „Dracula” z 1932 roku w reżyserii Toda Browninga przedstawia wampira, który nie jest już tylko przerażającym, krwiożerczym demonem, jak jego niemiecki poprzednik Nosferatu. Tak samo starszy o 60 lat „Dracula” Francisa Forda Coppoli z 1992 roku jest inteligentną, świadomą istotą, daleką od ludycznej wizji demonów. Zrzucono stare kajdany wcześniej zdefiniowanego gatunku. Po kilkudziesięciu latach ewolucji nasz bohater posiada ściśle ludzkie emocje, a także zna zasady i wartości moralne. Coppola nie kombinuje, nie eksperymentuje. Jego Vlad nadal ma kły, bladą cerę, jest archaiczny, co w tym wypadku kreuje aurę mrocznej baśni. Baśni, w której króluje romantyczna miłość gotycka, jak i seksualna.

Tutaj Dracula w swej najlepszej formie (po odżywieniu się) jest przystojnym, wyrafinowanym arystokratą, który z łatwością bryluje w towarzystwie. Ta pozornie drobna zmiana w wyglądzie postaci drastycznie wpływa na stosunek widzów do wampira. W zamyśle Stokera miał on być zbyt odrażający, by przemówić do kogokolwiek, kto nie jest uwięziony przez jego moc hipnozy. Przyczyny popularności takiego wizerunku mogą być dwojakie. Widzom łatwiej jest nawiązać relację z antagonistą, który wygląda jak człowiek, a potwór w przebraniu, który potrafi wtopić się w społeczeństwo, jest groźniejszy niż ten, który przez swój odrażający wygląd jest uwięziony w cieniu.

Coppola ożywia potężną więź między Miną a Draculą wprowadzoną przez „Nosferatu” i eskaluje ją do wyrafinowanego romansu, uzupełnionego o wielowiekową historię i nowe pochodzenie złego hrabiego. U Stokera hrabia przyjeżdża do Londynu, by zyskać łatwy dostęp do ofiar. U Coppoli poszukuje on Miny Harker, którą uważa za reinkarnację swej tragicznie zmarłej przed wiekami żony. Goni za miłością swego życia i tylko ona nadaje jego egzystencji sens. Tradycyjny motyw pogoni za krwią zostaje stłumiony. W iście romantycznym duchu Vlad nie atakuje Miny, chociaż wiemy, że może. Zamiast tego zaleca się do niej, aż ta błaga go, by uczynił ją nieśmiertelną, aby mogła być z nim na zawsze. On, płacząc, odpowiada: „Kocham Cię zbyt mocno, aby Cię potępić”.

Dracula nie jest złą siłą, lecz zakochanym mężczyzną, który jest gotów poświęcić swoją szansę na połączenie z utraconą żoną, aby zapewnić jej to, co jest dla niej najlepsze. Odpowiedzialność za przemianę Miny w wampira nie spoczywa na hrabim, lecz na niej samej, a decyzję tę dziewczyna podejmuje z miłości do niego. Wrażliwa, kochająca postać Draculi Coppoli wzbudza sympatię widza bardziej niż poprzednie wersje wampira. Podły, nietykalny stwór stał się tragicznym, demonicznym kochankiem. Śmierć Draculi nie jest więc zwycięstwem dobrej siły, która wyzwala ludzkość od satanistycznego zła. Jest natomiast aktem miłości z ręki Miny, która uwolniła duszę potępionego kochanka, by mógł spokojnie spocząć.

Płaczący Dracula. Źródło: film-grab.com

Stoker dał wampirom kły, a Annie Rice duszę i serce. Filmowa adaptacja powieści „Wywiad z wampirem” przedstawia problematykę subiektywnej moralności oraz świadomości egzystencjalnej natury życia. Przedstawiając wampiry u szczytu ich bogactwa, zgromadzonej wiedzy i nieziemskiej doskonałości, film ten jest momentami równie bolesny, co piękny. Tutaj nie ma Draculi. Jest Luis, który po 200 latach rozwodzi się nad swoim życiem śmiertelnym, jak i tym wiecznym.

Mężczyzna opowiada, jak stał się wampirem z rąk urokliwego i złowrogiego Lestata i jak został, wbrew własnej woli, indoktrynowany do wampirzego stylu życia. Jego historia rozwija się i płynie przez ulice Nowego Orleanu, pokazując nam kluczowe momenty, jak odkrycie zagubionego dziecka 
– Claudii. Nie chcąc jej skrzywdzić, Luis pociesza dziewczynkę ostatnim tchnieniem człowieczeństwa, które w sobie ma. Jednak Lestat czyni z Claudii wampira, zamykając jej kobiecą pasję, wolę i inteligencję w ciele małego dziecka. Louis i Claudia rozpaczliwie szukają swojego miejsca i innych, którzy ich zrozumieją, oraz kogoś, kto będzie wiedział, czym i dlaczego są.

Choć może się wydawać, że jest to po prostu ekscytująca i gotycka, nadnaturalna przygoda, „Wywiad z wampirem” zawiera w swej narracji również wiele elementów filozoficznych i metafizycznych. Jednym z głównych wątków jest dylemat dotyczący natury dobra i zła. Louis nieustannie zadaje sobie i innym pytanie, czy jest naprawdę potępiony i niegodziwy, ponieważ jest wampirem. Przez całe swoje życie zmaga się ze sprzecznymi uczuciami – wampirzym instynktem zabijania i ludzkim poczuciem winy. Na wiele sposobów życie Louisa można odczytać jako dążenie do osiągnięcia statusu nadczłowieka Nietzschego, w którym jednostka musi pokonać społeczeństwo, kulturę i samego siebie (w przypadku Louisa jest to wampirzy instynkt), aby uzyskać prawdziwą autentyczność i pełną kontrolę nad sobą.

Wesoła rodzinka czy nieszczęśliwcy zawieszeni pomiędzy życiem a śmiercią? 
Źródło: filmweb.pl

Komedia – kto powiedział, że śmiech to nie domena wampirów

Na bal groteski zapraszają „Nieustraszeni pogromcy wampirów” (w amerykańskiej wersji: „Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi”) Romana Polańskiego. Jest to swoisty pastisz horrorów, pewna gierka gdzieś tam pośród śniegów Transylwanii. Przerysowane jest tutaj wszystko: idea wielkiej (i wiecznej) miłości nieogarniętego Alfreda i naiwnej Sary, śmierć nieoznaczająca końca (😉), dramatyczne zwroty akcji, profesor stylizowany na Alberta Einsteina, gdyby ten grał w komediach lat 30. Jego misją jest ściganie i eliminacja wampirów… No właśnie, wampiry. O takim wampirze żadna nie marzy. Polański wykreował istoty co prawda mniej lub bardziej inteligentnie myślące czy dedukujące, lecz przede wszystkim komiczne, które należy traktować z przymrużeniem oka. Parodiowane są tutaj wszelkie stereotypy lub cechy, które kiedykolwiek mogłyby się wydawać elokwentne i sensualne.

Hrabia von Krolock w swoim gotyckim zamku emanuje arystokratycznym wychowaniem i postawą „no-nonsense”. Wampir nie jest jednak w stanie autentycznie przerazić, gdy uświadomimy sobie, że w rzeczywistości jest on pokracznym Frankensteinem, czyli zlepkiem: kreacji wizualnej z Hammer Horroru (wytwórni znanej z gotyckich horrorów), stroju Beli Lugosiego (pierwszego filmowego Draculi) i imienia z „Nosferatu” Murnaua. Jego syn, Herbert, zdecydowanie wychodzi poza konwencję, gdyż jest wampirem homoseksualnym. Mimo że potraktowano jego wątek jako jeszcze bardziej komediową odskocznię od groteskowej całości, to nie oszukujmy się, nieheteroseksualny męski wampir jest dość niespotykanym tworem popkulturowym.

Ekscentryczna scenografia kontrastuje z surowymi krajobrazami skutymi lodem wśród wzgórz oraz tajemniczym półmrokiem skradającym się pomiędzy zamkowymi filarami. Prześmiewcze jest również zakończenie, w którym profesor nieświadomie wywozi wampiry w świat, mimo że jego życiową misją było zwalczanie wszelkiego zła.

Herbert uwodzący Alfreda w „Nieustraszonych pogromcach wampirów”. Źródło: filmweb.pl

No dobra, „Zmierzch” nie jest z założenia komedią, a wręcz przeciwnie, lecz społeczeństwo dokonało swojego napiętnowania i na samo wspomnienie o młodzieżowej sadze o zakochanych wampirach u wielu pojawi się prześmiewczy uśmieszek. Może to kwestia występujących w historii silnie konserwatywnych poglądów (aborcja na nie, stosunek przedmałżeński na nie, pary homoseksualne na nie), przeterminowanego pomysłu na fabułę, naiwności, cringe’u, konkretnej grupy docelowej, jaką są nastolatki myślące o niebieskich, a może raczej krwawych migdałach, desperackiej i nieudanej próby uczynienia z tej produkcji horroru? W końcu twórcy zamiast wzbudzać współczucie czy obawę, wywołują mimowolne parsknięcie ironicznym śmiechem. „Złowrogość” atakujących, mieniących się w słońcu, wegetariańskich wampirów nie powoduje napięcia, a pobłażliwe wywrócenie oczami. Nawet ponure scenografia oraz zdjęcia i wstrzemięźliwe aktorstwo na nic się nie zdały.

Czuję się nieswojo, patrząc na „Zmierzch” bez niebieskiego filtra. 
Źródło: twitter.com

Chciałabym tu krótko wspomnieć o produkcji ogłoszonej przez 
The Guardian „najlepszą komedią roku”. „Co robimy w ukryciu” jest przepełnione humorem po wszystkie brzegi. Tym słownym, jak i wizualnym i konceptualnym. W tym paradokumencie wampiry będące zwykłymi kolesiami z sąsiedztwa oprowadzają nas przez sferę popkulturowych stereotypów i ikon wampirów. Umowa o niepożeraniu ekipy filmowej zostaje dotrzymana, a my otrzymujemy opowieści z wampirzego uniwersum. Bohaterowie potwierdzają lub zaprzeczają ludowym wierzeniom dotyczącym ich gatunku. To trochę takie przeniesienie ich problemów w realia XXI wieku. Chociażby nie mają odbicia w lustrze, co powoduje powracające dylematy modowe, gdyż nie widzą, jak wyglądają.

Można zaobserwować łaknące zapotrzebowanie audiencji na ten hybrydowy gatunek, gdzie łączy się tradycję z nowatorstwem, ludowe wierzenia ze stereotypami, a także absurdalny humor z ezoteryczną tematyką. Mimo przerażających i makabrycznych tematów „potworne” postacie są ośmieszane i sprowadzane do banału, niekiedy aż do granic możliwości, wywołując nieposkromiony śmiech.

Kapela z sąsiedztwa. Źródło: filmweb.pl

Zakończenie – nieśmiertelność

Ironicznie, wampir nie jest w stanie ukazać się w lustrze, jednak jest on niesamowitym odbiciem naszego społeczeństwa, które zasiada na widowni. Jest on taką migawką różnych czasów w formie potwora. W miarę, jak zmieniały się lęki i obawy, potrzebowaliśmy je upakować w formę quasi-człowieka, gdyż wtedy łatwiej jest nam się ścierać z wrogiem. Ta trwała postać filmowa pozostaje płynna w swej psychologii, motywacji, seksualności i estetyce, aby nieustannie dopasowywać się do zmieniających się zainteresowań aktualnej kultury popularnej. Wygląda na to, że wampiry nigdy nie zginą.

Milena Debrovner

sobota, 23 października 2021

Licencja na przewidywanie. O schematach w „Bondzie”

Źródło: filmweb.pl

Każdą historię o Bondzie możemy porównać do meczu piłki nożnej. Nie chodzi tu o przypadkowy mecz, gdzie niewiadomą jest, kto wygra. W rozgrywce pomiędzy drużyną najlepszą, międzynarodową, a jakąś małą, lokalną, wszyscy wiemy, kto zwycięży, jakie będą reguły i zasady na boisku. Jaki jest więc sens oglądania tego meczu? Przyjemnością będzie obserwowanie, jakich mistrzowskich zagrań i sztuczek użyje lepsza drużyna, by pokonać przeciwników. To samo zjawisko nam towarzyszy przy czytaniu lub oglądaniu zmagań agenta 007.

James Bond jest obecnie popkulturową ikoną szpiegowskiego kina akcji. Postać została powołana przez Iana Fleminga i jest głównym bohaterem sagi o misjach agenta 007. Umberto Eco szczegółowo poddał analizie formułę narracyjną, którą Fleming zastosował we wszystkich powieściach o Bondzie. Strategię, którą Eco uważa za podstawę sukcesu sagi 007. Wydawać by się mogło, że ogrom inwencji twórczej, kreacji, błyskotliwych i niespotykanych dotąd zwrotów akcji, które nieustannie zaskakują widza, jest jedynym przepisem na sukces danej historii. Nic bardziej mylnego. „Bond”, książkowy czy filmowy, zawiera nie tylko szereg powtarzających się, charakterystycznych motywów, lecz również cała oś akcji opiera się na schemacie – pewnej grze przesądzonej, banalnej treści.

Na ekranie napotykaliśmy stałe sekwencje tytułowe, „dziewczyny Bonda”, megalomańskie czarne charaktery, misje od M, gadżety Q, flirt z Moneypenny, bronie, samochody, spotkania z sojusznikami, sceny pościgów, międzynarodowe lokacje czy nieśmiertelne teksty, jak „Bond, James Bond” i (martini) „wstrząśnięte, niezmieszane”. Jednak proza Fleminga sięga głębiej, jeśli chodzi o mechanizm powtarzalności i pewnej dozy przewidywalności.

Słynna sekwencja z lufą pistoletu. Źródło: screenrant.com

Powieści Fleminga są skonstruowane na zasadzie kontrastu, co oczywiście wzbudza większe zainteresowanie u odbiorcy. Dodatkowo pozwala na pewną stałość poprzez zminimalizowanie zmian. Opozycje te są przedstawione jako:

A. Bond — M
B. Bond — Czarny Charakter
C. Czarny Charakter — Kobieta
D. Kobieta — Bond
E. Wolny Świat — Związek Radziecki
F. Wielka Brytania — Kraje nieanglosaskie
G. Obowiązek — Poświęcenie
H. Chciwość — Ideał
I. Miłość — Śmierć
J. Improwizacja — Planowanie
K. Luksus — Wyrzeczenia
L. Natura wyjątkowa — Umiar
M. Perwersja — Niewinność
N. Lojalność — Nielojalność

Relacja Bonda z M prezentuje się jako podrzędność i nadrzędność, gdzie to M dysponuje wszystkimi informacjami i powierza zadania. Bond zawsze reprezentuje męskość i urodę w przeciwieństwie do Czarnego Charakteru, którego brzydota i aseksualność jest elementem stałym. Dodatkowo przychodzi on na świat w strefie etnicznej obejmującej kraje słowiańskie, Europy Środkowej lub basenu Morza Śródziemnego. Relacja ta reprezentuje sumę opozycji punktów E – N, gdzie Bond jest nośnikiem wszelkich przeciwstawnych cech. Szczególnie wyróżnia go lojalność wobec brytyjskiego wywiadu, anglosaski umiar kontrastujący z ekscesami, wybór wyrzeczenia i poświęcenia przeciw ostentacyjnemu luksusowi, improwizacja kontra chłodne planowanie skazane na klęskę, ideał ponad chciwością.

Nie ma agenta 007 bez towarzyszącej mu Kobiety. Jest ona schematem samym w sobie, gdzie opisuje się ją jako piękną i dobrą, lecz z powodu ciężkich doświadczeń za młodu stała się nieszczęśliwa, oziębła i nieufna. Te traumatyczne doświadczenia w jakiś sposób przyczyniły się do jej zależności z Czarnym Charakterem, a w momencie rozgrywania akcji jest przez niego w jakiejś formie tyranizowana. Jednak dzięki spotkaniu z Bondem Kobieta stanie się znów pełna życia. Agent 007 zostanie jej kochankiem, jednak na koniec ją straci. Tak jest, Bond traci wszystkie Kobiety z własnej lub cudzej woli.

Pierwsza powieść o Bondzie z okładką wydana w 1960 roku, zanim Sean Connery został obsadzony jako Bond. 
Źródło: Jeremy Crawshaw – Flickr

W książkach Fleminga gry hazardowe mają kluczowe i symboliczne znaczenie. Bond i podczas partyjki, i w ostatecznym rozrachunku zwycięży z Czarnym Charakterem. Zresztą cała powieść jest grą, a jej struktura opiera się na macie w ośmiu posunięciach, które prezentują się następująco:

A. M wykonuje ruch i daje zlecenie Bondowi.
B. Czarny Charakter wykonuje ruch i pojawia się przed Bondem.
C. Bond wykonuje pierwszy ruch i daje pierwszego mata Czarnemu Charakterowi – albo Czarny Charakter daje pierwszego mata Bondowi.
D. Kobieta wykonuje ruch i pojawia się przed Bondem.
E. Bond podporządkowuje sobie Kobietę: zostaje jej kochankiem lub zaczyna ją uwodzić.
F. Czarny Charakter więzi Bonda (z Kobietą albo bez lub każde oddzielnie).
G. Czarny Charakter torturuje Bonda (czasami również Kobietę).
H. Bond pokonuje Czarny Charakter (zabija go lub jest obecny przy jego zabiciu).
I. Bond rekonwalescent przeżywa romans z Kobietą, którą następnie utraci.

Ten schemat pozostaje niezmienny w tym sensie, że wszystkie elementy są zawsze obecne. Kolejność posunięć nie zawsze musi być taka sama oraz mogą występować różne ich warianty. Na przykład „Goldfinger” jest skonstruowany według schematu BCDEACDFGDHEHI. Poszczególne elementy też nie zawsze interpretujemy dosłownie. Chociażby tortury – nie muszą być fizycznym cierpieniem, a mogą być przedstawione jako bolesna ucieczka.

Obok podstawowych posunięć występują już bardziej zindywidualizowane elementy poboczne, które wzbogacają akcję w nieprzewidziane sytuacje, nie zmieniając jednak przy tym stałego schematu. Dodaje to atrakcyjności poszczególnym częściom, lecz nie jest to przykład jakiejś niesamowitej fantazji i polotu, bo finalnie i tak suspens wynika z sekwencji zdarzeń całkowicie przewidywalnych.

Jak to więc działa, że bondowskie historie szpiegowskie, pełne akcji, zdobyły globalną sławę, przyciągając masę czytelników i odbiorców? Przecież są to opowieści do bólu przewidywalne, niczym niezaskakujące przez kolejne tomy czy filmy. Według Eco to właśnie powtarzalność schematu przyczyniła się do sukcesu serii o agencie 007. Dzięki stale przestrzeganej rutynie odbiorca ma poczucie obcowania z czymś poznanym, a to z kolei nie wymaga skupienia czy dogłębnego oswajania się. Mimo że wszyscy dokładnie wiemy, jakimi zasadami rządzą się „Bondy” oraz jak się zakończą, to dzięki wyżej wspomnianym wątkom pobocznym oraz stosowaniu inwersji w schemacie (jak w przykładzie „Goldfingera”), nie będziemy znudzeni czy obarczani ciągłą powtarzalnością.

Źródło: filmweb.pl

Faszyzm, rasizm, cynizm, seksizm, kult wyjątkowej jednostki, kult przemocy, sadyzm, snobizm, erotomania czy zgorszenie moralne to oskarżenia padające w kierunku poprzednich serii. Jednakże popularność kina bondowskiego i żywotność agentów 007 wynika z tego, że każdy z nich odbijał aktualną wówczas rzeczywistość. W kinie przełomową erę Bonda rozpoczęło „Casino Royale” z Danielem Craigiem. Nie mówię, że schemat został całkowicie zduszony, gdyż dalej występują chociażby podstawowe posunięcia, a bohater jest błyskotliwym, wyedukowanym, wytrenowanym do każdego zadania zawodowcem, lecz widać pewne dopasowanie do realiów XXI wieku. Na przykład kobiety pojawiły się z bardziej rozbudowanymi historiami, dominując na ekranie i wprowadzając coś nowego. Przez lata M była przecież Judi Dench. Moneypenny zaś przestała być podkochującą się w Bondzie sekretarką, a stała się postacią niezależną od agenta 007 czy motylków w brzuchu.

Craig sprawił, iż Bond stał się bardziej ludzki. To już nie jest ta sama, nieco przerysowana postać męskiego cwaniaka, jak kreacja Moore’a czy Connery’ego, którzy za nic mieli konwenanse obyczajowe. Agent Craiga to czasami emocjonalny wrak, raz po raz solidnie obrywający, zdradzany i ścigany jak zwierzyna. Ma zarysowaną emocjonalną stronę. Nie jest on tylko idealną maszyną do zabijania w rękach MI6, ale przede wszystkim człowiekiem z krwi i kości, który czasem ignoruje polecenia, snuje refleksje, zakochuje się, cierpi, mści się, a kiedy jest już wyczerpany, po prostu idzie na emeryturę. W „Nie czas umierać” widzimy konsekwentne pokłosie tych zmian. Jamesa Bonda pozbawiono prawie wszystkiego, nawet jego słynnego numeru.

Jaka przyszłość czeka bondowskie uniwersum? Widzowie będą potrzebować nowej twarzy, która stanie się symbolem serii. Twarzy, która będzie nośnikiem nowych ideologii, a może i nawet nowych schematów? Jedni dopasowują aktorów pod to, co już nam jest znane, zaś inni sugerują, że czas przerwać bondowski ciąg z białym, heteroseksualnym, anglosaskim mężczyzną. Na dużym ekranie 007 był zawsze zastępowany przez nowszy model. Dopóki wpływy z tego tytułu będą rosły, zapewne nie zamierza on w najbliższym czasie zniknąć z rynku.

Milena Debrovner

Na podstawie: Umberto Eco „Struktury Narracyjne u Fleminga”

Dlaczego oglądamy „Squid Game”?


Koreański serial stał się najchętniej oglądanym serialem w historii Netflixa. „Squid Game” to opowieść o grupie ludzi z dużymi problemami finansowymi, którzy decydują się wziąć udział w niebezpiecznej grze. Niestety, decydując się na rozgrywkę, nie zdają sobie sprawy, że najważniejszą stawką w grze jest ich własne życie. Brzmi banalnie? Może trochę, a jednak historia pociągnęła za sobą tłumy oraz doprowadziła serial na sam szczyt. Dlaczego oglądamy „Squid Game”? Co sprawiło, że serial podbił świat?

Na pewno jedną z pierwszych rzeczy, która nas przyciąga do serialu (choć zapewne nie w każdym przypadku), jest fakt, że to kino koreańskie. Osobiście wiele razy spotkałam się z nieprzychylnym nastawieniem do 
„Squid Game” ze względu na kraj produkcji. Niektórzy nie lubią wychodzić ze swojej strefy komfortu i wolą pozostać przy najpopularniejszym dla nas kinie polskim bądź amerykańskim. Myślę jednak, że prawdziwi kinomaniacy są otwarci na wszelkiego rodzaju propozycje, bez względu na kraj pochodzenia produkcji, a wręcz lubią oderwać się od kina, które najczęściej nas otacza. Można powiedzieć, że aż do premiery „Squid Game” koreańskie seriale nie były zbytnio zauważalne. Teraz, wchodząc na główną stronę Netflixa, od razu rzucają nam się w oczy seriale typu: „Alice in Borderland”, „My name” czy „Zajęcia pozalekcyjne”, ponadto zdobywają bardzo dobre oceny. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy widzów Netflixa pochłonął „Domu z Papieru”. Niemal od razu na platformie popularnością zaczęły cieszyć się „Uwięzione” czy „Szkoła dla elity”. Jaki z tego wniosek? Możemy kochać amerykańskie seriale, które najczęściej do nas trafiają i jest ich chyba najwięcej, ale intryguje nas to, co inne. Pragniemy nowości i czegoś co nas zaskoczy, a „Squid Game” sprostał wyzwaniu.


Serial cechuje się wyjątkowym i niepowtarzalnym klimatem. Może wydawać się nieco „spowolniony”, ponieważ niektóre sceny są znacznie dłuższe, niż powinny być, ale w przypadku „Squid Game” taka forma jest jak najbardziej wskazana. Sprawia, że widz podczas oglądania może delektować się przedstawionym widowiskiem. Pozwala skupić się na detalach, bez których efekt końcowy nie byłby taki sam. Długie dialogi, nawiązania do gier z dzieciństwa, poruszanie codziennych problemów, dziecięca muzyka budząca grozę, nietypowa scenografia, stopniowo rosnące napięcie i niespodziewane zwroty akcji, które sprawiają, że łapiemy się za głowę. Każdy szczegół jest elementem wielkiej układanki, która sprawia, że leżący przed telewizorem widz z trudem idzie spać bez powiedzenia sobie „Jeszcze tylko jeden odcinek”, i wcale nie zaczynamy się nudzić przy tym kolejnym odcinku, bo akcja tylko nabiera tempa.


A co z obsadą? Chyba większość serialomaniaków spotyka się z aktorami po raz pierwszy. Myślę, że tylko zainteresowani serialami koreańskimi mogli zdecydować się na obejrzenie „Squid Game” ze względu na to, że gra tam aktor, którego lubią. W serialu poznajemy między innymi: Jung-Jae Lee w roli Gi-huna, Hae-soo Parka w roli Sang-woo, Yeonga-su Oh w roli II-nam i Ho-yeon Jung w roli Sae-byeok. Przedstawiany nam jest los każdego z bohaterów. Ich codzienne życie, rodzina i przyjaciele, a przede wszystkim dowiadujemy się, w jakie kłopoty się wpakowali przez swoją sytuację finansową. Czy można się z nimi utożsamiać? Z pewnością tak, sprawiają wrażenie bardzo ludzkich. Wywołują w nas wiele różnych emocji. Jednym współczujemy, drugich nienawidzimy, a jeszcze innych uwielbiamy. Czy można się do nich przywiązać? Oczywiście, że tak, o ile jesteśmy przygotowani na to, że wszyscy po kolei zginą. Moim zdaniem aktorstwo w „Squid Game” stoi na naprawdę wysokim poziomie, a patrząc na to ilu widzów zyskał serial, chyba nie jestem jedyną osobą, która podziela to zdanie.

Jesteście fanami „Squid Game” i zdenerwowało was zakończenie? Spokojnie! Nie martwcie się, bo bardzo możliwe, że czeka nas kolejny sezon. Reżyser serialu, Dong-hyuk Hwang, w wywiadzie dla „Variety” wypowiedział się na temat kontynuacji serialu: „Nie opracowałem dobrze planów na drugi sezon. To trochę męczące, ale jeśli miałbym go stworzyć, to na pewno nie sam. Rozważyłbym zatrudnienie grup scenarzystów i chciałbym mieć wielu doświadczonych reżyserów”. Nie jest to ani potwierdzeniem, ani zaprzeczeniem kontynuacji, ale patrząc na to, jaki sukces osiągnął serial, chyba możemy spodziewać się drugiego sezonu. Nie stanie się to prędko, ponieważ nie napisano jeszcze scenariusza, ale ja mocno kibicuję, aby powstał kolejny sezon. A co wy myślicie? Powinni kontynuować serial? Czy waszym zdaniem zakończył się, jak należy? Jesteście fanami „Squid Game”?

Michaela Kunda

piątek, 8 października 2021

Nowy „Matrix” coraz bliżej. Co wiemy o nadchodzącej części?

Keanu Reeves jako Neo w „Matrix Zmartwychwstania

Neo wyglądający jak John Wick i Yahya Abdul-Mateen II zastępujący Laurence’a Fishburne’a w roli Morfeusza. Czym jeszcze zaskoczy nas najnowszy „Matrix Zmartwychwstania”? Na te pytanie będziemy znali odpowiedź już 16 grudnia, bo właśnie na ten dzień zapowiadana jest premiera najnowszego dzieła Lany Wachowski.

Wielu fanów żyło w przekonaniu, że czwarta część „Matrixa” będzie prequelem i przedstawi nam losy bohaterów w przeszłości. Między innymi dlatego, że po zakończeniu części „Matrix Rewolucje” trudno wyobrazić sobie dalszy ciąg zdarzeń z głównymi bohaterami. Spekulacje te powstały również z powodu pojawienia się Yahyi Abdula-Mateena II w gronie obsady. Niektórzy widzowie zakładali, że aktor wcieli się w rolę Morfeusza w młodości. Teoria ta została jednak dość szybko obalona. Chociażby ze względu na to, że odtwórcy postaci Neo i Trinity pozostali tacy sami. Ponownie zobaczymy na wielkim ekranie Keanu Reevesa w roli Neo oraz Carrie-Anne Moss w roli Trinity. Oficjalnie Keanu Reeves podczas wizyty w programie „The One Show” w BBC rozwiał wszelkie wątpliwości na temat prequela. Zapytany przez prowadzącego o to, czy film będzie rozgrywał się w przeszłości, aktor odpowiedział: „Nie, żadnych powrotów do przeszłości”. Keanu Reeves w programie wspomniał również, że „Matrix 4” to „piękny scenariusz i inspirująca historia miłosna. To zupełnie nowa historia o przebudzeniu. Będzie w niej także miejsce na znakomite sekwencje akcji”. Zapowiada się ciekawie. Ale co z Morfeuszem? Laurence Fishburne wypowiedział się wprost na temat braku udziału w filmie: „Nie zostałem zaproszony. Może dzięki temu napiszę kolejną sztukę. Życzę im jednak powodzenia. Mam nadzieję, że film będzie świetny”. Śledząc instagrama Yahyi Abdula-Mateena II, oficjalnie wiemy, że to on wcieli się w rolę Morfeusza w nowej części „Matrixa”. Aktor zamieścił zdjęcie z planu z podpisem „Morfeusz” oraz hasztagiem #TheMatrixMovie. Dlaczego aktor grający Morfeusza został zmieniony? Tego nie wie nikt. Być może wiąże się to z wizją reżyserki i w pewien sposób zostanie wyjaśnione w filmie, lub po prostu Lana Wachowski nie była w pełni zadowolona z gry aktorskiej Fishburne’a i w nowej odsłonie postanowiła zastąpić aktora. Druga teoria jest raczej wątpliwa, ale kto wie? Powodów może być wiele i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie dowiemy się prawdy. Pozostaje mieć nadzieję, że sensowną odpowiedź dostaniemy w kinie.

Yahya Abdul-Mateen II jako Morfeusz w „Matrix Zmartwychwstania”

Jakiś czas temu pojawił się oficjalny zwiastun nowego „Matrixa”. W zwiastunie widzimy Neo przebywającego w „normalnym świecie”, który jest na spotkaniu z psychiatrą i opowiada mu o snach, które „nie były tylko snami”. Później bohater spotyka w kawiarni Trinity, która chyba go rozpoznaje. W dalszej części zwiastuna pojawia się również Morfeusz oferujący czerwoną pigułkę, sceny akcji, walki oraz tajemnicza niebieskowłosa kobieta. W skrócie wszystko, co typowe dla „Matrixa”. Cała reszta fabuły pozostaje wielką tajemnicą. Nie wiemy, co spotka bohaterów, i jakim cudem po zakończeniu trzeciej części powstała kolejna, będąca sequelem. Z pewnością wielu fanów produkcji sióstr Wachowskich nie cieszy się wraz z nadejściem kolejnej części. Wielu uważa, że trylogia od początku do końca była fenomenalna i niepotrzebnie wracać do tego, co już było. Część widzów cieszy się na nowego „Matrixa” z powodu postępu techniki. Film szokował swoimi efektami w latach 90. Trudno sobie wyobrazić, jak spektakularnego widowiska możemy się spodziewać w obecnych czasach, kiedy efekty specjalne przewyższają nasze oczekiwania i wciąż ewoluują. Niezależnie od tego, jakie kto ma odczucia co do nadejścia czwartej części „Matrixa”, niewątpliwie każdy fan produkcji będzie obecny w kinie. Ja na pewno! A jakie są wasze odczucia co do grudniowej premiery filmu? Cieszycie się czy wolelibyście, żeby kolejna część nie powstawała?

Michaela Kunda