piątek, 17 kwietnia 2020

Na czym polega fenomen "Domu z papieru"?



Dynamiczność, nieprzewidywalność, poczucie humoru, doza sarkazmu to cechy charakterystyczne nie tylko bohaterów, ale i całej produkcji. Co ma w sobie historia idealnie zaplanowanego skoku, dokonanego przez grupę osób ubraną w czerwone kombinezony i maski Dalego? Już sam serial sugeruje, że reprezentują oni opór, sprzeciw wobec systemu. Czy to właśnie dlatego wszyscy kibicują złoczyńcom? Bo się z nimi utożsamiają?

„Dom z papieru” to najpopularniejszy hiszpański serial, który stał się najchętniej oglądaną produkcją nieanglojęzyczną  wg danych Netflixa. Aktualnie jest to popkulturowy fenomen na globalną skalę. Czerwone kombinezony, maski Dalego i piosenka „Bella ciao ” (utwór włoskich partyzantów z czasów II wojny światowej) stały się rozpoznawalne na całym świecie. Niektórzy widzowie uznali, że to wszystko jest przypadkowe. A niektórzy szukali w tej produkcji tzw. easter eggs (ukrytych, zakamuflowanych treści). Przykładowo, czerwone kombinezony – można założyć, że ten kolor jest jedynie krzykliwy i nic sobą nie reprezentuje, choć bardziej prawdopodobna jest teoria, że nie został on wybrany przypadkowo. Czerwień, bo przeplata się w tej historii miłość, śmierć (czyli krew), rewolucja. Kim był Salvador Dali? Hiszpańskim malarzem kojarzonym z awangardą i sprzeciwem wobec utartych schematów. Wizerunek idealny dla złoczyńców, którzy chcą dać nauczkę władzom. Z tego również powodu wybranie sobie imienia Salvador przez Profesora (mózg operacji) w razie styczności z policją i hiszpańskim wywiadem raczej nie jest przypadkowe.

Choć pozornie serial rozpoczyna się perypetiami postaci znanej nam pod imieniem Tokio (która jest również pierwszoosobowym i wszechwiedzącym narratorem), to tak naprawdę wszystko zaczęło się od Profesora - nieśmiałego szachisty (jak sam o sobie mówi), który wymyślił „plan idealny” napadu na Mennicę Królewską w Hiszpanii wraz ze wszystkimi możliwymi jego wariacjami. Kiedy poznajemy kolejne postacie, nasze emocje względem nich układają się jak sinusoida – albo kochamy, albo nienawidzimy, nie ma czegoś „pomiędzy”. Z częścią się utożsamiamy, bo kierują się bliskim nam kodeksem moralnym. Reszta to  postacie uosabiające „system” – Alicia Sierra i agent Tamayo (osoby agresywne, niezrównoważone, których etos pozostawia wiele do życzenia).

3. i 4. sezon opowiada o kolejnym napadzie – tym razem na Bank Hiszpanii, w którym znajduje się 90 ton czystego złota, stanowiącego rezerwy kraju. To, co mnie osobiście w tych sezonach urzekło, to silne postaci kobiet. Nairobi, która daje reprymendę traktującym ją przedmiotowo mężczyznom. Tokio, która mimo swej porywczości, wykonuje operację na postrzelonej w serce koleżance i przejmuje dowodzenie. Alicia Sierra – znienawidzona przez wszystkich pani inspektor, która będąc w zaawansowanej ciąży i ssąc lizaka, bez wahania torturuje i zleca atak.

„Dom z papieru” ostatecznie uczy, że prosty, dychotomiczny podział na czarne i białe nie istnieje. Nic nie jest do końca dobre czy złe. Rabusie i kryminaliści, którzy w teorii powinni być „źli”, nawołują do rewolucji i pokazują społeczeństwu, że jeśli coś się nie podoba można wziąć sprawy w swoje ręce.

Jest to jeden z powodów, dla których serial stał się swoistym symbolem rewolucji i oporu. W Ameryce Łacińskiej w pewnym momencie ubierano czerwone kombinezony, maski Dalego i z piosenką „Bella ciao” na ustach uczestniczono w protestach. Doszło do tego, że w Turcji zabroniono emisji „Domu z papieru”, aby nie zachęcać mieszkańców do buntu.

Wszystko wraca do roku światowego kryzysu gospodarczego, czyli 2008. Gospodarki na całym świecie nie mogły się podnieść, a Hiszpania ucierpiała wyjątkowo dotkliwie. Wtedy też mieszkańcy Hiszpanii (a także Grecji i Włoch) wyszli na ulice w proteście przeciwko systemowi, który oszukał wielu niewinnych ludzi. Bunt przeciwko tej niesprawiedliwości siedzi w głowach bohaterów, dlatego też rozpoczynają rewolucję wycelowaną w kapitalizm.

Ale ta historia już miała miejsce, prawda? Można nazwać „Dom z papieru” hiszpańskim „Ocean’s Eleven”. Tyle, że z lepszych pobudek, lepiej zaplanowane i na większą skalę. Iberyjskie produkcje mają to do siebie, że często posiadają charakter telenoweli. Tak jest również w tym przypadku. Nie jest to nic złego, a nawet wychodzi serialowi na korzyść. Kojarzymy telenowele z miłosnymi wzlotami i upadkami, które cechują się absurdalnością. Tutaj natomiast ten pierwiastek telenoweli został użyty względem akcji – miłość tańczy w parze ze śmiercią, choć nie wiadomo, kto prowadzi.


Natalia Sobkowiak
Fot. materiały reklamowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz