wtorek, 31 marca 2020

Książka na ekranie: "Mechaniczna pomarańcza"


Ten film się nie starzeje. Ilekroć jest pokazywany na dużym ekranie bilety znikają szybko, a sale są pełne. Nie ma wątpliwości, że na temat „Mechanicznej pomarańczy” Anthony’ego Burgessa - książki wydanej 1962 roku - i filmu na jej podstawie w reżyserii Stanleya Kubricka z 1971 roku można by napisać kilka książek i doktoratów. Wszystko, co się z nimi wiąże, stało się kultowe: autor i reżyser, odtwórcy głównych ról i ich niedoszli poprzednicy, a zwłaszcza szalone lata sześćdziesiąte, którym zawdzięczamy wolność w sztuce, kulturze i obyczajach. Zacznijmy od autora.


Burgess to pierwsza legenda na tej liście, a to co zostało zapamiętane z jego biografii, to seria dramatycznych lub awanturniczych epizodów. Nie miał szczęśliwego dzieciństwa, jego ojciec był utracjuszem, utrzymującym się z taperowania w kinach i przygrywania w tanich barach. Kiedy Anthony miał 2 lata, jego matka, a potem siostra, umarły na szalejącą wówczas po Europie „hiszpankę”. Kilka lat później, za sprawą kolejnego małżeństwa, Burgess zyskał macochę, której szczerze nie znosił i wspominał jako prostaczkę grzebiącą w zębach. W szkole nasz bohater też nie czuł się najlepiej, dręczony przez kolegów ze szkolnych gangów, zbyt delikatny i zbyt wykształcony jak na swoje położenie, był raczej kozłem ofiarnym i samotnikiem (nic lepiej nie buduje artystów jak porządna trauma). Wtedy też pokochał ponad wszystko muzykę, w stronę której miał do końca życia inklinacje. Tak naprawdę chciał zostać kompozytorem, uważał to za wyższą formę uprawiania sztuki niż literatura, napisał nawet parę dzieł muzycznych (operę, utwory symfoniczne). Na przekór temu pragnieniu w historii kultury pozostanie jednak powieściopisarzem, autorem kilkudziesięciu książek, z których najbardziej znaną jest oczywiście „Mechaniczna pomarańcza”. Jedna z dramatycznych opowieści o jego losach przywołuje zdarzenie, które, jeśli prawdziwe, musiało być jednym z impulsów do napisania tej powieści. Kiedy był w armii w trakcie II wojny światowej, jego, pozostająca wtedy w domu, żona została brutalnie napadnięta przez bandę dezerterów, co odcisnęło się bardzo na jej zdrowiu, również psychicznym i popchnęło w alkoholizm. Nie podniosła się z tej traumy właściwie nigdy, stając się prawdziwym utrapieniem dla swojego męża. Echem tego zdarzenia jest jedna z najbardziej drastycznych scen „Mechanicznej pomarańczy”. Kawał życia Burgess spędził w Burnei, to takie maleńkie państewko (jak piszą w Wikipedii - 54 razy mniejsze od Polski) graniczące z Malezją, które przestało być kolonią brytyjską w 1984 roku. Był nauczycielem angielskiego. Tam, za sprawą niedouczonego medyka, nabawił się przekonania, że ma raka. Postanowił zatem napisać jak najwięcej powieści, w jak najkrótszym czasie, żeby przed śmiercią zarobić na utrzymanie chorej żony. Los okazał się przewrotny, żadnego raka nie było, Burgess przeżył żonę o 25 lat, potem ożenił się po raz kolejny. Natomiast owocem tego natchnionego pisania na akord, była m.in „Mechaniczna Pomarańcza”. Wspomnieć wypada o jego wielkim talencie i pasji lingwistycznej, która ujawniła się nie tylko w znajomości kilku języków (podobno znał ich co najmniej dziesięć), ale również w pasji eksperymentowania z językiem (jest autorem wymyślonego języka bohaterów „Walki o ogień”). Z takim przypadkiem mamy do czynienia w „Mechanicznej pomarańczy”, i między innymi ten walor powieści zachwycił Kubricka i skłonił go do realizacji filmu. Z awantur: podobno pobił się kiedyś w pubie broniąc godności swego psa, tracąc przy okazji dwa siekacze, otrzymał też tytuł seksistowskiej świni roku, za jakieś niefortunne wypowiedzi medialne dotyczące kobiet – ale dość plotek.

Kubrick do lektury jego powieści przystępował dwa razy, pierwsze podeście coś przerwało, ale kiedy drugi raz powieść podsunęła mu żona, zachwycił się i z entuzjazmem mówił, że jest znakomita na wszystkich poziomach nie tylko literackim i językowym, ale też politycznym, socjologicznym, filozoficznym, symbolicznym.


„Mechaniczna pomarańcza” powstała dlatego, że Kubrick nie mógł zgromadzić budżetu na klasyczny, duży film historyczny, który pragnął zrealizować, film o Napoleonie Bonapartem – ta postać go fascynowała. Ale koszty przedstawiały się horrendalnie - 7 milionów dolarów, potrzebne na realizację, to był wielki budżet, choć nie tak wielki jak „2001. Odyseja kosmiczna”, którą Kubrick zrobił za 12 milionów (dziś trzeba by te sumy przemnożyć razy pięć). Kubrick na pocieszenie zdecydował się zatem na film, jak na niego niskobudżetowy, za dwa miliony dolarów.

Twórczość Kubricka, a specjalny w tym udział „Mechanicznej pomarańczy” określana się mianem „kina kontestacji” – a dla kontestacji, dla kontrkultury i dla buntu nastały w latach sześćdziesiątych poprzedniego wieku specjalne warunki. Potocznie pamiętamy lata sześćdziesiąte jako lata ruchów młodzieżowych i emancypacyjnych, lata hippisów Woodstock, lata rock and rolla. Był to czas przełomowy również, jeśli chodzi o kino i to na wszystkich płaszczyznach. Po pierwsze zmieniał się amerykański system filmowy, wielkie studia filmowe były w dużym regresie, z wielu powodów, rząd uznał je za monopolistów i zakazał prowadzenia kin. Wielkie ruchy społeczne zmieniały świadomość ludzi i zmieniały gusta widowni, w tym i to, co można, a czego nie można pokazywać na ekranie. Warto sobie uświadomić, że jeszcze do 1964 roku obowiązywał w Stanach Zjednoczonych tzw. kodeks Haysa, czyli zbiór zasad szczegółowo opisujący, czego nie wolno w filmie pokazywać, czyli np., seksu (pocałunek nie mógł trwać więcej niż 3 sekundy), scen przemocy, zażywania narkotyków, żadnych sympatycznych przestępców, ostrożnie bardzo z symbolami religijnymi i z postaciami osób duchownych i wiele takich. Te zasady panowały ponad 30 lat, skodyfikowane w 1934, były ratunkiem Hollywood przed wejściem zewnętrznej rządowej cenzury. Hollywood wolało, w jakimś stopniu, ocenzurować się samo. Można by o tym dużo, ale ważne jest, że lata 60-te ten knebel wyciągają. Za sprawą zmiany na system klasyfikacji wiekowej, można było przestać te zasady respektować i kino oczywiście tą drogą poszło zgodnie z duchem czasu. Bo przypomnijmy sobie, co się wtedy w Ameryce dzieje: zamachy. John Kennedy zostaje zastrzelony w 1963, a jego brat Robert w 68, Malcolm X ginie w roku 1965 a trzy lata później Martin Luther King - kolejny przywódca Afroamerykanów. Trwa wojna w Wietnamie (od 1957), na jaw wychodzi sprawa masakry z 16 marca 1968 w wietnamskiej wiosce Mỹ Lai , gdzie amerykańscy żołnierze dokonali ludobójstwa, na zawsze chyba tracąc zaufanie sporej części obywateli i niszcząc wiele żołnierskich etosów. Za sprawą ostatniego filmu Quentina Tarantino przypomnieliśmy sobie zabójstwo przy Cielo Drive dokonane przez sektę Charlesa Mansona w domu Romana Polańskiego, kiedy to została zamordowana m.in. Sharon Tate. I to wszystko działo się na oczach milionów ludzi, w mediach, w telewizji, która się wtedy na dobre upowszechnia i telewizor jest już w każdym domu, a kamery na wojnie, w miejscach zamachów i przemocy. Tak że kiedy niejakiego Jacka Walenti, urzędnika odpowiedzialnego za zdjęcie kodeksu Haysa i zmiany w systemie filmowym, a także reprezentantów nowej fali amerykańskich artystów, w tym filmowych, atakowano i oskarżano o niszczenie moralności i epatowanie przemocą – w prostym użyciu był argument, że bardziej drastyczne są wieczorne wiadomości.


I rzeczywiście kino zareagowało na te wszystkie bodźce, stwarzając nowy typ bohatera, ikonami stali się np. Bonnie i Clyde z filmu Artura Penna, czy bohaterowie Sama Peckinpaha, a sceny przemocy - naturalistyczne, drastyczne - weszły do kina szerokim strumieniem i dziś jesteśmy już do nich przyzwyczajeni. Właściwie od lat 80-tych przemoc jest zadomowiona na dobre w mainstreamie. „Mechaniczna pomarańcza” zalicza się do tego nurtu.

Dwa zdania o polskim przekładzie powieści, bo to ciekawe. Książka Burgessa, jak wspominałam, jest eksperymentem lingwistycznym, napisana została szczególnym językiem silnie zdominowanym przez rusycyzmy, zniekształcone oczywiście w specjalny sposób – i niech tu jedynym przykładem będzie „charaszo” – czyli książkowe „horror show”. Autorem genialnego przekładu polskiego jest Robert Stiller. A właściwie dwóch przekładów, bowiem, podobnie jak Burgess, Stiller pasjonował się językoznawstwem, znał kilka języków, w tym malezyjski (znów jak Burgess), i również był eksperymentatorem. Zaprojektował i wykonał zatem dwie wersje przekładu. Taką mianowicie, która powstałaby, gdyby na polszczyznę większy wpływ miał język rosyjski - na co w roku, kiedy przekład powstawał, więc w pierwszej połowie lat 70-tych wyglądało. I drugą wersję, która się ziściła bardziej – czyli taką, kiedy polszczyzna idzie w stronę angielszczyzny. Mamy zatem „Mechaniczną pomarańczę” i „Nakręcaną pomarańczę”.

I na koniec: przed Kubrickiem w połowie lat 60-tych była już pierwsza próba ekranizacji powieści Burgessa, z członkami zespołu The Rolling Stones w roli bandy Alexa, w którego rolę miał wcielić się oczywiście Mick Jagger. Do realizacji nie doszło - chyba na szczęście. Anthony Burggess względem realizacji Kubricka uczucia miał mieszane – stał się oczywiście dzięki niej ekstremalnie sławny, był zachwycony rolą Malcolma McDowella, a całkowicie powalony genialnym użyciem muzyki w filmie, miał jednak żal do Kubricka, że wykorzystał w scenariuszu amerykańskie wydanie powieści, niezawierające ostatniego 21 rozdziału, w którym bohater cóż …. dorastał, następowało jego odkupienie. Uważał, że to przesłanie było mocniejsze. Ja tak nie uważam, wolę wersję Kubricka.


W czasach zarazy i przymusowej „odsiadki” w domu, można sobie zobaczyć „Mechaniczną pomarańczę” na Netflixie. Wprawdzie, to nie to samo co w kinie, ale kina zamknięte, a dookoła niezłe „horror show”, zatem dobre i to.

Katarzyna Majewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz