„Iłowajsk 2014” to film ukraiński z 2019 roku wyreżyserowany przez Iwana Tymczenkę na podstawie wspomnień kombatantów II batalionu Gwardii Narodowej Ukrainy “Donbas”. W filmie występują: Taras Kostanczuk, Anastasija Renard, Rusłan Sokilnyk, Serhij Działyk.
Na „Iłowajsk 2014” szedłem z mieszanymi uczuciami. Wszystko wskazywało, że będę miał do czynienia z kolejnym patetycznym filmem wojennym dającym prosty przekaz: "tamci są źli, a nasi dobrzy – dlatego trzeba wspierać naszych". I chociaż sens filmu nie neguje w moim odczuciu tej sentencji, daje bardzo złożoną i ciekawą odpowiedź.
Kolejnym powodem, dla którego dość sceptycznie podszedłem do filmu jest doświadczenie z polskim kinem skupiającym uwagę na niedawnych wydarzeniach. Przygotowany byłem na podobne gatunkowo widowisko, również opowiadające o dosyć niedawnej historii – tak ważnej dla Ukraińców. Wszak my – Polacy też mamy swój film o ważnej dla nas historii najnowszej – „Smoleńsk” (2016). Moje obawy co do filmu były więc zrozumiałe.
Trzeci powód, przez który przygotowałem się na 2 godziny przewracania oczami, wiercenia się w fotelu, krzywych min i spoglądania na zegarek z nadzieją rychłego końca (w wersji tragicznej – bawiąc się na telefonie), był fakt, że rolę główną (co prawda samego siebie, ale jednak!) zagrał amator – Taras Kostanczuk.
Jak „Iłowajsk” poradził sobie z moimi obawami? Cóż... Rewelacyjnie!
Mniemam, że granie samego siebie potrafi być zwodnicze, może m.in. prowadzić do przesadnych emocji, nadekspresji ruchów lub ich braku itd. Widać jednak, że szkolenie aktorskie niczym wojskowe nie poszło na marne i Kostanczuk pokazał, że potrafi dotrzymać kroku profesjonalistom – a ci (poza jedną wpadką obsadową, czyli Ołeksandrem Nazarczukiem w roli bojownika Kaukazca, który od początku irytował swoją naburmuszoną grą, i mimo że nie była to znacząca rola, pojawiał się na tyle często, by napsuć krwi) wypadli naprawdę znakomicie.
Reżyser filmu – Iwan Tymczenko bardzo zabiegał o to, aby jego dziełu daleko było do patosu i – trzeba przyznać – sztuka ta w znacznej mierze mu się udaje. Patos niestety czuć przy sposobie prezentacji antagonistów. Czyli: jest wkurzający “paker”; są niedoedukowni, “głupole” strzelający na prawo i lewo, aby siać chaos; żłopiący wódkę na służbie; bojownicy chcący mordować i gwałcić; jest i główny Zły – Runkow, o którym wiemy tyle, że nasi dzielni bohaterowie zaszli mu za skórę (bynajmniej nie umniejszam kreacji tej postaci, jest ona bardzo skomplikowana – w moim odczuciu za bardzo lub po prostu niedostatecznie wyjaśniona). Wszyscy na wyrost źli. Przeciwstawienie im niemalże bez najmniejszej skazy Ukraińców daje odbiorcy wrażenie niezauważalnego i delikatnego wpompowywania mu poezji tyrtejskiej (w moim przypadku świadomego i z wyrażeniem mojej zgody).
Nie jest to wada filmu na tyle istotna, by nie można było jej wybaczyć. Tymczenko rehabilituje się pokazując swój kunszt w inny sposób – między innymi błyskotliwie bawiąc się kolorami filmu. Przez cały film przewijają się kolory żółte i niebieskie – kolory flagi Ukrainy. Wraz z pogarszającą się sytuacją protagonistów, barwy zmieniają odcień, przyciemniają się, stają się toksycznie żółte i niebieskie, aby popaść ostatecznie w mrok, w którym bohaterowie rozpaczliwie szukają najbliższych ich sercu barw. Reżyser przedstawia flagę Ukrainy na różne sposoby: wolno trzepoczącą, zakrwawioną, brudną, za rozbitą szybą.
Film ma upamiętnić setki zabitych Ukraińców podczas bitwy o Iłowajsk na początku wojny z separatystami Republiki Donieckiej / Rosjanami w 2014. Fabuła filmu skupia uwagę na żołnierzach ochotniczego batalionu “Donbas”, którzy okrążeni, mieli wycofać się przez utworzony przez Rosjan korytarz humanitarny. W trakcie tej próby zostali bestialsko rozstrzelani. Tymczenko razem ze scenarzystą – Mychajłem Brynychem przykładają uwagę do tego, aby widz nawiązał osobistą relację z każdym z żołnierzy-ochotników, stąd obecne są liczne przyjacielskie dialogi oraz żarty. Oglądanie ich śmierci jest więc silnym przeżyciem.
Nie tylko dlatego tak mocno odczułem ukazanie śmierci tylu Ukraińców. Przez cały film przetacza się pytanie o świadomość narodową. Separatyści nazywają ukraińskich ochotników faszystami, a ci z kolei porównują ich do piesków Putina. Separatyści są przedstawieni jako ludzie bez tożsamości narodowej. Chcą żyć godnie, lecz nie widzą wsparcia w rządzie Ukrainy, przyjmują więc pomocną dłoń Rosji. Ochotnicy to ludzie nadziei. Wierzą, że wciąż dla Doniecka jest przyszłość w Ukrainie. Różnice między nimi nie polegają więc na posługiwaniu się innym językiem (przeplatają się języki ukraiński i rosyjski), ani na przynależności do odmiennych społeczności. Ci, którzy byli przyjaciółmi, stają się wrogami. Postaci szukają i rozmawiają przez cały film o “naszych”, ale kim są “nasi”? Film daje cichą, ale jakże wyraźną odpowiedź – “nasi” to ci, którzy wciąż mają nadzieję na wspólną przyszłość.
W Polsce dużo uwagi poświęca się patriotyzmowi. Potrafimy tłumaczyć to pojęcie na sto różnych sposobów. Dzielimy się na grupy nacjonalistów, lewaków, konserwatystów, liberałów. Wielu w różny sposób widzi przyszłość Polski, wielu jej w ogóle nie widzi... Nasi dziadkowie (o przeróżnych poglądach) umierali, abyśmy mieli wspólną przyszłość. W dzisiejszych czasach to samo czynią nasi sąsiedzi. Wyciągnijmy z tego lekcję. Zachęcam serdecznie do obejrzenia „Iłowajska 2014”.
W kinie przyjęła się sztampa pokazywania wrogów narodu jako bestii, a obrońców – jako gołąbków pokoju. To stereotyp, którego kino w dzisiejszych czasach nie potrzebuje. Filmy kręcone w ten sposób nużą i choć w założeniu mają zagrzewać naród do walki – demobilizują. Po prostu się przejadły. „Iłowajsk 2014” jest inny. To nie tylko wybitny film wojenny, pełny naturalistycznych obrazów i intryg, czy film-pomnik wydarzeń historii najnowszej. To także film moralizatorski, pokazujący w nowatorski sposób, że są rzeczy, o które warto walczyć.
~deepy (student Filologii ukraińskiej z jęz. angielskim IFS Uniwersytetu Wrocławskiego)
Na „Iłowajsk 2014” szedłem z mieszanymi uczuciami. Wszystko wskazywało, że będę miał do czynienia z kolejnym patetycznym filmem wojennym dającym prosty przekaz: "tamci są źli, a nasi dobrzy – dlatego trzeba wspierać naszych". I chociaż sens filmu nie neguje w moim odczuciu tej sentencji, daje bardzo złożoną i ciekawą odpowiedź.
Kolejnym powodem, dla którego dość sceptycznie podszedłem do filmu jest doświadczenie z polskim kinem skupiającym uwagę na niedawnych wydarzeniach. Przygotowany byłem na podobne gatunkowo widowisko, również opowiadające o dosyć niedawnej historii – tak ważnej dla Ukraińców. Wszak my – Polacy też mamy swój film o ważnej dla nas historii najnowszej – „Smoleńsk” (2016). Moje obawy co do filmu były więc zrozumiałe.
Trzeci powód, przez który przygotowałem się na 2 godziny przewracania oczami, wiercenia się w fotelu, krzywych min i spoglądania na zegarek z nadzieją rychłego końca (w wersji tragicznej – bawiąc się na telefonie), był fakt, że rolę główną (co prawda samego siebie, ale jednak!) zagrał amator – Taras Kostanczuk.
Jak „Iłowajsk” poradził sobie z moimi obawami? Cóż... Rewelacyjnie!
Mniemam, że granie samego siebie potrafi być zwodnicze, może m.in. prowadzić do przesadnych emocji, nadekspresji ruchów lub ich braku itd. Widać jednak, że szkolenie aktorskie niczym wojskowe nie poszło na marne i Kostanczuk pokazał, że potrafi dotrzymać kroku profesjonalistom – a ci (poza jedną wpadką obsadową, czyli Ołeksandrem Nazarczukiem w roli bojownika Kaukazca, który od początku irytował swoją naburmuszoną grą, i mimo że nie była to znacząca rola, pojawiał się na tyle często, by napsuć krwi) wypadli naprawdę znakomicie.
Reżyser filmu – Iwan Tymczenko bardzo zabiegał o to, aby jego dziełu daleko było do patosu i – trzeba przyznać – sztuka ta w znacznej mierze mu się udaje. Patos niestety czuć przy sposobie prezentacji antagonistów. Czyli: jest wkurzający “paker”; są niedoedukowni, “głupole” strzelający na prawo i lewo, aby siać chaos; żłopiący wódkę na służbie; bojownicy chcący mordować i gwałcić; jest i główny Zły – Runkow, o którym wiemy tyle, że nasi dzielni bohaterowie zaszli mu za skórę (bynajmniej nie umniejszam kreacji tej postaci, jest ona bardzo skomplikowana – w moim odczuciu za bardzo lub po prostu niedostatecznie wyjaśniona). Wszyscy na wyrost źli. Przeciwstawienie im niemalże bez najmniejszej skazy Ukraińców daje odbiorcy wrażenie niezauważalnego i delikatnego wpompowywania mu poezji tyrtejskiej (w moim przypadku świadomego i z wyrażeniem mojej zgody).
Nie jest to wada filmu na tyle istotna, by nie można było jej wybaczyć. Tymczenko rehabilituje się pokazując swój kunszt w inny sposób – między innymi błyskotliwie bawiąc się kolorami filmu. Przez cały film przewijają się kolory żółte i niebieskie – kolory flagi Ukrainy. Wraz z pogarszającą się sytuacją protagonistów, barwy zmieniają odcień, przyciemniają się, stają się toksycznie żółte i niebieskie, aby popaść ostatecznie w mrok, w którym bohaterowie rozpaczliwie szukają najbliższych ich sercu barw. Reżyser przedstawia flagę Ukrainy na różne sposoby: wolno trzepoczącą, zakrwawioną, brudną, za rozbitą szybą.
Film ma upamiętnić setki zabitych Ukraińców podczas bitwy o Iłowajsk na początku wojny z separatystami Republiki Donieckiej / Rosjanami w 2014. Fabuła filmu skupia uwagę na żołnierzach ochotniczego batalionu “Donbas”, którzy okrążeni, mieli wycofać się przez utworzony przez Rosjan korytarz humanitarny. W trakcie tej próby zostali bestialsko rozstrzelani. Tymczenko razem ze scenarzystą – Mychajłem Brynychem przykładają uwagę do tego, aby widz nawiązał osobistą relację z każdym z żołnierzy-ochotników, stąd obecne są liczne przyjacielskie dialogi oraz żarty. Oglądanie ich śmierci jest więc silnym przeżyciem.
Nie tylko dlatego tak mocno odczułem ukazanie śmierci tylu Ukraińców. Przez cały film przetacza się pytanie o świadomość narodową. Separatyści nazywają ukraińskich ochotników faszystami, a ci z kolei porównują ich do piesków Putina. Separatyści są przedstawieni jako ludzie bez tożsamości narodowej. Chcą żyć godnie, lecz nie widzą wsparcia w rządzie Ukrainy, przyjmują więc pomocną dłoń Rosji. Ochotnicy to ludzie nadziei. Wierzą, że wciąż dla Doniecka jest przyszłość w Ukrainie. Różnice między nimi nie polegają więc na posługiwaniu się innym językiem (przeplatają się języki ukraiński i rosyjski), ani na przynależności do odmiennych społeczności. Ci, którzy byli przyjaciółmi, stają się wrogami. Postaci szukają i rozmawiają przez cały film o “naszych”, ale kim są “nasi”? Film daje cichą, ale jakże wyraźną odpowiedź – “nasi” to ci, którzy wciąż mają nadzieję na wspólną przyszłość.
W Polsce dużo uwagi poświęca się patriotyzmowi. Potrafimy tłumaczyć to pojęcie na sto różnych sposobów. Dzielimy się na grupy nacjonalistów, lewaków, konserwatystów, liberałów. Wielu w różny sposób widzi przyszłość Polski, wielu jej w ogóle nie widzi... Nasi dziadkowie (o przeróżnych poglądach) umierali, abyśmy mieli wspólną przyszłość. W dzisiejszych czasach to samo czynią nasi sąsiedzi. Wyciągnijmy z tego lekcję. Zachęcam serdecznie do obejrzenia „Iłowajska 2014”.
W kinie przyjęła się sztampa pokazywania wrogów narodu jako bestii, a obrońców – jako gołąbków pokoju. To stereotyp, którego kino w dzisiejszych czasach nie potrzebuje. Filmy kręcone w ten sposób nużą i choć w założeniu mają zagrzewać naród do walki – demobilizują. Po prostu się przejadły. „Iłowajsk 2014” jest inny. To nie tylko wybitny film wojenny, pełny naturalistycznych obrazów i intryg, czy film-pomnik wydarzeń historii najnowszej. To także film moralizatorski, pokazujący w nowatorski sposób, że są rzeczy, o które warto walczyć.
~deepy (student Filologii ukraińskiej z jęz. angielskim IFS Uniwersytetu Wrocławskiego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz