Dynamiczność,
nieprzewidywalność, poczucie humoru, doza sarkazmu to cechy charakterystyczne
nie tylko bohaterów, ale i całej produkcji. Co ma w sobie historia idealnie
zaplanowanego skoku, dokonanego przez grupę osób ubraną w czerwone kombinezony
i maski Dalego? Już sam serial sugeruje, że reprezentują oni opór, sprzeciw
wobec systemu. Czy to właśnie dlatego wszyscy kibicują złoczyńcom? Bo się z
nimi utożsamiają?
„Dom z papieru” to
najpopularniejszy hiszpański serial, który stał się najchętniej oglądaną produkcją
nieanglojęzyczną wg
danych Netflixa. Aktualnie jest to popkulturowy fenomen na globalną skalę.
Czerwone kombinezony, maski Dalego i piosenka „Bella ciao ” (utwór
włoskich partyzantów z czasów II wojny światowej) stały się rozpoznawalne na
całym świecie. Niektórzy widzowie uznali, że to wszystko jest przypadkowe. A
niektórzy szukali w tej produkcji tzw. easter eggs (ukrytych, zakamuflowanych
treści). Przykładowo, czerwone kombinezony – można założyć, że ten kolor jest
jedynie krzykliwy i nic sobą nie reprezentuje, choć bardziej prawdopodobna jest
teoria, że nie został on wybrany przypadkowo. Czerwień, bo przeplata się w tej
historii miłość, śmierć (czyli krew), rewolucja. Kim był Salvador Dali?
Hiszpańskim malarzem kojarzonym z awangardą i sprzeciwem wobec utartych
schematów. Wizerunek idealny dla złoczyńców, którzy chcą dać nauczkę władzom. Z
tego również powodu wybranie sobie imienia Salvador przez Profesora (mózg
operacji) w razie styczności z policją i hiszpańskim wywiadem raczej nie jest
przypadkowe.
Choć pozornie serial
rozpoczyna się perypetiami postaci znanej nam pod imieniem Tokio (która jest
również pierwszoosobowym i wszechwiedzącym narratorem), to tak naprawdę
wszystko zaczęło się od Profesora - nieśmiałego szachisty (jak sam o sobie
mówi), który wymyślił „plan idealny” napadu na Mennicę Królewską w Hiszpanii
wraz ze wszystkimi możliwymi jego wariacjami. Kiedy poznajemy kolejne postacie,
nasze emocje względem nich układają się jak sinusoida – albo kochamy, albo
nienawidzimy, nie ma czegoś „pomiędzy”. Z częścią się utożsamiamy, bo kierują
się bliskim nam kodeksem moralnym. Reszta to postacie uosabiające „system” – Alicia Sierra i
agent Tamayo (osoby agresywne, niezrównoważone, których etos pozostawia wiele
do życzenia).
3. i 4. sezon opowiada o kolejnym
napadzie – tym razem na Bank Hiszpanii, w którym znajduje się 90 ton czystego
złota, stanowiącego rezerwy kraju. To, co mnie osobiście w tych sezonach
urzekło, to silne postaci kobiet. Nairobi, która daje reprymendę traktującym ją
przedmiotowo mężczyznom. Tokio, która mimo swej porywczości, wykonuje operację
na postrzelonej w serce koleżance i przejmuje dowodzenie. Alicia Sierra – znienawidzona
przez wszystkich pani inspektor, która będąc w zaawansowanej ciąży i ssąc
lizaka, bez wahania torturuje i zleca atak.
„Dom z papieru” ostatecznie
uczy, że prosty, dychotomiczny podział na czarne i białe nie istnieje. Nic nie
jest do końca dobre czy złe. Rabusie i kryminaliści, którzy w teorii powinni
być „źli”, nawołują do rewolucji i pokazują społeczeństwu, że jeśli coś się nie
podoba można wziąć sprawy w swoje ręce.
Jest to jeden z powodów, dla których serial stał się swoistym symbolem rewolucji i oporu. W Ameryce Łacińskiej w pewnym momencie ubierano czerwone kombinezony, maski Dalego i z piosenką „Bella ciao” na ustach uczestniczono w protestach. Doszło do tego, że w Turcji zabroniono emisji „Domu z papieru”, aby nie zachęcać mieszkańców do buntu.
Wszystko wraca do roku światowego kryzysu
gospodarczego, czyli 2008. Gospodarki na całym świecie nie mogły się podnieść, a Hiszpania ucierpiała wyjątkowo dotkliwie. Wtedy też mieszkańcy Hiszpanii (a także
Grecji i Włoch) wyszli na ulice w proteście przeciwko systemowi, który oszukał
wielu niewinnych ludzi. Bunt przeciwko tej niesprawiedliwości siedzi w
głowach bohaterów, dlatego też rozpoczynają rewolucję wycelowaną w kapitalizm.
Ale ta historia już miała miejsce, prawda? Można nazwać „Dom z
papieru” hiszpańskim „Ocean’s Eleven”. Tyle, że z lepszych pobudek, lepiej zaplanowane i
na większą skalę. Iberyjskie produkcje mają to do siebie, że często posiadają charakter telenoweli.
Tak jest również w tym przypadku. Nie jest to nic złego, a nawet wychodzi serialowi
na korzyść. Kojarzymy telenowele z miłosnymi wzlotami i upadkami, które cechują
się absurdalnością. Tutaj natomiast ten pierwiastek telenoweli został użyty
względem akcji – miłość tańczy w parze ze śmiercią, choć nie wiadomo, kto
prowadzi.
Fot. materiały reklamowe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz